B. Czerska: Sprawdzian z wolności

Arystoteles| bunt pokoleniowy| demokracja| in vitro| Józef Tischner| Norwid| Platon| poczucie wspólnoty| Solidarność| wolność| wybory

B. Czerska: Sprawdzian z wolności
Dr Barbara Czerska na YouTube

W ostatnim swoim dialogu – w Prawach, bardzo już sędziwy Platon odnosi się do demokracji z konsekwentną odrazą. Największą czuje nie do polityków jeno do obywateli – do wyborców. Myśl wielce do tej platońskiej podobną można też znaleźć w wystąpieniach dzisiejszych polityków, którzy przewidując wyniki najbliższych wyborów dziwią się wyborcom i z góry się z nimi nie zgadzają. No, cóż –wedle Platona wyborcy chcą być mamieni i oszukiwani, zabawiani jak niedojrzałe dzieci, kuszeni obietnicami nie do spełnienia. To oni – wyborcy są źródłem nędzy demokracji.

Z tego punktu widzenia warto zapytać dlaczego polski teatr polityczny przeniknięty jest niepokojącą żądzą odwetu? Czyje potrzeby to zaspokaja? Ostatnie obchody rocznicy sierpniowych wydarzeń przyniosły okazywanie sobie wzajemnej pogardy metodami administracyjnymi – co uświadamia boleśnie, jak miejsce wzajemności, solidarności, poczucia wspólnoty zajęła wzajemna pogarda.

Nawet do kościoła przychodzą nasi politycy po to, żeby być świętszymi od innych, od tych, którzy stoją obok. Tak samo było podczas narodowego święta na Westerplatte. Jakby znaleźli się w tym miejscu po to, żeby z innym walczyć, przejąć moc tego uświęconego kawałka ziemi, na którym się wspólnie przecież stoi. Jest w tym kłębowisku uczuć nieżyczliwych jakiś wątek uczuciowy zbliżony bardzo do tego, co Nietzsche nazywał „kapłańską mściwością”. Demokratycznie wybrani do rządzenia politycy mają się bowiem w Polsce niemal za kapłanów.

Wzajemna mściwość owocuje potępieniem. Józef Tischner pisał: „Potępiając wtrącamy drugiego człowieka w sytuację istnienia nieusprawiedliwionego, czyli usprawiedliwionego nieistnienia.”. To jest bardzo niebezpieczna sytuacja dla naszej polskiej wspólnoty. Staje się ona publicznością dla kilku przynajmniej, sprawnie działających „trybunałów potępień”, które na naszych oczach wykonują swoje wyroki wydane na innych. Brak nam przestrzeni spotkań. Uciekamy przed polityką, ale ona nas goni i zaczynamy uciekać przed sobą nawzajem. Ten stan pochodzi z uprzedmiotowienia nas – obywateli. A właściwie już do pewnego stopnie nie-obywateli, czyli – wyborców.

Już Arystoteles przestrzegał przed takim traktowaniem obywateli. Zalecał, by ich traktować tak jak bliskich i przyjaciół, jeśli się chce być szanowanym. Ci, którzy ludzi traktują z góry prędzej czy później, „otrzymują nienawiść i pogardę. Rodzi się z tego gwałtowny gniew i nienawiść do rządzących oraz zła o nich opinia. Objawy chciwości, niegodziwych zamiarów i pożądliwości skazują ich na pogardę i lekceważenie: „Strzeż się zatem dawać posłuch pomówieniom donosiciela. Nie byłoby pięknie, byś się stał podejrzliwy wobec kogoś myśląc, że ci się sprzeciwia.”/list Arystotelesa , Dzieła, tom VI,s. 827, / Warto czasem sięgnąć do prostego, arystotelesowskiego wykładu o władzy, by przypomnieć sobie o tym, że od zarania polityka uczyła by unikać rządząc kłamstw, albowiem: „Zwyciężanie dobrem jest cnotą”.

Tymczasem w Polsce mamy oto bezprzykładne peregrynowanie po kraju rządu i opozycji w taki sposób, by okazując obywatelom empatię   i sympatię zwalczać jednocześnie bez pardonu politycznych przeciwników i tych, którzy im sprzyjają.

Argumenty sięgają najbardziej intymnych i osobistych stref ludzkiego życia. A dyskusja jest mniej więcej taka:

  • In vitro: jesteś za – to do PO, jesteś przeciw – to do PIS!
  • Węgiel: jesteś za – to do PIS, jesteś przeciw – to do PO!
  • Sześciolatki chcesz posłać do szkoły – to do PO, a nie chcesz – to do PIS!

Tymczasem to są poważne, złożone sprawy i liczne argumenty trzeba w dyskusji rozważać i żadne jednoznaczne za ani przeciw nie wystarcza, żeby dojść do mądrego consensusu. Natomiast takie etykietowanie psuje dyskurs między ludźmi i świadczy o tym, że obie strony sporu politycznego zmierzają ku niczym nieskrępowanej władzy, bez oglądania się na to by obywatele umieli ze sobą rozmawiać i współistnieć. Pokusa samej satysfakcji sprawowania władzy, marzenia o odwecie, i uczucia nienawistne z pogardą na czele sprzeniewierzają się gruntownie zasadom etyki i o tym trzeba stale pamiętać. Ale też idzie tu o zachowanie wartości intelektualnych życia publicznego, czyli – o myślenie.

Norwid nazywał Polaków społecznością, która nigdy nie wojuje myślą, a co więcej – w myślenie w ogóle – nie wierzy. Obecnie mamy do czynienia w łonie polskiej klasy politycznej z istnym festiwalem niewiary w myślenie. Od czasu ostatnich wyborów prezydenckich politycy nasi zarzucają sobie nawzajem wszelkie możliwe niegodziwości, kłamstwa, głupotę i tak się spala potężna energia, a napęd z tego spalania żaden. Co wyzwoliło tę reakcję? Być może także fakt, że znacząca grupa ludzi w ostatnich prezydenckich wyborach w sposób czynny i zorganizowany zagłosowała przeciw polskiej dwupartyjności. Grupa ta nazywana „wyborcami Kukiza” stała się wielką niewiadomą starannie zabetonowanej przestrzeni, w której się od lat toczy walka o władzę.

Oszołomieni liderzy uznali, że zmienił się wyborca, że ten wyborca nie chce już tak być traktowany, rozgrywany, manipulowany – czy jak to sobie tam nazwiemy.

Na wstępie zrzucono winę za ten niepokojący stan na to,  że dokonuje się zmiana pokoleniowa i to nowe pokolenie potrzebuje tego czegoś nowego. Już chyba wszyscy wiemy, że nie chodzi o JOW –y ani o oprawę muzyczną. Podmiot Dzisiejszości traktuje to parcie do zmiany jako nierozważny kaprys młodzieży, która liczyć nie umie, tylko by chciała zburzyć przeszłości ołtarze i przeć ku dobrobytowi. Podmiot Jutrzejszości uważa, że młodzi są zorientowani na zmianę w imię rozmaitych wartości i w ogóle – słusznie. I jedni i drudzy uważają, że to młodzi chcą zmiany.

Podmiot Dzisiejszości zarządził referendum i przegrał. To referendum przegraną pogłębiło. Podmiot Jutrzejszości też zarządził referendum. Ale Polacy jakoś chyba nie chcą się przerzucić na demokrację bezpośrednią, bo wszystkim żal na nią pieniędzy i niewielu w niej raczej weźmie udział. Chwała zatem senatowi, że nas od tego drugiego referendum uratował.

Kwestia zagadkowego MŁODEGO wyborcy jest na wszelkie sposoby omawiana, analizowana i stosowana jako klucz do narodu: damy młodym, a cały naród się ucieszy.

Nasuwają mi się pytania:

  1. Młodzi to znaczy KTO? Ile lat ma dzisiejszy Młody?
  2. Czy młodzi są tacy sami, czy też zróżnicowani i jak zróżnicowani?
  3. Czy chcą zmiany jednej czy wielu, czy tez może w ogóle – wszystko by zmienili?
  4. Czy jest to bunt pokoleniowy przeciw innemu pokoleniu i przeciw któremu?
  5. Czy Starsi nie chcą zmiany? Na przykład słuchacze Radia Maryja są przeważnie starsi i chcą określonej zmiany. Więc czy to jest ta sama zmiana czy jakaś inna?
  6. A może parcie wyborców ku zmianie ma sens i nie zależy od wieku?
  7. A może parcie ku zmianie nie ma sensu i Dzisiejszość powinna nadal pozostać spokojnie u władzy?

Heidegger nazywał zadawanie pytań „pobożnością myślenia”. Ponieważ nie jestem pobożna, to na zadawaniu pytań nie poprzestanę. W ogóle zadałam te pytania dlatego, że jak się na nie spojrzy, to od razu widać straszne pomieszanie materii i poplątanie argumentów. To dowodzi, że pytania powyższe są podobne do politycznego dyskursu, który się toczy w mediach.

Zaryzykuję stwierdzenie, że wiek wyborców w Polsce nie wpływa  na parcie do społecznej zmiany. Do tej zmiany wyborcy prą, bo chcą inaczej żyć, bo im się dzisiejszość nie podoba. Ale przede wszystkim nie chodzi tu o jedną wspaniałą zmianę, co to jej się dokona i nastanie powszechne zadowolenie. Jest pewne, że zanim się o zmianie mówi, trzeba znaleźć dobry, solidny punkt wyjścia. Takim punktem wyjścia jest dobrze sformułowany cel istnienia państwa. Arystoteles 2,5 tysiąc lat temu z okładem powiadał, że państwo istnieje po to, aby jak największej liczbie rodzin dobrze się działo. Ustaliwszy to spróbujmy rozważyć dominujące koncepcje politycznej zmiany:

  1. Zmiana rządzących, czyli: KTO MA RZĄDZIĆ?
    1. Czy PIS?
    2. Czy PO?
    3. Czy ktokolwiek byle nie PO?
    4. Czy ktokolwiek byle nie PIS?
    5. Czy ktokolwiek byle nie PO i nie PIS?
  2. Zmiany w kręgu pracy
  3. Zmiany ustroju państwa
  4. Zmiany w przestrzeni wartości i symboli

Najbardziej niepokojąca dla polityków zawodowych jest opcja 1 z pytania 1. Urealniła się ona w wyborach prezydenckich właśnie jako grupa wyborców Pawła Kukiza. Można być całkowicie pewnym, że tej grupie chodziło o zakończenie dwupartyjności polskiej miłościwie nam od lat panującej, ale nie ustalono o co i czy tej grupie chodzi w sensie programu politycznego oraz opcji światopoglądowej.

Z całą pewności warto to się pokusić o zrozumienie sensu sprzeciwu. System dwupartyjny bowiem jest znany wielu krajom i ma swoje wielkie wady. Przede wszystkim zaś prowadzi on do niemożności wprowadzenia głębokich, długofalowych reform. Będący u władzy obawiają się, że zbyt kosztowne społeczne reformy, które doraźnie zniechęcą wyborcę, spowodują ze partia polityczna się z władzą pożegna. Ostatnie rządy PIS nacechowane były lekceważeniem sfery gospodarczej i poświęcenie się czynieniu w  państwie polskim sprawiedliwości. Jak się okazało na tym się władzy w Polsce nie da zbyt długo utrzymać. Kto dziś tak mówi, ten zdaniem PIS „narratorem Platformy”. Ale po tamtym dwuletnim okresie IV RP większość ludzi tak oceniało rzeczywistość.

Skromny, lecz gospodarny program PO okazał się powszechnie upragniony . Był jak rozmowa zamiast wiecu i jak tolerancja zamiast nietolerancji. Uczucie ulgi było na tyle ugruntowane, że Platforma jeszcze raz wygrała wybory. I stało się to w dużej mierze w ramach postawy: WSZYSTKO BYLE NIE PIS. Już w tych poprzednich wyborach pojawiła się Trzecia siła, czyli Janusz Palikot. Ale On nie był groźny, bo reprezentował w sposób wyrazisty program złożony z inteligenckich mrzonek o hipisowskim raju. Taką uwaga – mrzonką jest przyjazne państwo. Państwo jest aparatem przymusu i z samej definicji przyjazne być za bardzo nie może, bo się opiera na prawie stanowionym. Teraz się bardzo krytykuje styl sprawowania władzy przez PO i w tym jest racji bez liku. Nic też dziwnego, że zjawisko Palikot rozpłynęło się w drugiej kadencji PO, która nie była ani kadencją zgody narodowej ani kadencją powszechnej szczęśliwości. Światowy kryzys i narastające niezadowolenie ze zmian w stratyfikacji społecznej złożyły się na powstanie nowych potrzeb, do których zaspokojenia PO nie dorasta. PIS tymczasem stale jest anty – platformowy i na tym buduje swoją siłę. Ale i On w wielu z nas nie budzi zaufania ponieważ propozycja zmiany tej formacji politycznej nie jest samodzielna, tylko platformo – pochodna. A to jest za mało.

Jak zatem widać – punkt pierwszy jest wszystkim notorycznie udostępniany, natomiast 2 , 3 i 4 jest z dyskusji publicznych eliminowany, a jeśli się pojawia, to okazuje się równie niewygodny dla Podmiotu Dzisiejszości jak dla Podmiotu Jutrzejszości i w ogóle zbędny w dyskusji przedwyborczej, bo Polak ma wybierać między PO i PIS i innej opcji nie ma.

Mądrzy Zdecydowani  i Niezdecydowani Wyborcy oraz Wy – Liczni Mądrzy Nie – wyborcy – to Wam dedykuję swoją myślową pracę nad treścią i sensem polskich zmian.

Zmiany kręgu pracy w Polsce

Żyjemy w cywilizacji pracy. Zmiany w tym zakresie, które się w Polsce dokonały za mojego świadomego i pracowitego życia są bardzo duże. Zasadnicza zmiana polega na tym, że wyzwoliliśmy się systemowo z pracy pozornej , takiej, która się każdemu należy i żyjemy już przeważnie w świecie pracy rzeczywistej. Tej pracy dla wszystkich nie starcza i mamy w Polsce bezrobocie. W dodatku otwarcie granic spowodowało, że stoimy w obliczu globalnych, a nie li i jedynie – lokalnych problemów rynku pracy.

Praca jest wartością. Nowoczesne społeczeństwa są społeczeństwami pracy. Etyka, podział ról zawodowych – to ciągle zasada stratyfikacji społecznej zbudowanej w oparciu o pracę. Ale jednocześnie z pojawieniem się rynku pracy zaczęła się w Polsce walka o jej cenę. I oto cena pracy jest u nas bardzo niska. Pracodawcy robią wszystko, by taka pozostała. Tłumaczą się zaś tym, że tania praca to praca dostępna. Im mniej płacimy, tym więcej ludzi możemy zatrudnić. A jak będziemy płacić za pracę na opłacalnych dla nas zasadach – to jeszcze więcej osób zatrudnimy.

To jest myślenie anty – pracownicze i anty – państwowe. Źle opłacany człowiek jest społecznie niestabilny. Nie ma rodziny albo jego rodzina ma złe warunki rozwoju. Nie ma siły nabywczej, nie ma szans na zapewnienie sobie emerytury. Ma skłonność do emigracji.

Czy wolumen pracy w Polsce jest mały? Jeśli chodzi o liczbę osób pracujących – nie. Ale ilość pieniędzy zarobionych w Polsce jest relatywnie mała. Podatki i brak rozwiniętej należycie sfery świadczeń socjalnych jeszcze zmniejsza ten potencjał.

Takie jest teraz największe polityczne wyzwanie: zwiększyć wartość rynku pracy w Polsce, dać mu perspektywę rozwoju i codzienne bezpieczeństwo.

To wymaga odcięcia od państwowego zasilania przedsiębiorstw – kolosów, które marnują ludzką pracę i jej należycie nie zabezpieczają. Prywatyzacja otwiera samostanowienie władzy ekonomicznej i jej niezależność od władzy politycznej. U nas jednak wiele, bardzo wiele się robi, by „ratować miejsca pracy” nie zważając na to, że to uzależnia gospodarkę od polityki. Odrębność władzy politycznej i władzy ekonomicznej jedynie może gwarantować bezpieczeństwo kapitału. Jeśli bowiem polityk ma możliwość utrzymania się przy władzy za cenę roztrwonienia kapitału – zrobi to. Jego pozycja zależy więc o tego jak dalece kapitał i losy właścicieli środków produkcji są od niego zależne. Nie posiada, ale dysponuje kapitałem. Dlatego o kapitał nie dba. Dba o swoje nim dysponowanie.

Polsce trzeba silnego kapitału, który jest rozważnie pomnażany. Czy wzmocnienie władzy ekonomicznej spowoduje zwiększenie wyzysku pracy? Z całą pewnością płace się zróżnicują jeszcze bardziej. Za dobrą pracę będzie się więcej płacić, za złą – mniej.

Nieustannie się zmagamy sie z odrywaniem się od przeszłego ustroju i konfrontowaniem z nowymi możliwościami ustrojowymi. Jeśli dziś nowoczesny, prywatny szpital , w którym biały personel godziwie zarabia, a pacjent jest szanowany nie ma szansy na kontrakt zaś szpital państwowy, dziurawy i ze źle płatnym personelem taki kontrakt ma pewny, to jest to zjawisko bardzo złe. Zamiast procedury leczenia w polskiej opiece zdrowotnej toczą się liczne gry, które cel jej istnienia spychają na ostatni plan. To samo dzieje się w wielu innych sferach rzeczywistości.

Państwo nasze nie jest nadopiekuńcze, ale jest nad – polityczne. Oddzielenie władzy politycznej od ekonomicznej i uczynienie ich relacji przejrzystymi jest zatem sprawą absolutnie fundamentalną.

Wróćmy jednak do zależności miedzy szczęściem obywatela a jego wiekiem. “Bo srebro i złoto to nic, chodzi oto, by młodym być i więcej nic….” – te słowa pięknej, starej piosenki brzmią w moich uszach jakoś tak fałszywie. Bo w naszym polskim dziś być młodym wcale nie jest łatwo i przyjemnie.

Młoda dziewczyna kończy studia w terminie i z wyróżnieniem, pisze w terminie i z wyróżnieniem pracę doktorską, życie prywatne sobie układa. Ale pracy na uczelni nie dostanie. Jak to? A powszechnie nakazane KONKURSY? Konkursy są ustawione na ogół pod znajomych, krewnych, własnych doktorantów, a nie cudzych. A zatem: jeszcze jeden i jeszcze jeden konkurs. Jeszcze jedno i jeszcze jedno upokorzenie. Marzenia, życie osobiste – wszystko się rozpada.

Młody chłopak szuka latami pracy. Skończył studia. Kończy kolejne podyplomowe studia. Ale pracy nie ma. A bez pracy jak tu sobie życie ułożyć? Jeszcze jeden kurs. Jest wreszcie jakaś posada. Ale szczęście trwa krótko. Znajduje się jakiś protegowany na jego miejsce i pracę mu zabierają. I kolejne ustawione “nie pod niego” konkursy przed nim.

Ale i „Starym być…” łatwo nie jest. Przymusowa emerytura jako metoda zawiadywania bezrobociem jest narzędziem chwilami niedorzecznym. Jeśli doświadczona lekarka w wieku emerytalnym chce dalej pracować, to przyjęć do pracy młodych lekarzy nie blokuje. Wręcz odwrotnie – w tym wolnym zawodzie rola mistrza i jego doświadczenie są dla młodych lekarzy nieocenionym skarbem. Niestety – pod uwagę brana jest cena pracy, nie jej wartość. Po mechanicznym przeliczeniu kosztów doświadczony lekarz wylatuje z pracy, a młodzi, którzy przychodzą na jego miejsce zostają bez życzliwej codziennej rady i nauki.

Naturalnie zmiana warty jest konieczna. Uczelnie publiczne, media publiczne, zakłady opieki zdrowotnej i liczne inne instytucje są ciągle jeszcze zawłaszczone przez pokolenie, które przeszło i przetrwało na swoich posadach marzec 68, grudzień 70 i grudzień 81, czerwiec 89 i nie po to się ostało, żeby ich ktokolwiek ruszył. A jak rusza – to wrzask! I nawet jeśli się kto młodszy przebije, a już zwłaszcza – jeśli chce coś zmienić, to biada mu! Więc jaki i czy wysyłać DOJRZAŁYCH na emeryturę ? Tych zagadnień prawo stanowione nie rozstrzygnie. Tu potrzebne jest rozumne zarządzanie zasobami intelektualnymi. Jakość, wartość a nie tylko cena.

Młodzi dysponują dziś wiedzą imponującą. Mają też niewspółmiernie lepszy warsztat wzbogacania tej wiedzy. A to dzięki umiejętności korzystania z zasobów Internetu i wielu kontaktom wirtualnym i osobistym. Oni nie szukają po omacku. Oni wiedza jak i czego szukać. Wiedzą jak się posługiwać portalami społecznościowymi i służbowo i prywatnie. Kontakty te mają przemyślane i dobrze je kontrolują. To jest zupełnie inna generacja, jeśli idzie o komunikację ze społecznym otoczeniem.

Nie chodzi jednak o uczynienie ze wszystkich dobrze płatnych pracowników. Ralf Dahrendorf pisał, że nowoczesne społeczeństwa są społeczeństwami pracy, ale coraz bardziej powszechne jest marzenie o świecie bez pracy.

Być może uparta wola władzy, aby uratować pracę w jej XIX-wiecznej formie jest jedynie wyrazem trudności jakie stwarza przejście do nowej epoki , w której praca nie będzie już stanowiła głównego problemu życia każdego z nas. Takie spojrzenie zmieniałoby zupełnie perspektywę , w jakiej dziś myślimy o zagadnieniach bezrobocia czy wieku emerytalnego. Dzisiejsze ożywione dyskusje na ten temat mają jeden istotny mankament: podchodzą do pracy od strony jej ceny, a nie od strony jej wartości. Oparte na jednowymiarowych wyliczeniach prognozy mogą się w pewnym momencie stać całkowicie nieadekwatne do sytuacji społecznej. To się wiąże ze stanem prawnym i stanem społecznej świadomości. Te dwa ostatnie czynniki są kluczowe w dyskusji o ustroju współczesnego państwa.

Zmiany w ustroju polskiego państwa

Rynek i państwo w praktyce to nie są oddzielne strefy. Dobrze się dzieje, jeśli są wobec siebie komplementarne, wspólnie się rozwijają. Ta prosta prawda obecna jest już w podstawowym dziele Adama Smitha. Jego zdaniem sprawny rynek wymaga porządnego państwa. Żeby był rzeczywiście wolny a przy tym sprawny potrzebuje państwowej regulacji. Ani niewidzialna ręka rynku, ani widzialna ręka państwa nie istnieją bez wzajemnych powiązań. Czasy niedawnego kryzysu dowiodły, że rynek bez pomocy silnego państwa się sam nie ustabilizuje. Ba! Być może bez pomocy państwa rynek się może samounicestwić.

Założenie, że homo economicus to istota racjonalna jest nieco naiwne. Prowadzi ono do niebezpiecznego wychwalania rynku, idealizowania sytuacji jego pełnej autonomii. Gdy tymczasem z różnych powodów ludzie posiadający władzę ekonomiczną mogą postępować nieracjonalnie szkodząc innym, a nawet – samym sobie. Profesor Michał Kalecki/ 1899 – 1970/ patrzył na gospodarkę przede wszystkim z perspektywy zarządzania popytem. . W tej kwestii ogromną rolę odgrywa saldo wydatków publicznych. Manipulowanie tym saldem stanowi o wielkości państwa. Ta bowiem mierzona jest stosunkiem wydatków publicznych do dochodu narodowego. Zwiększanie wydatków publicznych jest świetną metodą nakręcania koniunktury. Wydatki publiczne bardzo trudno jest zmniejszyć, nie tracąc popularności. Aby utrzymać poziom publicznych wydatków trzeba zwiększać podatki. Słynne zdanie Ronalda Regana: „Rząd nie rozwiązuje problemów, ale je finansuje” pasuje jak ulał do sytuacji w polskim górnictwie. I nic dziwnego – zostało wypowiedziane w związku kolejnymi z kryzysami energetycznymi. Te nasilające się od lat siedemdziesiątych „szoki energetyczne” powodowały słabnięcie koniunktury i narastanie bezrobocia. „Finansowanie problemów” stawało się w tej sytuacji niebezpiecznie częstym zwyczajem.

Czy walcząc o „przyjazne państwo” walczy się o uprzejmą i wyrozumiałą administrację, czy też o to właśnie, by państwo „finansowało problemy”? Nie słyszałam, by kto zadał to trudne pytanie Januszowi Palikotowi. Kolejne piękne i chwytliwe hasło polityczne okazuje się w istocie niebezpieczne.

Najgroźniejsze jednak hasło polityczne, z jakim się w ostatnich czasach zetknęłam to „DAMY RADĘ!”. Zawiera ono w sobie zapewnienie, że wszystko, co proponuje PIS jest technicznie wykonalne, ekonomicznie sensowne i społecznie pożądane. Takie zapewnienie jest politycznie niewiarygodne. Między innymi dlatego, że światowa gospodarka jest zjawiskiem globalnym i na to żadna duma narodowa nie pomoże.

Napływ uchodźców i imigrantów do Europy pokazuje, że dokonuje się globalizacja i my w niej partycypujemy. Partycypujemy w gromadzeniu i wydawaniu środków finansowych w ramach globalnej polityki publicznej.

Nie ma się co na to obrażać. Trzeba się tego uczyć. W Londynie korzystają z publicznych wydatków, płacą podatki tamtejszemu rządowi, żyją po prostu przedstawiciele ponad 300 narodowości, mówiący 270 mniej więcej językami. Gdybyśmy sobie popatrzyli na demograficzną mapę świata, to bez trudu zauważylibyśmy, że zaludnienie niektórych regionów jest nieadekwatne do ich terytorium o możliwościach ekonomicznych nie wspominając. Indie, Pakistan, Chiny – to są kraje znacznie za ciasne. Europa, Indonezja jeszcze ciągle, choć bardzo powoli się zaludniają. Natomiast Kanada czy Japonia się wyludniają.. Mapa demograficzna świata pokazuje wyraźnie, że procesy demograficzne i migracje ludności to jedna z tych spraw, które zdecydują o naszej przyszłości. Wielkie fale migracji są nieuniknione. Dziś prawie ćwierć miliona ludzi nie żyje w kraju, w którym się urodzili. To jest zjawisko lawinowo narastające. Świat może być zagrożony, jeśli migracja wymknie się spod kontroli. Nie da się tego zjawiska zablokować, nie da się też całkowicie go kontrolować. Chodzi o to by sterować nim rozumnie.. To znaczy rozciągać w czasie, limitować rozmiary, ukierunkowywać. Trzeba też pamiętać, że migracje niosą ze sobą pewne szanse rozwoju. Zwłaszcza jest tak w krajach o niskiej stopie reprodukcji demograficznej, które odczuwają boleśnie skutki starzenia się własnej populacji. Jestem skłonna oczekiwać w tej mierze długotrwałej strategii zrównoważonego rozwoju, a nie ksenofobicznych pohukiwań. Nie ma mowy, żeby świat stał się jednym wielkim Londynem. Ale zmierza on do harmonijnego integrowania rozmaitych odległych elementów kulturowych w jak najlepiej działający układ. Tym, co integruje są dobrze stosowane, rozumne ekonomiczne narzędzia w ręku państwa.

Nie istnieje jeden prosty ogólnoświatowy przepis na rządzenie, który mógłby zastąpić dwieście istniejących skomplikowanych narodowych przepisów na rządzenie. Nawet jeśli by taki „nad przepis” powstał, to tylko towarzyszył by tym istniejącym realnie. Nie zastąpiłby żadnego z nich. W ramach swojej odrębności jednak te przepisy na rządzenie rozwijają się w kierunku tworzenia jak najlepszych warunków rozwoju spontanicznego rynku. Oznacza to minimalizowanie narzędzi regulacji tegoż rynku. Taka jest pragmatyczna tendencja. Wymaga ona nieustającego wysiłku intelektualnego.

W tym kontekście wiarygodnym hasłem byłoby na przykład : „Będziemy się starali dać sobie radę”, albo trzeba hasłu dodać znak zapytania. Tak jest wiarygodniej.

Profesor Tischner powiadał w czasie, kiedy się w Polsce na nowo kształtowało państwo, że są dwa istotne warunki, aby się ta transformacja ustrojowa mogła powieść: potrzeba odpowiednio wykształconych elit i ogromnego społecznego zaufania. Nowy ustrój miał pod tym względem wspaniałe wejście: Wałęsa, Mazowiecki, Balcerowicz, skupione wokół nich elity zapewniły niezwykły start nowemu porządkowi ekonomicznemu i społecznemu. Poczucie wyjątkowej, bezkrwawej wygranej zapewniało poparcie społeczne i dawało kredyt zaufania. Ale też i tu – na początku nowej drogi zaistniały powody gwałtownego odwrócenia się opinii publicznej od pierwszych liderów III Rzeczpospolitej. Ludzie zaczęli tracić pracę, poczucie stabilności.. Zmiany zachodziły w szalonym tempie. Czasy minionej fasadowej demokracji realnego socjalizmu zaczęły się nagle jawić jako raj utracony i to doprowadziło do demokratycznego dojścia do władzy obozu postkomunistycznego. Ale było już po rewolucji i trwała reformacja, albowiem jak słusznie mówił Hegel – nie ma rewolucji bez reformacji. W Polsce zaczęło się kształtowanie świadomości obywatelskiej i poczucia politycznej podmiotowości.

I ten proces nadal trwa.

Tischner pisał: „Świadomość obywatelska – podmiotowość polityczna – jest soczewką, w której ogniskują się podstawowe wartości państwa. Być obywatelem znaczy: uznawać za swoje prawo stanowione przez państwo i z tego właśnie tytułu je respektować.” Uznanie tej na oko bardzo prostej prawdy nie przychodzi w Polsce łatwo. Jako powód wymienia się miedzy innymi fakt, że polski patriotyzm kształtował się w takich szczególnych okolicznościach iż miast instynktu państwowego Polacy mają zdecydowanie instynkt antypaństwowy. Polega to między innymi na głębokim poszanowaniu nielegalności. Bohaterowie czasów walki Michnik i Kuroń stracili w opinii Polaków ponad połowę wiarygodności, kiedy stali się legalni. Wielką mamy skłonność do kochania Janosików. Ale też coraz bardziej wyraziste staje się wymaganie od polityków, by byli ludźmi reprezentującymi nienaganne postawy moralne. Władza, która ma tendencję do tworzenia oligarchii nie cieszy się w Polsce na szczęście szacunkiem.

Zagadnieniem nie mniej ważnym jest jakość prawa stanowionego i jego realna moc wiążąca. Dobrym przykładem mogą być śmiałe projekty ministra Gowina, które miały na celu usprawnienie polskiego prawodawstwa. Natrafiło to na opór środowiska prawniczego i nie zostało wsparte przez rządzących. Ilustruje to poziom trudności w reformowaniu prawodawstwa. Nie jestem prawnikiem, ale dostrzegam niepokojące zjawiska w tej dziedzinie. Można je uporządkować na przykład wedle klucza chronologicznego:

  1. Znaczna ilość anachronicznych przepisów prawa, które są nieadekwatne do aktualnej sytuacji społecznej
  2. Ogromna ilość nowych ustaw i przepisów, które są tworzone na doraźne potrzeby. Często są one nadmiernie szczegółowe, jednostronne – jednym słowem nieprzemyślane.
  3. Daje to niespójność systemu prawnego i prowadzi do dużych problemów z interpretacją prawnych aspektów wielu bieżących zagadnień.

Polityka szuka warunków skuteczności działania. Prawo jest niestety traktowane jako jedno z jej poręcznych narzędzi. Psuje to „dobrą robotę” w społecznym rozumieniu tego pojęcia. Taki stan prawa czyni życie w naszym państwie niedogodnym.

Ta niedogodność przepuszczona przez pryzmat naszych narodowych tradycji tworzy ogólną aurę zbolenie i umęczenia. Ból mesjański jest polskim bólem. Znaczy to, że z przeżyć negatywnych, nieprzyjemnych urosną w nas bolesne wartości, które mają dużą szansę, by stać się wartościami powszechnie uznawanymi za najwyższe. I to jest źródło katastrofizmu. Polska w ruinie, niewinne dzieci mordowane są bezkarnie / bo wszak zarodek to dziecko oczywiście/, wszyscy czyhają by nas zde – polonizować, ziemię naszą za bezcen wykupić. Wszystko przeciw naszej ojczyźnie się zmawia i spiskuje, a rządzą nami sprzedajni politycy. I oto mamy oto Polskę cierpiących. Żeby ich bronić, zadośćuczynić krzywdom i mękom bieży do władzy zjednoczona prawica. Tym, którzy nie cierpią i nie widzą morza cierpienia władzę odebrać trzeba i to szybko!

Paradoks polega na tym, że Polska zadowolonych też jest mocno przesadna w swoim samozadowoleniu. Jedni mówią: „DAMY RADĘ”, a drudzy „DALIŚMY RADĘ”. Zamiast diagnozy – kaskady oburzeń. Zamiast planu rozwoju państwa – sny na jawie.

Chwilowo tak jest, bo wybory. Dominuje świadomość sceny. Scena jest wszędzie. Ciekawe co z tego wyniknie dla państwa?

Jana Nowaka – Jeziorańskiego niepokoiło pewne konkretne zagrożenie ze strony polskiej prawicy – instrumentalne wykorzystywanie i podsycanie ksenofobii dla celów wyborczych. Księdza Józefa Tischnera niepokoiła skłonność prawicy do politycznego wykorzystywania religii i Kościoła. Nazywał to tendencją do „ukościelnienia: państwa. Obaj wybitni patrioci i wysokiej klasy intelektualiści nie żyją. Ale żyją Ich obawy. I coraz bardziej wyraziste są powody tych obaw. Demokracja jest to jedynie forma społecznych zachowań. Tym razem może ona prowadzić do zupełnie nowej fazy przebudowy państwa.

Zmiany w przestrzeni wartości i symboli

Bardzo ważne są w tym wszystkim symbole, ponieważ dla poszczególnych ludzi stanowią rację angażowania się w sprawy ogółu. To one określają najważniejsze cele i nadają sens czynom, które do ich realizacji prowadzą. NARÓD, BÓG, OJCZYZNA, SPRAWIEDLIWOŚĆ, WOLNOŚĆ – to są słowa, które dla polityków są narzędziami. Mają prowadzić ludzi do działania tak, jakby ono było bezpośrednim następstwem wartości symbolicznych. Stwarza to w wyborcach bardzo daleko idące poczucie odpowiedzialności. Tu już nie chodzi o podatki czy ubezpieczenia społeczne, ale o SPRAWIEDLIWOŚĆ DZIEJOWĄ, HONOR NARODOWY, WOLĘ BOSKĄ. Sfera wysokich symboli jest niebezpiecznym narzędziem do kształtowania rzeczywistości. Zwłaszcza dla i tych, którzy za jej kształt odpowiadają. Wyborca może czuć, że odmawiając wzniosłemu kandydatowi poparcia wchodzi w konflikt z tym , co wzniosłe i absolutne.

Sytuacji nie ułatwia fakt, że od czasu upadku poprzedniego ustroju symbole rozmnożyły się i popadły ze sobą w liczne konflikty.

W Polsce dokonują się znaczące przemiany obyczajowe. Pojawiają się nowe wartości, których doniosłość ma swoją symbolikę. Ich polityczna reprezentacja to Kongres Kobiet, Kultura Liberalna i inne postępowe ugrupowania. Zasadniczą wartością jest równouprawnienie powszechne. Ochrona kobiet, dzieci, mniejszości seksualnych, mniejszości wszelkich w ogóle. Forsowane zmiany językowe, na przykład stosowanie żeńskiej formy gramatycznej gdzie się da, eliminowanie dowcipów i zachowań seksistowskich , eliminowanie wszelkich przejawów tradycyjnej męskiej dominacji o to jest nowa przestrzeń kultury. Obejmowanie tej przestrzeni słowem gender i gwałtowny sprzeciw jaki budzi ona u tradycjonalistów, zwłaszcza zaś tradycjonalistów kościelnych pokazuje jasno, że to jest zjawisko ważne. Ma ono także wpływ na polityczne wybory Polek i Polaków.

Wybory symboliczne mają przede wszystkim charakter negatywny – określają to, czego się z całą pewnością NIE WYBIERZE. Stając po jednej stronie, neguje się drugą. Istnienie katolickiego feminizmu jest jednak faktem. Być może postępowy katolicyzm i umiarkowany feminizm nie stanowią w istocie żadne opozycji. Ale przestrzeń symboliczna tę opozycję zawiera. Autonomiczna religia i czysto intelektualny nurt feministyczny ścierają się w praktyce politycznej.

 

*Dr Barbara Czerska – Psychoterapeuta, filozof, nauczyciel akademicki

Studio Opinii

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.