Wróblewska: Iść na radnego

Białołęka| dzielnica| partie polityczne| programy wyborcze| radny| Szybka Kolej Miejska| Warszawska Struktura Samorządowa| wybory samorządowe| władza lokalna

Wróblewska: Iść na  radnego

Wieczorem w Halloween dzwonek do drzwi, więc lecę po cukierki, które mi jeszcze z zeszłego roku zalegają w szafce, a tu niespodzianka – stoi wyrośnięty syn sąsiadów z ulotkami w ręku, mówi, że startuje w wyborach na radnego i chciałby przedstawić swój program. Zapraszam do środka i dowiaduję się, że syn sąsiada właśnie ukończył studia humanistyczne i nie bardzo wie co dalej ze sobą robić. A że szło na wybory pomyślał czemu by nie spróbować szczęścia i zostać radnym w dzielnicy? Płacą radnemu dzielnicowemu 2 tysiące miesięcznie a obowiązki małe – udział w sesjach, czasem w jakiejś komisji. A on udzielał się trochę społecznie tu i tam, mieszka w tej okolicy od urodzenia, tatę znają tu od najlepszej strony – wszystko przemawia za tym, żeby startować.

Cztery lata przeleciały nie wiadomo kiedy i znów wybieramy swoich przedstawicieli do lokalnej władzy. Czas biegnie dużo szybciej niż inwestycje więc z wyborów na wybory przenosimy te same marzenia – o lepszych drogach, dostępnych przedszkolach, sprawniejszej komunikacji itp. Mieszkam na peryferiach stolicy, gdzie dopiero po upadku PRL wkroczyły roboty komunalne – kanalizacja, wodociągi, sieć gazowa. Roboty postępują bardzo wolno – ledwie 30 proc. powierzchni Białołęki ma kanalizację. A i to w dużej mierze dzięki prywatnym deweloperom, którzy ją zbudowali na nowo stawianych osiedlach.

Co się rodzi z prywatnych pieniędzy – mieszkania, usługi, handel – to za potrzebami nadąża, co zależy od pieniędzy publicznych wlecze się i zawsze jest potężnie opóźnione. Władza wie co ludziom dolega, więc obietnice przed wyborami szybują bardzo wysoko. Tak wysoko, że nie są w stanie potem wylądować.

Ogólnie nie można narzekać – po wielu latach poślizgów moja Dzielnica doczekała się wreszcie szczęśliwego zakończenia budowy Mostu Północnego, dwóch wiaduktów nad torami, na Tarchominie rusza tramwaj. Tu dwa lata po terminie, tam cztery lata spóźnienia, ale jest. Szybka Kolej Miejska łączy osiedla Białołęki z centrum stolicy i wprawdzie jeździ za rzadko, żeby ją nazwać substytutem metra, ale i to dobre.

Wymienione tu wielkie inwestycje nie są dziełem Dzielnicy – takie drogie budowy powstają na szczeblu miasta albo instytucji państwowych jak np. PKP.  Dzielnica wymienia je w kampanii wyborczej na liście sukcesów, a radni dzielnicowi mogą mówić, że wywalczyli to wszystko dla swoich wyborców.

W PRLu był dowcip o Walczaku który ciągle walczył o coś dla ludzi i dostawał za to medale. Każdy wiedział, że walczyć mógł jedynie o to, na co pozwalała partia, dlatego żarcik był śmieszny. Ale dzisiaj, chociaż można walczyć o sprawy nie koniecznie te same co władza lubi, to w praktyce powodzeniem może się zakończyć jedynie to, co ma szansę zmieścić się w budżecie. W naszej dzielnicy, która rośnie jak na drożdżach pod względem ilości nowych mieszkańców, niemal wszystkie pieniądze na inwestycje lokalne ładowane są w przedszkola i szkoły. To co dzielnica musi zbudować, bo nikt jej w tym nie zastąpi. Osiedla mieszkalne i domy jednorodzinne mnożą się szybko, bo stawiane są prywatnie, ale w domach są dzieci a pierwszym obowiązkiem władzy lokalnej jest zapewnić im miejsce w edukacji. Fakt że nowe ulice toną w błocie i ciemnościach jest przykry, ale nie aż tak palący. I nasi radni dzielnicowi mają wdzięczny temat przechodzący gładko z kadencji na kadencję – nawierzchnia na jezdniach, chodniki, latarnie. Teraz jeszcze parkingi przy stacjach tej kolejki która jest sukcesem ostatniej kadencji w mieście.

Sprawa parkingów jest o tyle ciekawa, że akurat nie o pieniądze tu idzie, a o zasady. Otóż koło stacji są miejsca na zbudowanie parkingów, tyle że nie wszystkie są własnością skarbu państwa i część należałoby wydzierżawić od właścicieli prywatnych. A urzędnicy państwowi mają jakiś przepis i upierają się, że na dzierżawionym gruncie budować nie będą. Ani nawet porozumiewać się z PKP – bo część tych gruntów to własność państwowa tyle że pod kolejowym zarządem. I parkingów nie ma, ani dla samochodów, ani nawet dla rowerów, bo problem porozumienia urzędników z urzędnikami okazał się barykadą nie do zdobycia.

Nękanie urzędników to najbardziej oczywiste pole działania dla radnych. I trzeba przyznać, że nasi radni owszem nękali urzędników w niektórych sprawach, jednak w większości wypadków jedna kadencja na nękanie to za mało.

Którzy radni są lepsi, czyli bardziej skuteczni – partyjni czy bezpartyjni? W  kraju przeważa pogląd, że władzę lokalną powinni brać w swoje ręce prawdziwi społecznicy, a nie poddani partiom politycznym. Media chętnie prezentują społeczników-zapaleńców, którzy chcą i potrafią poderwać  biernych dotąd obywateli do protestu, a nawet, co trudniejsze –  do zrobienia czegoś własnymi siłami. Objawiają się zwykle kiedy coś lokalną społeczność na tyle poruszy, że nawet biernych dotychczas mieszkańców udaje się zmobilizować do działania. I właśnie ci co potrafią mobilizować są najcenniejszym materiałem na społeczników.

Moda na społeczników pozapartyjnych szerzy się na kraj i wynika ze zrozumiałej niechęci do polityków, których wszyscy mają dość. Ale czy t.zw. niezależni, samorządowi radni mogą zdziałać więcej i skuteczniej?

W stolicy powstała Warszawska Struktura Samorządowa, która skupia grupy kandydatów na radnych niezależnych od partyjnych polityków. Trzeba było uszyć jakąś czapkę nad terenowymi społecznikami, bo w istniejącej ordynacji wyborczej praktycznie nikt z t.zw. niezależnych nie miałby szans wejść do władz miasta. Działacze tych pozapartyjnych organizacji mówią, że zasadniczo różnią się od kandydatów partyjnych, choćby dlatego, że samorządowcy nie mają nad głową żadnej decyzyjnej „góry”. Nikt im nie mówi po linii partyjnej jak mają głosować, co popierać, co odrzucać. Radni partyjni uważają, natomiast, że właśnie oni są bardziej skuteczni w działaniu, bo decyzje uzgadniają i nie tracą czasu na puste gadanie w czasie sesji plenarnych.

W Ratuszu rządzą partie polityczne i prawda jest taka, że partyjni radni w dzielnicach, którzy stanowią większość, zwykle podejmują takie decyzje jakie otrzymali w partyjnych dyrektywach. Jeśli radny na dole miałby inne poglądy niż partyjna góra, przewodniczący może mu „przemówić do rozumu”. A jeśli będzie się za bardzo stawiał, przypomni kto układa listy wyborcze. I był w naszej Dzielnicy radny, jeden z najaktywniejszych, którego PO w poprzedniej kadencji nie wystawiło bo nie był dość pokorny. Wystartował z listy samorządowej i tam startuje ponownie. U nas – mówią radni nie partyjni, głosuje się na człowieka a nie na listę partyjną. Nieco podobnie jak w systemie wyborów jednomandatowych – wybieramy pana X bo wiemy kim jest i jak potrafi walczyć.

Właśnie o to walczenie chodzi. Przejrzałam parę ulotek niezależnych kandydatów i widzę, że ta „walka” to nic innego jak obietnice że kandydat załatwi to wszystko czego nie udało się załatwić w poprzednich kadencjach. Jak będą „walczyć”? Głosować w czasie sesji, przypominać urzędnikom. Kiedy pyta się radnych  czego dokonali w minionej kadencji, opowiadają jak dzwonili czy pisali do urzędników, żeby przyspieszyć obiecane inwestycje. Radny jest tym lepszy im bardziej uda mu się wypchnąć innych z kolejki do obiecanych pieniędzy na inwestycje. Co mogą zrobić? Mogą przypominać urzędnikom o ulicach, parkingach, komunikacji itp., słowem o tym co urzędnicy świetnie wiedzą, ale na co im nie starcza pieniędzy.

Nękanie telefonami urzędników może być o tyle pożyteczne, że urzędnik w administracji z zasady nie ma interesu w tym, żeby działać więcej i szybciej. W mojej okolicy, ku naszemu zdumieniu, w jeden weekend kiedyś zrobiono nową nawierzchnię na ważnej ulicy przelotowej, która od dawna miała straszne dziury. Okazuje się, że na sukces tego weekendu złożyło się 2,5 roku molestowania urzędy telefonami przez jednego z radnych.

W Polsce jest blisko 47 tysięcy radnych różnych szczebli samorządu terytorialnego. Kosztuje to budżet kraju ponad 100 mln złotych miesięcznie. W samej tylko Warszawie ponad 6 tysięcy radnych zasiada na różnych szczeblach organów samorządu. Pobierają diety, chodzą na posiedzenia rady, „przyklepują” budżet. Ci z żyłką społecznika, bardziej ambitni i odpowiedzialni coś organizują, poszturchują urzędników, wysłuchują skrzywdzonych. Ale można też przejść przez kadencję nie robiąc prawie nic – pobierać diety bez wysiłku i odpowiedzialności.

Radnym może zostać każdy pełnoletni obywatel kraju. Czy z długiej listy nazwisk przeciętny wyborca jest w stanie wyłuskać prawdziwego społecznika?

Dziennikarze opisują godne pochwały wysiłki różnych zapaleńców społeczników. Ale tacy nie rodzą się na kamieniu. Kiedy przeciętny człowiek wpadnie w dziurę na chodniku, przeklnie władze i pójdzie dalej. Społecznik będzie myślał co zrobić, żeby dziury załatać. Chwała społecznikom. Tylko że tacy wyłaniają się zwykle kiedy coś ich bardzo wkurza, albo kiedy trafi się dookoła środowisko chętne do wspólnego działania. Z pracą radnego to ma niewielki związek.

W mojej okolicy jest spora grupa bardzo fajnych społeczników. Od 19 lat organizują np. olimpiady sportowe dla dzieci ze szkół podstawowych. 250 dzieci co rok startuje a już niemal drugie tyle wyrosło z wieku zawodników i chętnie pomaga przy kolejnych olimpiadach. Są grupy śpiewające, jest gazeta lokalna wydawana społecznym wysiłkiem, są akcje pomocy, są zbiórki prezentów na Gwiazdkę itp. Ich pożyteczna działalność nie ma nic wspólnego z działalnością radnych. Owszem, niektórzy z tych aktywnych sąsiadów zostali radnymi, tyle że niczego lepszego nie zrobili w swojej nowej roli.

Prawdziwy społecznik organizuje innych i przewodzi im zwykle z wewnętrznej potrzeby człowieka, który chce coś osiągnąć, być pożytecznym, mieć satysfakcję osobistą i pozycja radnego nie wiele zmieni w jego dorobku. Obawiam się, że większość z tych kilkudziesięciu tysięcy radnych w kraju, którzy chodzą teraz z ulotkami pełnymi obietnic bez pokrycia i których będziemy wkrótce wybierać, traktuje start w wyborach jak kolejną przymiarkę w szukaniu posady.
Studio Opinii

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.