Wielka narada, nasze organy partyjne oraz skutki uboczne

Janusz Szewczak| Jarosław Kaczyński| narada ekonomistów| PiS| PRL

Jak należało przewidywać, na naradzie ekonomistów zorganizowanej przez PIS pojawiły się też wątki katastroficzne. Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK stwierdził „jesteśmy w przedsionku potężnego kryzysu gospodarczego. Polacy nie mają pojęcia o jego skali”. Przeczytał to mój leciwy i daleki krewny, który oszczędności lokował w SKOK-u. I wyciągnął wnioski. Skoro oczekiwania są tak katastroficzne, to ja muszę oszczędności ze SKOK-u wycofać, bowiem to przecież parabank, a parabanki są na kryzys znacznie bardziej wrażliwe niż banki. Dotychczas w taki potężny kryzys nie wierzył, więc trzymał pieniądze w SKOK-u, ale skoro sam główny ekonomista to mówi, to musi być prawda. I krewny, szelma jedna, wyciągnął jeszcze jeden wniosek. Skoro przedstawiciel SKOK mówi coś takiego, co przecież nie w smak rządowi i to w obecności samego prezesa PIS, to SKOK z PIS musi być związany, a skoro tak, to ten rząd będzie temu SKOK-owi chciał zaszkodzić. Więc lepiej trzymać pieniądze gdzie indziej, póki ten rząd rządzi. „Nie chcę być moherem na stracie” - zakończył mój daleki krewny. Zadziwił mnie tą analizą i praktycznymi wnioskami. - Kuzynie, powiedziałem, czy kuzyn nie przesadza, żaden z dziennikarzy, nie wyciąga takich wniosków?.

- A co mi tam dziennikarze, odpowiedział, ja gazety nauczyłem się czytać w PRL-u, więc czytam między wierszami; dziennikarze, co oni tam potrafią? Wywody dalekiego krewnego nasunęły mi więc pytanie: kto jest inteligentniejszy – nasze media, czy ich odbiorcy?

Naradę media oceniły rozmaicie. Nie może to dziwić, bowiem sprawa jest tyleż ekonomiczna co polityczna. Życzliwi więc PIS-owi następnego dnia komentowali życzliwie, mało życzliwi lub nieżyczliwi komentowali nieżyczliwie. Ot i sprawa jasna. Zależnie od tego, czy kto czyta „Rzeczpospolitą” czy „Gazetę Wyborczą”, mógł nabrać odmiennego zdania. Nasze mass media nie odznaczają się obiektywnością, więc komentarze są wyraziste i stronnicze. Z „Rzeczpospolitej” dowiedzieliśmy się, że był sukces wizerunkowy PIS, z „GW”, że było to pustosłowie.

Te dwa dzienniki, jak zresztą wiele innych mediów w Polsce, bardziej przypominają biuletyny partyjne niż prasę na modłę anglosaską, gdzie dziennikarz wstydzi się, gdy w uzasadniony sposób można zarzucić mu partyjność. Są niemal jak organ partyjny w czasach minionych. Na całe szczęście jednak mamy dzisiaj takich organów (bo i partii) wiele i różnych, więc ostatecznie III RP nie przypomina PRL-u. Ale styl dziennikarstwa jest często z PRL-u rodem. Po wszystkich stronach uprawia się więcej propagandy niż rzetelnego komentarza. I dodam, często jest to propaganda nieskuteczna, bowiem jeśli kogoś już przekonuje, to tylko przekonanych. Sprawozdania z narady ekonomistów nie są może przykładem zbyt drastycznym, jednak wydarzenie miało swoją wagę (skoro wszyscy je komentowali), więc warto się nad nimi pochylić.

Myślmy więc logicznie. Przeciętny czytelnik prasy nie jest wszak głupi i też logicznie myśli. Jeśli narada ekonomistów była tylko sukcesem wizerunkowym (jak chce „Rzp”) , to istotnie musiała być pustosłowiem. Wtedy obie strony mają rację, choć trochę bardziej „GW”. Dlaczego jednak „pustosłowie” było na pierwszych miejscach we wszystkich niemal mediach? Pewnie chodziło o coś więcej, niż tylko o naradę ekonomistów. Wtedy nie samo pustosłowie było istotnie i był to sukces wizerunkowy i rację przyznajemy „Rzp”. Jeśli ktoś czyta oba organa równolegle czuje, że sprawa jest zagadkowa.

Organ „Rzp” mógł chyba wybrać lepszy i bardziej subtelny sposób wspierania PiS. Gdy myślę o prezesie Kaczyńskim, to nie chodzi chyba o jego wizerunek, bowiem nie jest on z pewnością długonogą modelką, ale o to, co on myśli i zamierza. „Rzeczpospolita” mogła przypomnieć zarówno politykę gospodarczą PiS z lat 2005-2007, jak również napisać więcej o dzisiejszych planach. Mnie na przykład propozycja tej partii powołania rzecznika praw podatników wydaje się całkiem sensowna. Sprawa podatków pojawiła się zresztą, choć marginesowo, na rzeczonej naradzie. W gruncie więc rzeczy, dziennikarze Rzp, choć propagandziści to jednak propagandziści słabi. Nie powierzyłbym im dbania nawet o mój skromny wizerunek.

Organ „GW”, który za obowiązek ma zawsze dokopanie PiS-owi, też nie spisał się najlepiej. Jeśli bowiem było to tylko pustosłowie, to nie ma o czym gadać. I tak część czytelników nie uwierzy, że tylu znanych ekonomistów mówiło same bzdury. Można było chyba napisać, że nawet dla oponentów PiS-u może być pozytywnym faktem, że partia, której zarzuca się zajmowanie się przede wszystkim tragedią smoleńską (jak czyni to „GW”), zaczyna się zajmować gospodarką. Stosowanie reguły, że na początek trzeba małego komplementu pod adresem antagonisty, a dopiero po tym idą niszczące zarzuty, szalenie uwiarygodnia te ostatnie. Propagandziści z GW tej zasady (przyznam, że wymaga ona trochę hipokryzji) nie znają. Są prostolinijni i atakują od razu. Gazeta nie pokusiła się, by zanalizować sytuację gospodarczą kraju w taki sposób, by na przykład w formie tabeli pokazać, jak do tych problemów odnosi się PiS, jak rząd, a jak - lewa strona. Mamy na tyle wykształconą publiczność, że może ją zainteresować nawet inteligentnie zrobiona tabela. Nasi dziennikarze są jednak przekonani, że polski czytelnik i tak jej nie pojmie i woli obrazek na pierwszej stronie.

Ze sprawozdań zarówno Rzp jak i GW dowiedzieć się też można było, że na naradzie zabrakło ekonomistów związanych z rządem, a ci, którzy przyszli, dzielili się na atakujących rząd i takich, którzy go delikatnie bronili. Moje wrażenie, jeśli sprawozdania były rzetelne, pozostaje takie, że ekonomiści bawili się w polityków i obsadzili siebie nie w tej roli, jaka jest im przypisana. Zarówno więc „Rzp” jak i „GW” powinny poważnie zastanowić się nad jakością dyskusji ekonomicznej, bowiem wiele z tego co się w Polsce o gospodarce mówi to istotnie pustosłowie i dbanie o wizerunek, znacznie zaś mniej o rzetelną debatę. Wtedy nie chodziłoby tylko o naradę zorganizowaną przez PiS, ale o coś znacznie więcej. Nasze organa tym „więcej” nie są zainteresowane, bowiem stronę swoich trzeba trzymać. A czytelnicy, jak mój daleki krewny, sami wyciągają wnioski, czyli komentują sprawy po swojemu.

Kazimierz Wóycicki

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.