Julia Łatynina: Notatki z pola nie-walki

Chodorkowski| Dmytro Jarosz| Donieck| FSB| GRU| Krym| OBWE| Prawy Sektor| propaganda| Putin| Rinat Achmetow| Rosja| SBU| Słowiańsk| Ukraina| Ługański

Julia Łatynina: Notatki z pola nie-walki
Ukraińskie transportery pod Słowiańskiem. Źródło: Twitter

Przedstawiamy czytelnikom Obserwatora Konstytucyjnego ciekawą analizę sytuacji na Ukrainie pisaną przez znaną rosyjską pisarkę i dziennikarkę. Warto spojrzeć na wydarzenia za wschodnią granicą z nieco innej, niż nasza, perspektywy:

Donieck i Ługańsk to nie Ukraina i nie Rosja. To Sowietskij Sojuz.

Jakie państwo, taka operacja specjalna

13 kwietnia nowe władze Ukrainy rozpoczęły operację antyterrorystyczną. Zaczęła się ona od tego, że szef  Centrum Antyterrorystycznego przy Służbie Bezpieczeństwa Ukrainy, Witalij Cyganok, naczelnik donieckiej milicji Konstantyn Pożydajew i gromada wysokich rangą funkcjonariuszy Alfy wybrali się do lasku pod Słowiańskiem. A pojechali tam z tego w pełni uzasadnionego powodu, że w lesie stały jednostki pancerne, a dowódca, Aleksander Szwec odmówił kontynuowania działań.

Przez czterdzieści minut przekonywali wojsko, żeby ruszyło się z miejsca, a po czterdziestu minutach na drodze pojawił się pickup z brezentową budą. Brezent odchylił się i ludzie z automatami, którzy siedzieli w środku, otworzyli ogień. Cyganok został ranny, a potem wyleciał z roboty. Bez szwanku wyszedł tylko Pożydajew, który zdążył rzucić się na podłogę samochodu. Wcześniej był szefem ochrony Rinata Achmetowa i dlatego miał większe doświadczenie bojowe od całej wierchuszki ukraińskich resortów „słabosiłowych”.

A najpiękniejsze jest to, jakimi samochodami generalicja wybrała się na operację specjalną. Alfa – mercedesem, a Pożydajew – swoim prywatnym audi. Jakżeby inaczej? To przecież Donieck.

I mercedes i audi oczywiście poszły w drzazgi. I to na oczach żołnierzy w transporterach opancerzonych, spijających tę scenę chciwym wzrokiem.

Ogniotrwałe wizytówki

20 kwietnia portal LifeNews poinformował, że Prawy Sektor napadł pod Słowiańskiem na nieuzbrojony posterunek drogowy. Nieuzbrojony posterunek drogowy tak skutecznie odpowiedział ogniem, że dwóch napastników poniosło śmierć, samochody spłonęły, a w spalonych samochodach znaleziono nietkniętą ogniem wizytówkę Dmytro Jarosza z Prawego.

Blogosfera eksplodowała, przypominając operację „Konserwy” – tę, gdzie Hitler zainscenizował napaść Polaków na niemiecką radiostację w Gliwicach, podrzucając na miejsce „walki” zwłoki zamordowanych niemieckich więźniów, przebrane w wojskowe mundury.

Muszę przyznać, że od początku miałam wątpliwości, czy to rzeczywiście „konserwy”. Po pierwsze zbyt szczegółowo to wszystko przygotowane, po drugie głupie, bo podkładać ogniotrwałe wizytówki do spalonych samochodów to już przesada, nawet jak na Federalną Służbę Bezpieczeństwa), a po trzecie, nie w stylu Kremla: w odróżnieniu od skrupulatnych Teutonów, którzy zawsze wszystko robili własnymi rękami, Putin, jak go nauczyli w KGB, woli wyręczać się miejscowymi „bojownikami o wolność”.

Dlatego z daleka wyglądało mi to na potyczkę dwóch grup meneli. Jak w Rowieńkach: kiedy gruchnęła wieść, że do miasta przyjechał Prawy Sektor, z jednego końca miasta ruszył jeden tłum, z drugiego drugi, szczęśliwie spotkały się po środku i zaczęły łomotać się nawzajem, w pełnym przekonaniu, że biją Prawy Sektor.

A tu figa. Okazuje się, że to rzeczywiście był Prawy Sektor. A konkretnie łowcy głów. Gubernator sąsiedniego obwodu dniepropietrowskiego oligarcha Igor Kołomojski zaoferował 10 tys. dolarów za każdego „zielonego ludzika” i chłopcy wyruszyli na łowy.

Fałszywe GRU

Jadąc do Doniecka byłam przekonana, że pod Słowiańskiem działają specjalne oddziały GRU. No bo jak tu mieć wątpliwości! Sami przecież tak się przedstawiają! Weźmy na przykład znany filmik z zajęcia 14 kwietnia budynku milicji w Gorłówce, na którym facet ustawia na baczność miejscowych policjantów, a potem oznajmia im: „Jestem podpułkownikiem Armii Rosyjskiej!”.

Rzecz w tym, że rzeczony facet to mieszkaniec Gorłówki Igor Bezler, który odszedł z wojska w 2002 roku, pracował w branży pogrzebowej, zdaje się, że dopuścił się kradzieży i został zwolniony, i jak wyraziła się o nim pewna kobieta, uchodzi za „miejscowego wariata”.

Albo weźmy „Strzelca”, którego SBU nazywa „dowódcą specjalnej jednostki GRU”. „Potrzebna nam informacja, kogo żeśmy załatwili” – na rozpowszechnionym przez SBU nagraniu „Strzelec” dopytuje się buńczucznie od moskiewskiego PR-owca Aleksandra Borodajowa po zastrzeleniu chłopaków z Alfy.

Tylko czy moskiewscy PR-owcy wydają rozkazy oficerom GRU? Czy jednostki specjalne GRU meldują wykonanie zadania przez telefon komórkowy? Czy pytają, „kogo załatwili”?

Na ujawnionym przez SBU nagraniu „Strzelec” dzwoni następnie do jeszcze jednego człowieka i na samym początku rozmowy pada pytanie: „Poinformowaliście Aksenowa?”

Kimże jest premier Krymu Aksenow o ksywce Goblin, żeby mu składał meldunki oficer GRU i do tego jeszcze znowu przez telefon?

Uprowadziwszy obserwatorów OBWE, bojownicy nazwali ich „szpiegami NATO” i, jak twierdzą Ukraińcy, z powagą oświadczyli, że „o ich losie zadecyduje Moskwa”. Ale czy zawodowi dywersanci spaliliby w ten sposób Moskwę?

Itd., itp.. Brodacz „Babaj”, którego SBU okrzyknęła „oficerem SBU”, okazał się Kubańczykiem (z Kubania, nie z Kuby) Aleksandrem Możajewem, poszukiwanym listem gończym za przestępstwa kryminalne. Zdjęcie obwieszonego bronią „zawodowego dywersanta” „Romaszki” (Rumianek) wisi na jego stronie na rosyjskim portalu społecznościowym „w Kontakcie”, nawet „ludowy mer” Słowiańska Ponomariow od pięciu lat poszukiwany jest na terenie całej Rosji.

Rozumiecie już, do czego zmierzam.  Choć to bardzo przykre dla ukraińskich antyterrorystów, nie rozgromili ich „super zawodowcy” ani „oficerowie GRU”. Łomot spuścili im najemnicy, bandyci. „Dzikie gęsi”. „Psy wojny”. Uzbrojeni w rosyjską broń, opłacani najpewniej przez Janukowycza, ale żadnych „oficerów GRU” nawet nie było w pobliżu.

Oficer GRU nie wpadłby na pomysł, żeby do wziąć niewoli oficera SBU i sfotografować go bez portek. To mentalność chorego sadysty, a nie zawodowego oficera.

W dodatku ludzie ci objawiają patologiczne okrucieństwo. Niedawni drobni przestępcy nagle poczuli się wszechmocni i bezkarni. Bestialsko zamęczyli posła ukraińskiej Dumy Włodimira Rybaka, rozpruwając mu brzuch. Naprawdę uważają obserwatorów OBWE za „szpiegów NATO”, zawodowo trudnią się zdradą i są zaczadzeni patriotycznym bełkotem. Rozdają broń motłochowi, który zaczyna wydawać „proklamacje”, żądając po 50 dolarów od Żydów, po 70 od właścicieli sklepów, a od Cyganów bezpłatnych narkotyków i aresztują kogo popadnie. Samozwańczy mer Ponomariow nawet dziennikarkę „Komsomolskiej Prawdy” wrzucił do piwnicy za głupiego smsa.

Odlecieli od rzeczywistości i uroili sobie, że wszystko im wolno.

I to jest właśnie modus operandi Putina: zawsze jakaś ustawka, zawsze ja to nie ja, ta krowa nie jest moja.  Brytyjskiego ambasadora prześladowali „niezależni naszyści”, zamieszki w Estonii po usunięciu brązowego żołnierza (pomnika upamiętniającego wyzwolenie Estonii spod hitlerowskiej okupacji przez Armię Czerwoną) organizowali „niezależni patrioci”, a akty terrorystyczne w Gruzji były dziełem „niezależnych” bojowników z Osetii. Teraz też Putina działa, nawet nie bezpośrednio przez „Strzelca” lecz, moim zdaniem, przez Janukowycza.

Janukowycz odgrywa obecnie w Ukrainie tę samą rolę, jaką Eduard Kokojty odegrał w Gruzji.

Uczestniczy we wspólnym przedsięwzięciu biznesowym. Broń – rosyjska, a kasa – Janukowycza. Władze Doniecka twierdzą, że Janukowycz przekazuje pieniądze za pośrednictwem FSB i że połowa ginie po drodze, tak że FSB jeszcze na tym zarabia – dokładnie tak, jak w Osetii.

Rzecz w tym, że Ukraina to nie Osetia ani nie Kirgizja, gdzie kiedy Bakijew zagrał Rosji na nosie przedłużając umowę z Amerykanami na korzystanie z bazy „Manas”, nagle zjawili się jacyś tajemniczy ludzie z gór i urządzili strzelaninę, która doprowadziła do rewolucji. Ukraina to Europa.

Rozpruty brzuch posła Rybaka, „szpiedzy NATO” i proklamacje, domagające się po 50 dolarów od każdego Żyda „w związku z poparciem, którego udzielili banderowskiej juncie w Kijowie” – to wszystko odbywa się na oczach Zachodu. I nikt nie będzie zawracał sobie głowy subtelnościami psychiki mieszkańca Gorłówki Igora Bezlera. „Tak nie postępuje normalne państwo. To niewiarygodne. To po prostu Kafka” – powiedział na konferencji za zamkniętymi drzwiami amerykański sekretarz stanu John Kerry. Za to wszystko odpowie Rosja.

I my, jej obywatele.

Biedaszyby

Donieck jest miastem wymuskanym i czyściutkim; nie uświadczysz plamki ani pyłku. Funkcję centrum kulturalnego pełni klub piłkarski „Szachtar”. Od niedawna występuje nowe zjawisko: kiedy na stadionie „Szchtera” śpiewany jest hymn Ukrainy, z górnych miejsc – tych najtańszych, po 20 hrywien – rozlegają się gwizdy.

W sąsiednim Rostowie kopalnie węgla zamknięto z powodu nierentowności, ale Donbas pobiera milion euro dopłat do węgla. Państwowe kopalnie sprzedają więcej niż wydobywają. Dodatkowy węgiel nabywają w biedaszybach (nielegalnych kopalniach) i doją dopłaty. Kiedy w nocy leci się śmigłowcem w nocy nad Donbasem, z góry widać reflektory ciężarówek, wywożących węgiel z biedaszybów – dlatego drogi są kompletnie zniszczone.

Według statystyk Donbas ma największą w Ukrainie liczbę wypadków drogowych, ale to kłamstwo. Śmiertelność na drogach w Donbasie jest taka sama, jak wszędzie. Po prostu na drogi podrzuca się zwłoki górników, którzy zginęli w biedaszybach.

Kiedyś znaczna część dopłat węglowych trafiała do kieszeni Rinata Achmetowa, ale Janukowicz stopniowo wszystko zagarnął dla siebie. Wykosił nie tylko Achmetowa, lecz nawet Jurę  z Jenakijewa, od którego ksywki wziął nazwę niepowtarzalny donbaski styl architektoniczny, preferowany rzez miejscowych bonzów „empire jenakijewski”.

Doniecka hierarchia władzy

Hierarchia władzy w Doniecku jest prosta: policjanci podlegają złodziejom, złodzieje – SBU, SBU – FSB. Trzy główne zasady tamtejszego systemu: „O czym tu rozmawiać z człowiekiem, który nie ma nawet dziesięciu milionów?” „Na … mamy pracować, niech … pracuje.” „Są pieniądze – Iwan Iwanowicz; nie ma pieniędzy – … złamany.”

Ługanda w Donbabie

W niedużym tłumie zebranym pod siedzibą administracji obwodowej pijany facet tłumaczy : „najpierw Republika Doniecka, później Odeska, a potem wszyscy razem wstępujemy do Rosji”. Zupełnie jak za czasów Związku Radzieckiego, tyle że tym razem aspiracje Kremla kończą się na Ługańsku, a nie Paragwajskiej RRS.

Obecne władze obwodu twierdzą, że liczba osób, które chcą przyłączenia go do Rosji, spadła z 38% do 18%. Nie ufając tym liczbom, przeprowadzam własne badanie opinii publicznej: bezczelnie zaczepiam przechodniów i pytam ich o stosunek do ludzi, którzy urzędują teraz w tym budynku. Wyniki na pozór napawają optymizmem: siedemdziesięciu procentom jest wszystko jedno: „Bez nas zdecydują, czy Janukowycz jest prezydentem czy nie”. Pozostałe trzydzieści procent  jest mniej więcej po połowie za Ukrainą i za Rosją.

Donieck i Ługańsk to nie Ukraina i nie Rosja. To Sowietskij Sojuz. Jak się wyraził jeden z moich rozmówców w Kijowie: „Ługanda i Donbabe”. 

Republika Doniecka

słowiańskNa czele „Republiki Donieckiej” stoi Denis Puszyli. Kreml zawsze stawia na kompletny margines. W Izraelu wyszperali Nudelmana, w Finlandii – Backmana, w Gruzji – Kokojty’ego. Krymowi znaleźli premiera o ksywce Goblin.

I to właśnie jest najbardziej przerażające.

Łatwo siać zamęt, wykorzystując najniższe instynkty motłochu. W Kijowie – banderowcy, na Zachodzie – geje, zbawca – Putin.

Problem polega na czym innym. Na najniższych instynktach nie da się zbudować niczego – ani cywilizacji, ani nauki, ani kultury – oprócz władzy totalitarnej. Potraficie wyobrazić sobie młodocianych narkomanów, którzy dziś żądają od Żydów po 50 dolarów od łebka, którzy entuzjastycznie aresztują „szpiegów NATO”, w charakterze budujących statki kosmiczne? Piszących wiersze? Dokonujących odkryć? To samo zrobił Iran: ajatollahowie uratowali naród przed zgniłym Zachodem i gdzie jest teraz Iran?

Doniec i Słowiańsk

Między wydarzeniami w Doniecku i tym, co dzieje się teraz w Słowiański, jest ogromna różnica.

W Doniecku emerytki (w slangu separatystów nazywane „moherowymi”), tituszki, motłoch i miejscowi cudacy zajęli siedzibę obwodowej administracji i proklamowali „Republikę Doniecką”. Jej obszar ogranicza się do samego budynku administracji i dziesięciometrowego pasa przed nim, do granicy barykad. Dalej toczy się zwykłe życie i spacerują mamy z wózkami. Nie ma żadnego oblężenia. Widać nielicznych milicjantów z przypiętymi do mundurów wstążkami świętego Jerzego.

W Słowiańsku – terror. Zgroza. Rozpruty brzuch Rybaka, „szpiedzy” z OBWE, ludzie przepadają bez wieści.

W Doniecku z separatystami prowadzi się negocjacje, i słusznie, bo sami nie wiedzą, jak się teraz wycofać: w końcu sprawa śmierdzi kryminałem. Podobno Julia Tymoszenko wykupiła dwa piętra za 50 tys. dolarów (tam wszystko według pięter, nawet na dowodzących mówi się „etażowi”), ale separatyści, którzy zostali w budynku, rozprzestrzenili się jak gaz, wypełniając całą dostępną kubaturę. Podobno raz już dogadali się, że wszyscy wyjdą, ale w nocy przyjechały dwa uzbrojone po zęby „zielone ludziki” i przypomniały im, co tam robią. Do tego wszyscy oczekują pieniędzy. Oligarcha Kołomojski zaproponował kasę w zamian za zwrot budynku i to im przewróciło w głowach. Podobno Achmetow też oferował pieniądze, ale nie osobiście, tylko za pośrednictwem nowego gubernatora, Sierhija Taruty, oligarchy i swojego byłego wspólnika, z którym dawno już rozstał się w cywilizowany sposób.

W Słowiańsku prowadzenie negocjacji nie ma sensu.

Myślę, że różnica między Donieckiem i Słowiańskiem zasadza się na wielkości. Wysłanie do dziewięćsettysięcznego Doniecka pięćdziesięciu psychopatów nic nie da – nie uda im się przejąć kontroli nad całym miastem, choćby rozdali broń wszystkim miejscowym mętom i narkomanów.

Zapałka nie płonie

Republika Doniecka prawdopodobnie wzięła się stąd, że ktoś, pewnie Medwedczuk, główny konsultant do spraw Ukrainy prezydenta Putina, wytłumaczył, iż „wystarczy rzucić zapałkę i miasto stanie w ogniu”. Zapałkę rzucono, a tu nic. Syczy, dymi, ale zapalić się nie chce.

Przynieść kawki?

Jeden z zastępców nowego gubernatora Taruty, który bywał wcześniej na Majdanie, udał się do siedziby administracji obwodowej. W otaczającym budynek kordonie stoją milicjanci. Zastępca gubernatora zapytał ich radośnie: „Czi was pogudowały? Ciaj je? Kawoćku priniesty?”

Oczy milicjantów z przerażenia zrobiły się okrągłe jak spodki. Banderowiec!

50 dolarów to duże pieniądze

Specyficzność donieckiej rewolucji polega na tym, że jest ona powstaniem drobnych kryminalistów.

W zajętej przez separatystów siedzibie administracji obwodowej niewyrośnięci młodzieńcy informowali mnie z błyszczącymi przejęciem oczami, że Rinat to złodziej. Dlaczego żądają po 50 dolarów od Żydów i po 70 od przedsiębiorców? Dlatego, że dla nich to duże pieniądze.

Kiedy to wszystko się skończy (jeśli nie wejdą rosyjskie czołgi), poleje się mnóstwo krwi. Ale dopiero potem.

Szanowny

Gospodarz Donbasu Rinat Achmetow (n/z) wygląda i zachowuje się jak ojciec chrzestny z filmu pod takim samym tytułem, który podobno całe jego otoczenia zna na pamięć. W Donbasie mówią o nim szanowny.

Gwiazda szanownego wzeszła, kiedy w 1995 roku na stadionie zginął w wybuchu bomby Alik Grek (Achat Bragin).  Został z niego tylko rolex z przyczepionym kawałkiem ręki. Rinat Achmetow, razem z merem Doniecka i ówczesnym zastępcą gubernatora Janukowyczem, spóźnili się wtedy na stadion. Dziś w jego holdingu System Capital Management pracuje 160 tys. ludzi; połowę stanowisk kierowniczych zajmują cudzoziemcy.

Podobnie jak Kosma Medyceusz, Rinat Achmetow rozumie, że w Ukrainie człowiek bogaty nie może nie zajmować się polityką, jednak w odróżnieniu od piłki nożnej, polityka nigdy nie była jego hobby. Zajmuje się nią tak, jak chodzi się do dentysty – z konieczności i bez entuzjazmu.

Achmetow odczuł na własnej skórze bezrozumną chciwość Janukowycza: doszło do tego, że na ostatnich urodzinach Janukowycza, kiedy jubilat zaproponował, by wypić „za młodych” („młodzi” to jego syn Sasza, któremu w Ukrainie wszystko przylepia się do rąk), Rinat zauważył cierpko, że nie zaszkodziłoby, gdyby młodzi nabrali najpierw trochę doświadczenia. Mimo to łączy ich nierozerwalna więź – o tyle, o ile w Ukrainie, gdzie nie ma polityka, który by nie był milionerem ani milionera, który nie wystawił do wiatru kumpla, istnieją nierozerwalne więzi.

Od kilku lat Janukowycz systematycznie wyciągał Donieck spod Rinata, obsadzając wszystkie ważne stanowiska w resortach siłowych własnymi ludźmi. Wszyscy czekali, co zrobi szanowny – a on nie zrobił nic. Przy czym nie z tchórzostwa, ani nie ze słabości. Pięćdziesiąt procent swojej produkcji Rinat eksportuje do Rosji i co miałby powiedzieć swoim 160 tysiącom pracownikom, gdyby zostali bez pracy? Niemożliwe jednak, by nie rozumiał, że jeśli Donbas zostanie przyłączony do Rosji, przestanie być tam gospodarzem, namaszczającym prezydentów. I jeszcze straci firmę, którą zabiorą mu za pół darmo, żeby różnym rotenbergom i kowalczukom zrekompensować straty poniesione z powodu unijnych sankcji.

Dlatego szanowny nie spieszy się, a w Doniecku zachodzi rewolucyjna zmiana w myśleniu. Dotąd uważano, że szanowny potrafi rozwiązać każdy problem. Po raz pierwszy zdarzyło się, że nie rozwiązał.

Donieck i Iran

Pomiędzy Majdanem w Kijowie i pseudomajdanem w Doniecku jest taka sama różnica, jak pomiędzy amerykańską rewolucją 1776 roku i rewolucją w Iranie w 1979. W pierwszym przypadku – klasa średnia o wielkim potencjale twórczym, w drugim – motłoch. Ponieważ Putin to jednak nie Allach, a motłoch nie dysponuje szczególnie dużym potencjałem twórczym, brak ten choć częściowo trzeba wyrównać pieniędzmi.

Pieniądze sprawiają, że w motłochu budzi się autentyczna, głęboka wiara. Silniej od pieniędzy na motłoch działa tylko przemoc. To teraz siedemdziesięciu procentom jest wszystko jedno. Jeśli do Doniecka wejdą rosyjskie czołgi, owe siedemdziesiąt procent zapała uwielbieniem dla Putina.

Banderowcy

Michaił Chodorkowski bardzo trafnie zauważył, że trzeba było wymyślić „banderowców”, bo Rosjanina bardzo trudno zmusić, żeby nienawidził Ukraińców. Nauczono go już nienawidzić mieszkańców Kaukazu, Amerykańców i „Gryzinów”. Ale nawet kremlowscy propagandziści nie bardzo potrafią zmusić go, by znienawidził brata-Ukraińca. Dlatego wymyślili „banderowców” . Niby, że to ich nienawidzimy, a nie Ukraińców.

Rosyjski świat

Jeszcze trafniej Chodorkowski wyraził się na zwołanym przez siebie kongresie mówiąc, że Putin pogrzebał szansę na zjednoczenie rosyjskiego świata pod egidą Rosji. A w każdym razie bardzo tę szansę oddalił.

To prawda. Ważne jest, by zrozumieć, że stawiając na motłoch, Kreml niczego nie przyłącza, a tylko traci.

Weźmy wojnę z Gruzją. Co Rosja uzyskała w wyniku tej wojny? Nic. Za to ostatecznie straciła 4,3 mln Gruzinów, którzy dotąd byli częścią rosyjskiej historii. Nigdy więcej nie będzie rosyjskiego wodza Bagrationa ani rosyjskiego poety Okudżawy.

Ukraina to czterdziestokilkumilionowy, niejednorodny etnicznie naród. Co Rosja zyskała? Dwa miliony na Krymie. I co jeszcze? Czterdzieści milionów, które nigdy nie pojadą uczyć się u wroga.

Odbudować rosyjski świat można było tylko w jeden sposób: stając się kulturalnym i ekonomicznym centrum tego świata. Silna gospodarka, silna nauka, silna edukacja. A potem się zobaczy, tak jak Chiny zobaczą z Tajwanem.

„Wyobraźcie sobie – powiedział Chodorkowski – że Stany Zjednoczone, zamiast budować NATO, wysyłają do Kanady swoje czołgi.” Amerykanie wygraliby czy przegrali? Odpowiedź: przegraliby z kretesem. Swoje miejsce w światowej historii, swoją pozycję supermocarstwa, swoją przyszłość i swoją gospodarkę.

*Autorka - znana dziennikarka rosyjska i autorka powieści political – fiction. Od roku 2003 w opozycyjnym dzienniku ”Nowaja Gazieta”, w którym pracowała Anna Politkowska.
Jej obszerną, trafną i błyskotliwie napisaną analizę sytuacji społecznej i jej wpływu na politykę, Studio Opinii zamieściło w materiale: Ernest Skalski: Duuuużo czytania.
Studio Opinii

Świat

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.