Zajadło: Powiedzieli, napisali... (odcinek 5)

Zajadło: Powiedzieli, napisali... (odcinek 5)

Jerzy Zajadło

Kompromisowe propozycje składa szef partii rządzącej, wtóruje mu premier, w deklaracjach prześcigają się politycy, naprzeciw wychodzi nawet prezes sądu konstytucyjnego.

Z pozoru to słowo [„kompromis” OK.] jest grzeczne i dobrze ułożone, z istoty rzeczy niekonfliktowe, trafia do wyobraźni tzw. przeciętnych obywateli, wszystkim stwarza szanse na jakąś lepszą, chociaż bliżej nieokreśloną przyszłość, apeluje do rozsądku i lepszej strony ludzkiej natury. Jego rola rośnie w miarę upowszechniania się tezy – moim zdaniem fałszywej – iż spór o TK jest sporem politycznym, a nie sporem prawnym.

(…)

Demokratycznie uchwalona konstytucja, właściwie prawie każda i nie tylko nasza, sama w sobie jest z istoty rzeczy pewnym kompromisem. Jeśli więc politycy odczuwają potrzebę osiągania jakiegoś dodatkowego porozumienia, to dopóki ustawa zasadnicza obowiązuje, powinni to robić w jej ramach, a nie obok niej lub wręcz zamiast niej czy przeciw niej. Nic w jej aksjologii nie przemawia bowiem na rzecz tezy przeciwnej, chyba że autorom proponowanego porozumienia chodzi o zupełnie inny system wartości i że w rzeczywistości gardzą istniejącym stanem prawnym.

(…)

Jeśli jednak tak, to spór o TK w swojej treści i w możliwej do przyjęcia metodzie rozwiązania jest od początku do końca sporem prawnym, a nie politycznym. Tym bardziej że nie bardzo wiem, co w tym kontekście miałaby owa „polityczność” oznaczać. Właściwie do wyobrażenia jest tylko jedno – całkowite abstrahowanie od obowiązującej konstytucji i budowanie porozumienia w sposób sprzeczny z jej postanowieniami na bazie faktów dokonanych. I na tym w gruncie rzeczy polega fałszywość [„pozorność” OK] składanych kompromisowych propozycji.

(…)

Pozorność nr 1 – podobno dobrnęliśmy do ściany, sporu o TK nie da się rozwiązać metodami prawnymi, lecz wyłącznie politycznym. W domyśle tkwi w gruncie rzeczy pewna niebezpieczna teza: abstrahujmy od konstytucji, nie jest nienaruszalną świętością, nic się nie stanie, jeśli ją na potrzeby kompromisu troszeczkę nagniemy. Ten pozór legalizmu podważa jednak w ogóle istotę prawa, która sprowadza się do tego, że chcemy prawa przestrzegać. W przeciwnym wypadku traci ono swój głęboki sens.

Pozorność nr 2 – większość sędziów dla opozycji, mniejszość dla rządzących. Ta propozycja, kusząca pozorami otwartości, wspaniałomyślności i dobrych intencji, już na samym wstępie całkowicie zmienia charakter TK, czyniąc z niego organ jawnie polityczny i ostatecznie przekształcając wybory sędziów w podział politycznego łupu. Tak naprawdę może być więc pierwszym krokiem do postulatu całkowitej likwidacji Trybunału. To logiczne – jeśli sędziowie mają być emanacją woli poszczególnych partii politycznych, to ten organ jest kompletnie niepotrzebny lub wręcz szkodliwy, Sejm i Senat wystarczą z nawiązką. Taki kompromis, nawet nie naruszając wprost litery konstytucji, pozostaje jednak całkowicie sprzeczny z jej duchem i istotą sądownictwa konstytucyjnego.

Pozorność nr 3 – nasza wspaniałomyślność ma jednak swoje granice, nie jesteśmy tacy naiwni. Sprawy w Trybunale są skomplikowane, trudne i złożone, ale przecież jak ważne dla dobra narodu. Niech więc wyroki zapadają większością dwóch trzecich głosów składu orzekającego – wówczas kwestia, kto ma większość, a kto mniejszość „swoich” sędziów, traci na znaczeniu. Jakiś problem z niekonstytucyjnością z uwagi na przepis art. 190 ust. 5 (wyroki Trybunału zapadają „większością” głosów, a więc większością zwykłą, a nie kwalifikowaną)? Dla dobra kompromisu zmieńmy nieco zasady i reguły wykładni, przyjmijmy, że możemy to doprecyzować zwykłą ustawą. To jednak jest sprzeczne nie tylko z nieco abstrakcyjnym duchem konstytucji – narusza wprost jego konkretną literę.

Pozorność nr 4 – to prawda, wszyscy naknociliśmy, uchwalając sprzeczne z konstytucją ustawy i wybierając nadmierną liczbę sędziów. Od jednych przyjęto ślubowanie, od innych nie przyjęto; jednych dopuściliśmy do orzekania, inni tkwią w zawieszeniu swojego niejasnego statusu. Kompromis zmierzający do rozwiązania tego problemu brzmi mniej więcej tak: skoro w przeszłości rozum zaspał, to nie dajmy zbudzić się demonom i szukajmy rozwiązania za wszelką cenę, nawet za cenę obejścia konstytucji. To jednak oznaczałoby kapitulację przed skutkami własnych błędów, a w rezultacie – kapitulację prawa przed polityką, i do tego jeszcze źle pojętą.

Kompromis polegający na naginaniu czy wręcz łamaniu konstytucji nie jest dobrym pomysłem, ponieważ prędzej czy później płaci się za niego bardzo wysoką cenę. Dzisiaj płaci ją poprzednia koalicja, płaci ją również wpędzony we własną pułapkę prezydent. Być może kiedyś przyjdzie ją także zapłacić aktualnej większości parlamentarnej. Na razie wszystko odbywa się kosztem międzynarodowego wizerunku Polski i kosztem mamionych mitem kompromisowych propozycji obywateli.

Ogłupiająca magia kompromisu, Gazeta Wyborcza 26.01.2016

Trybunał Konstytucyjny

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.