Nie wszyscy ateiści byli wielkimi moralistami

ateiści| ateizm| Fundacja "Wolność od religii"| Sylwester Tułajew| wolność słowa

Jak poinformowały media fundacja „Wolność od religii” zamierza przeprowadzić w kilku miastach Polski akcję, która ma zwrócić uwagę na problem dyskryminacji ateistów. Hasłem kampanii jest „Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę”. Dorota Wójcik, prezes fundacji, tłumaczy, że kampania ma pokazać, że można być dobrym człowiekiem bez Boga. Czytając główne hasło napawają mnie poważne wątpliwości, czy hasło sformułowane zostało przez „dobrych ludzi” czy też przez osoby pozbawione kultury, agresywnie nietolerancyjne lub słabo znające reguły języka. I czy kampania przyczyni się do czegokolwiek dobrego.

Hasło „Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę” można odczytać jako sugestię „jeśli wierzę, to zabijam i kradnę”. Czytając zresztą stronę internetową fundacji nabiera się trochę przekonania, że taka musiała być chyba intencja, na stronie tej bowiem dowiadujemy się, jakich to źródłem nieszczęść i tragedii są wszelkie religie. Chodzi więc raczej nie o tolerancję dla „niewierzących” w Boga, lecz raczej o nietolerancję wobec „wierzących”. Nietolerancja pani Doroty Wójcik nie jest jednak dla nikogo specjalnie groźna, więc sprawa wydaje się błaha.

Mimo to nasuwa refleksję o kilku kwestiach znacznie poważniejszych.

Pierwsza to pytanie o granice wolności słowa. Stwierdzę od razu, że byłbym zasadniczo przeciwny by akcji takiej zabraniać. W imię wartości tak istotnej jak wolność słowa, można i należy znosić niekiedy nawet grubiaństwo i głupotę. Wolność słowa to sprawa, jak wiadomo, niezwykle delikatna. Zwykle przeciwnicy czy zwolennicy jej ograniczania wskazują na liczne przykłady nadużywania tej wolności. I często są to przykłady drastyczne. Ostatnio sprawa ta była dyskutowana w związku za sprawą blogera obrażającego prezydenta RP. Próba ukarania w takim wypadku budzi więcej oburzenia i protestów niż sam niegodny i głupi przecież czyn.

Sprawa jednak może nastręczać innych jeszcze trudności tym, którzy mają z takimi przypadkami bezpośrednio do czynienia. Jedna z firm zawieszająca billboardy odmówiła wieszania hasła fundacji „Wolność od religii”. Zarzucono jej brak tolerancji. Powodem miał być lęk przed Kościołem. Byłoby to istotnie postępowanie, gdyby jedynym motywem był strach. I to jest nawet możliwe. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że prawdopodobna jest też inna interpretacja. Myślę, że szefowie tej firmy wykazali się po prostu dobrym smakiem i szanują na tyle swój zawód, że za parę groszy nie chcą się kompromitować. I mają do tego takie same prawo, jak fundacja „wolność od religii” do swoich występów. Pytanie dla prawników byłoby - jestem kazuistą amatorem – w jakich wypadkach podejmując się świadczyć publicznie usługi jestem zmuszony świadczyć je każdemu, kto się do mnie zgłosi. Wiemy, że to właśnie pytanie stało się kluczowe w dyskusji o sprzedaży w aptekach środków antykoncepcyjnych. Wydaje mi się jednak, że nie dotyczy firmy zawieszającej bilboardy.

Druga kwestia, jaką nasuwa hasło „Nie kradnę, nie zabijam, nie wierzę” to szkoda jaką, moim zdaniem, wyrządza się takimi akcjami rozproszonej społeczności osób istotnie pozbawionych wiary w Boga i nie przynależących do żadnej konfesji kościelnej. Nie wiem, w jakim środowisku wychowywali się twórcy fundacji, skoro twierdzą, że w Polsce uważa się ateistę za złodzieja i mordercę. Było to jakieś wyjątkowe środowisko, bowiem w Polsce nie ma sposobu kontrolowania czyichś przekonań religijnych. W środowisku miejskim pozostaje się pod tym względem anonimowym. Na wsi obecny być może pewien rodzaj kontroli związanej z tradycją, ale kontrola taka nie jest jeszcze nietolerancją.

Umiłowanie wolności słowa każe więc znosić cierpliwie działania fundacji. „Wolność od religii” i można tylko napiętnować je, jako zachowanie pozbawione kultury. Właściwie pojętą wolność słowa tylko z trudem udaje się ratować poprzez jakieś zakazy i ograniczenia. Ratuje je jedynie kultura, zdrowy rozsądek i dobry obyczaj. To jeszcze jeden z wielu przykładów, że prawo stanowione nie jest w stanie regulować wszystkich dziedzin życia publicznego. Bez odpowiedniej kultury i właśnie dobrego obyczaju nie sposób dać sobie rady.

Nietolerancję budzić może natomiast chęć obrażania powszechnych przekonań. Kto tak czyni sam ją prowokuje i jest ona do pewnego stopnia uzasadniona. Jeśli ktoś agresywnie wmawia mi, że to „wierzę” to idiotyzm i kretynizm, i wykrzykuje to publicznie, i okazuje mi brak szacunku, to dlaczego mam tego w pokorze wysłuchiwać.

Być może założyciele fundacji „Wolność od religii” nie mają nawet tak złych intencji, chciałbym w to wierzyć, obowiązuje w końcu domniemanie niewinności, a ich agresywna postawa związana z dość istotnym błędem myślowym. Nie chodzi o same nieprzemyślane sformułowanie hasła „Nie kradnę, nie zabijam, nie wierzę”. Głoszą „wolność od religii” i „nie wierzą”. Religia to w szerokim sensie to, co ludzi ma łączyć. Nie ma więc społeczeństw bezreligijnych, choć bywają różne religie. W tym sensie ateizm też jest religią i trzeba dodać, że tam gdzie był religią panującą, jak w systemie komunistycznym, dokonano w jego imieniu również wielu prześladowań a nawet zbrodni.

Jestem też przekonany, że deklaracja twórców fundacji „Wolność od religii” - „nie wierzę” - nie jest przemyślana. Mają przecież z pewnością swoje przekonania etyczne i filozoficzne. To popycha ich nawet, można się domyślać, do walki z tak dominującą w Polsce większością ludzi wierzących.

Oczywiście, nie wierząc w Boga można być też człowiekiem dobrym. Bywali i bywają ateiści wielkimi moralistami. Można się nawet zastanawiać, czy takie wielkie religie jak taoizm czy konfucjanizm nie są bardziej zbliżone do ateizmu niż do jakiejkolwiek wiary w Boga, tak jak to rozumie chrześcijaństwo czy judaizm. Bycie ateistą nie oznacza samego tylko braku wiary w  Boga, lecz rozmaitość takich poglądów na świat, które bez wyobrażenia Boga się obywają. 

Nie oznacza to jednak, by będąc ateistą, z takimi czy innymi dla tego filozoficznymi uzasadnieniami, obrażać uczucia religijne tych, którzy w Boga wierzą. Twórcy fundacji „Wolność od religii” nie sprawiają więc wrażenia wielkich moralistów. Ich przekonania, te widoczne w ich działaniach, zdają się ograniczać do wiary w słuszność samego hasła ateizmu i polegać na tym, by przeczyć i prowokować większość, która ich otacza. W tym wydają się niestety sekciarzami i jak wszyscy sekciarze uważają się za mądrzejszych od całego niemal świata. To ostatnie jest widoczne w ich profilu na Facebooku, gdzie jasne jest, że walczą o wolność od wszystkich religii świata (z konfucjanizmem i taoizmem włącznie), nie tylko od prymitywnej w ich oczach religijności proboszcza w pobliskiej parafii.

Lubelski radny, Sylwester Tułajew, jak również skrzętnie doniosły media, uważa, że cała akcja uderza w katolicyzm w Polsce. Ja wcale tak nie uważam. Katolicyzm jest w Polsce tak silnie zakorzenionym zjawiskiem kulturowym, że trudno sobie wyobrazić by kilka plakatów (na razie fundacja zebrała pieniądze na 17 billboardów) mogła zatrząść polskim katolicyzmem. Niezależnie też od przekonań religijnych zaatakowani budzą więcej sympatii niż atakujący, jeśli dokonuje się ataku w sposób prostacki i agresywny. Znam też co najmniej kilku ateuszy i zaprzysięgłych agnostyków, którzy obserwując tak demonstracyjne i agresywne działania wobec religii, chrześcijaństwa czy wierzących w Boga, zdegustowani mówią „chyba zacznę na znak protestu chodzić do kościoła”. Nie jestem więc pewien, czy fundacja „Wolność od religii” nie przyczyni się do wzrostu religijności.

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.