Bez Dzikich Pól

antypolska propaganda| Dzikie Pola| Gorbaczow| Hetmańszczyzna| Majdan| reżim imperialny| Rosja carska| Tadeusz Różewicz| Ukraina| UPA

Bez Dzikich Pól
Mykoła Riabczuk. Foto: Wikipedia.org

Niedawno zbieg okoliczności sprawił, że tego samego dnia jechałem z dwoma taksówkarzami – ukraińskim i polskim – z których każdy był dyplomowanym inżynierem. Pierwszy za komuny kierował działem BHP w dużej bazie handlowej w Kijowie, drugi pracował w kopalni koło Wrocławia. Obaj mieli podstawy do tęsknoty za piękną przeszłością i narzekania na teraźniejszość – i to nie tylko dlatego, że stracili pracę w zawodzie, ale też dlatego, że wówczas mieli dostęp do mało dziś zrozumiałej kategorii „towarów deficytowych”.

Ukraiński taksówkarz z rozczuleniem wspominał, jak w ostatnich latach pierestrojki przerzucał do Polski całe ciężarówki towarów żelaznych, żeby sprzedać je po cenie złomu – a i tak dawało to niezły dochód, bo ich tak zwana „państwowa” cena w ZSRR była jeszcze niższa. A polski taksówkarz z taką samą nostalgią opowiadał, jak wraz z innymi górnikami dostawał deficytowe samochody i telewizory po tej samej oderwanej od rzeczywistości państwowej cenie, i sprzedawał je po cenie realnej, czyli rynkowej, przyjeżdżającym „Ruskim”.

Bardziej zabawny zbieg okoliczności mógłby doprowadzić do spotkania obu inżynierów na jakimś bazarze, a nawet utworzenia czegoś w rodzaju wspólnego biznesu. Smutny zbieg okoliczności mógłby skazać ich na śmierć od noża jakichś drobnych rekieterów, zwanych „ruską mafią”.

Wyszło jednak, jak wyszło. Jeden wozi teraz pasażerów lanosem do Boryspola, drugi – skodą ze Starachowic. Jeden przeklina Gorbaczowa, który wszystko zepsuł, drugi – Balcerowicza, który pół kraju wysłał na bezrobocie.

Są do siebie bliźniaczo podobni, jednak gdy pytam Polaka, czy chciałby powrotu komuny, odpowiada stanowczo: „A skąd, niech ich szlag trafi!”. Ukrainiec także odpowiada stanowczo, ale coś wręcz przeciwnego:
„Stalina by na nich trzeba!...”. I pozostaje mi tylko domyślać się, czy tęskni za Stalinem dlatego, że żadne reformy się u nas nie udały, czy przeciwnie – żadne reformy się u nas nie udały dlatego, że mój taksówkarz (jak i miliony jemu podobnych) do dziś tęskni za Stalinem.

Dwa reżimy imperialne – carski i bolszewicki – wielkim nakładem sił nieustannie podkreślały ukraińsko-rosyjskie pokrewieństwo, a nawet identyczność.

Polacy natomiast zawsze byli przedstawiani jako zarozumiali „panowie”, krętacze i podjudzacze, niezdolni ani do pracy, ani do efektywnego zarządzania, za to chętni, jak wskazuje sama etymologia słowa, do panowania nad nieszczęsnymi Ukraińcami i Białorusinami.

Nawet po przemianie Polski w „bratnie państwo obozu socjalistycznego” antypolska propaganda na poziomie nieoficjalnym – polegająca przede wszystkim na rozpowszechnianiu różnych prowokacyjnych plotek, tak zwanej „szeptance” – nigdy się nie skończyła. Za fasadą oficjalnej „przyjaźni narodów” krył się banalny rosyjsko--sowiecki imperializm, szowinizm i antyzachodniość,  których ważnym elementem zawsze była polonofobia.

Jako dziewiętnastoletni student znienacka spotkałem się z tym zjawiskiem podczas przesłuchania w KGB, gdy naiwnie próbowałem udowodnić niewinność  naszego samodzielnie wydanego czasopisma literacko-artystycznego i odwołałem się w szczególności do opublikowanego w nim przekładu sztuki Tadeusza Różewicza oraz do faktu, że takie rzeczy całkowicie oficjalnie drukuje się w socjalistycznej Polsce. Śledczy uśmiechnął się krzywo, dając mi do zrozumienia, że mój argument jest nic niewart, i rzucił: „Nu, dobrze wiemy, co to takiego ta cała Polska!”.

Dodatkowo postrzeganie Rzeczypospolitej jako w pewnym stopniu także ukraińskiego dziedzictwa utrudniała nie tylko oficjalna antypolska propaganda, ale także pewne istotne cechy kształtowania się ukraińskiej tożsamości narodowej. U jej podstaw ukraińscy romantycy – od Gogola do Szewczenki – położyli kozacki mit o nadzwyczaj silnych motywach antypolskich, antyszlacheckich i antykatolickich. Mit ten kształtował się na początku XIX wieku w ramach całkowicie lojalnego wobec imperium małorosyjstwa – ideologii, która starała się traktować Ukraińców (wyższe warstwy kozackie) jako współtwórców i współwłaścicieli „rosyjsko-ruskiego” imperium, na równi z Wielkorusami.

Z biegiem czasu (i wraz ze stopniowym nacjonalizowaniem imperium przez Wielkorusów) ukraiński ruch patriotyczny stracił wspomnianą lojalność, jednak nie stracił immanentnej, genealogicznie uzasadnionej antypolskości. Jej przełamaniu nie sprzyjała ani trwająca dominacja polskiej szlachty nad ukraińskim chłopstwem na Prawobrzeżu, Wołyniu i w Galicji, ani – tym bardziej –dyskryminacyjna polityka II Rzeczypospolitej wobec Ukraińców w okresie międzywojennym. „Epoka nacjonalizmów”, jak nazwał XIX wiek Hans Kohn, nałożyła anachroniczne kategorie narodowe na wydarzenia XVI–XVII wieku i zinterpretowała konflikty stanowe i religijne na terenach Ukrainy jako „polsko-ukraińskie”. Ahistoryczna interpretacja przednowoczesnych wydarzeń w nowoczesnych kategoriach dominuje, niestety, do dziś, karmiąc resentymenty z obu stron i, co gorsza, zacierając istnienie Rzeczypospolitej jako pewnej całości, w której wystarczało miejsca nie tylko na konflikty, ale także na różnorodną współpracę i kontakty.

W efekcie nawet dziś mało kto na Ukrainie ma świadomość faktu, że Hetmańszczyzna była instytucjonalną kontynuacją Rzeczypospolitej, od której oderwała się po wojnach kozackich, ale zachowała w istocie ten sam system administracyjny, podatkowy, prawny i oświatowy. Mało kto w Kijowie wie dzisiaj, że w pierwszych 30 latach XIX wieku to przeważnie rosyjskojęzyczne (dzisiaj) miasto rozmawiało głównie po polsku (oraz oczywiście po ukraińsku i w jidysz) i że pierwsi Rosjanie pojawili się tu w roli stałych mieszkańców dopiero pod koniec XVIII wieku. Ogólnie rzecz biorąc, w ukraińskim społeczeństwie istnieje pewna niechęć i pewien lęk przed uznaniem polskich wpływów. Niechęć bierze się z imperialnego dziedzictwa i prorosyjskiej orientacji dużej części ludności, a lęk – ze słabości części proukraińskiej i jej braku pewności siebie.

Antypolskie resentymenty również dziś są na Ukrainie podsycane przez różne siły polityczne. Na wschodzie – przez tak zwaną „lewicę”, zorientowaną na tradycyjne imperialne narracje i dzisiejsze, nieprzychylne Polsce (oraz Zachodowi jako takiemu) rosyjskie media. A na zachodzie Ukrainy są one pielęgnowane przez tak zwaną „prawicę”, odwołującą się do żywej tu jeszcze pamięci poniżenia i dyskryminacji.

Mimo to w ukraińskich mediach dominuje ogólnie pozytywny obraz Polski – co oczywiście jest przede wszystkim zasługą samych Polaków, którzy skutecznie, a niekiedy wręcz wzorcowo przeprowadzają postkomunistyczne reformy i aktywnie dzielą się swoim doświadczeniem w tym zakresie ze wschodnimi sąsiadami.

Częściowo jest to także zasługa dziennikarzy i środowisk intelektualnych ogółem, które przejawiają wyraźne (choć w żadnym razie niewystarczające) zainteresowanie wydarzeniami w Polsce i nie marnują oferowanych przez polską stronę różnorodnych możliwości – szkoleń, staży, wymian zawodowych, konkursów artystycznych itd. Co charakterystyczne, również ukraińscy oligarchowie, mimo że wyraźnie wzorują się na Rosjanach – zarówno pod względem mentalności, jak i orientacji kulturowych i politycznych – nie pielęgnują jednak w swoich mediach typowego dla sąsiadów antypolskiego dyskursu. Powód tej lojalności może być zupełnie prozaiczny: Polska pozostaje chyba jedynym europejskim adwokatem ukraińskiego systemu, a polscy prezydenci jedynymi chyba zachodnimi politykami, którzy jak na razie nie unikają spotkań z poddanym ostracyzmowi Wiktorem Janukowyczem (podobnie jak wcześniej z Leonidem Kuczmą).

Badania socjologiczne potwierdzają ogólnie pozytywny stosunek Ukraińców wobec Polaków (w przeciwieństwie do ogólnie negatywnego stosunku Polaków wobec Ukraińców – według danych CBOS). Według skali Bogardusa, która pozwala zmierzyć dystans społeczny między różnymi grupami, Polacy znajdują się wśród narodów najbliższych Ukraińcom – na czwartym miejscu, zaraz po Rosjanach, Białorusinach i Żydach, czyli narodach zupełnie zwyczajnych i niewątpliwie „swoich”.

Polski CBOS w swoich badaniach stosuje nieco inną metodę, która zachęca respondentów, by oceniali inne narodowości w sposób bardziej abstrakcyjny. Ukraińcy tutaj regularnie trafiają w dolną część listy, tuż nad Romami, Arabami i Rumunami, co tylko częściowo można uznać za skutek antyukrainskiej propagandy PRL-u i jej dzisiejszych „antyupowskich” kontynuatorów.

Większe znaczenie ma prawdopodobnie sytuacja polityczna i gospodarcza w kraju, która przekłada się też na negatywny wizerunek jego obywateli. Pomarańczowa rewolucja była pod tym względem bardzo ważnym wydarzeniem, ponieważ istotnie zmieniła na lepsze nastawienie Polaków wobec Ukrainy i Ukraińców, co przejawiło się w zdumiewających aktach solidarności polskiego społeczeństwa z pomarańczowym Majdanem. I chociaż ewentualna klęska tej rewolucji nie pozwolila radykalnie zmienić polskiej opinii z negatywnej na całkiem pozytywną, miara negatywności została istotnie obniżona i nigdy już nie wróciła do fatalnych wskaźników z lat dziewięćdziesiątych.

Oczywiście opinia publiczna jest kształtowana nie tylko przez media, ale również – być może najbardziej efektywnie – dzięki doświadczeniom osobistym. Kiedy po raz pierwszy wypuszczono mnie do Polski – wiosną 1989 roku – widziałem brudne ulice, puste sklepy i spekulantów, którzy skupowali radzieckie ruble po cenie wyższej niż w banku. Wszystko to było częścią tego samego świata, tej samej rozpaczliwej sowieckiej cywilizacji. Teraz wszędzie widzę różnice: w pociągu, w którym polscy konduktorzy zachowują się uprzejmie, a ukraińscy – jak zawsze, po sowiecku; w kawiarniach i sklepach, w których polska obsługa troszczy się przede wszystkim o wygodę klienta, a nie własną; wreszcie w urzędach – do tego stopnia, że nawet nie muszę zaglądać do badań socjologicznych, by wiedzieć, że zdecydowana większość Polaków ufa dziś swoim urzędnikom, sądom, policji, w przeciwieństwie do Ukrainy, gdzie wszystkim instytucjom państwowym ufa najwyżej kilkanaście procent obywateli.

Fachowcy twierdzą, że najlepsze wyniki nauczania osiąga się dzięki praktyce. W naszym przypadku oznacza to, że im więcej Polaków i Ukraińców weźmie udział we wspólnych programach edukacyjnych, zawodowych czy kulturalnych, w przedsięwzięciach biznesowych czy wyprawach turystycznych, tym większa będzie szansa na osiągnięcie po jednej stronie masy krytycznej niezbędnej dla radykalnych przemian społecznych, a po drugiej – dla kardynalnej zmiany opinii publicznej o swoim najbliższym sąsiedzie.

Jako analityk wiem, że taksówkarze to mało wiarygodne źródło danych socjologicznych, bo często mówią klientowi dokładnie to, co ten chciałby usłyszeć. Ale jako pisarz zawsze chętnie ich słucham, bo sam styl, sama forma ich wypowiedzi często bywają bardziej wymowne od treści. Polscy taksówkarze, podobnie jak nasi, mogą narzekać na cały świat, na życie, na władzę, jednak robią to przeważnie z humorem, jakby mimochodem, bez typowego dla naszych taksówkarzy rozdrażnienia. Podczas ostatniej podróży z Boryspola rodak powiedział mi, że „i tak nic się nie zmieni”, że „ta banda nieprędko odejdzie” i że „bez napalmu ich się nie wykurzy”.

– Ale Polacy – odpowiadam – przecież jakoś wszystko zmienili. I teraz to zupełnie inny kraj!...

– Bo to Polacy – taksówkarz na to. – Cała Europa im pomagała!

– Europa wszystkim trochę pomaga. Tylko nie wszyscy dobrze na tym wychodzą. Byłem niedawno w Rumunii...

– Przecież to Cyganie! – nastroszył się taksówkarz.

– ... i w Bułgarii – spieszę przywrócić rozmowie poprawny politycznie bieg.

– Polacy bardziej trzymają się razem – wyraża przypuszczenie taksówkarz.

– No nie, czasem też ze sobą walczą, nie gorzej niż Tymoszenko z Juszczenką – zaprzeczam.

Taksówkarz milknie, a potem wygłasza aforystyczne zdanie, godne podręcznika politologii:

– Ciekawe, czego by się dowojowali, gdyby mieli swojego Janukowycza!...

„I swoje Dzikie Pola” – chcę dorzucić, ale w porę orientuję się, że nasze największe problemy biorą się nie z tych Dzikich Pól, które można znaleźć na mapie, tylko z tych, które tkwią w naszych głowach.

Przeł. Katarzyna Kotyńska

Mykoła Riabczuk – ukraiński krytyk literacki, eseista i publicysta. Autor licznych książek i artykułów na temat społeczeństwa obywatelskiego, tożsamości narodowej, nacjonalizmu i transformacji postkomunistycznej w byłych republikach radzieckich. Trzy jego książki ukazały się po polsku: Od Małorosji do Ukrainy (Kraków 2002), Dwie Ukrainy (Wrocław 2004; wyd. II: Wrocław 2006), Ogród Metternicha (Wrocław 2010)
Instytut Idei

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.