Demon islamizacji krąży nad Europą

Europa| Islam| meczet| muzułmanie| Niemcy| nikab| Państwo Islamskie| Pegida| poprawność polityczna| wielokulturowość

Demon islamizacji krąży nad Europą
Nikab w Londynie. Foto: Wikimedia Commons

Europejskie modele integracji i wielokulturowości poniosły klęskę.

Tekst został napisany jeszcze przed zamachem na redakcję francuskiego magazynu „Charlie Hebdo” (7.01.2014)

Pojawienie się Państwa Islamskiego, radykalnej organizacji religijnej, która rości sobie prawa do państwowości, musiało się źle skończyć; najgorzej dla ludności cywilnej z terenów toczącego się konfliktu, na co wskazuje dramatyczna liczba uchodźców z Syrii – obecnie ponad 3,3 mln osób i około 1,5 mln przesiedlonych Irakijczyków.

W wymiarze symbolicznym brzemię Państwa Islamskiego nosi każdy muzułmanin. Nie tylko sama organizacja utrzymuje, że jest kontynuacją wywodzącej się z czasów tuż po Mahomecie instytucji kalifatu, a więc państwa jednoczącego wszystkich muzułmanów. Podobne przekonania nie są też obce zachodniej opinii publicznej. Tak jak niegdyś muzułmanie mieli potępiać ataki terrorystyczne z 11 września 2001 r., tak teraz wymaga się od nich potępiania działalności Państwa Islamskiego, co zresztą ma miejsce zarówno na poziomie autorytetów muzułmańskich, jak i zwykłych obywateli.

Demon islamizacji Europy zyskał nowe, niepodważalne argumenty, bo oto w szeregi Państwa Islamskiego ochoczo wstępują młodzi obywatele państw zachodnich wyznający islam albo mający z nim luźny, ale jednak, związek. Ten demon trafił także na podatny grunt. W wiosennych wyborach do Parlamentu Europejskiego partie prawicowe wywołały bowiem polityczne trzęsienie ziemi, zdobywając głosy wyborców na niespotykaną dotąd skalę. Nie bez znaczenia jest fakt, że wiele z nich postuluje zaostrzenie polityki imigracyjnej.

Kłopotliwi obywatele?

Fiasko polityki wielokulturowości ogłosiła niemiecka kanclerz Angela Merkel już w 2010 r. Nie bez kozery kontekstem dla tej wypowiedzi, którą zresztą powtarzali później inni przywódcy państw, był udział muzułmańskich uczennic w lekcjach pływania. Patrząc na współczesną Europę można powiedzieć, że zawiodły wszystkie trzy modele integracji imigrantów muzułmańskich: niemiecki model Gastarbeitera (imigranci jako tymczasowa – jak się okazało później stała – nisko wykwalifikowana siła robocza), francuski model świeckiego państwa (imigrant staje się Francuzem, a swoją odmienność kulturową chowa do kieszeni, o ile pewne elementy, jak np. etniczność, w ogóle można schować) czy brytyjski model wielokulturowości (imigrant pielęgnuje własną kulturę w ramach swojej społeczności lokalnej, a władze państwa wierzą, że utożsamia się jednocześnie z kulturą brytyjską). Nie dały sobie także rady Włochy i Hiszpania, które, jako państwa sąsiadujące przez Morze Śródziemne z muzułmańską Afryką Północną, uległy pod naporem rzesz pochodzących stamtąd imigrantów.

Wina za to fiasko leży po obu stronach. Weźmy na przykład Niemcy: połowa tureckich muzułmanów nie ma obywatelstwa tego kraju, dlatego trudno jest im czuć się niemieckimi obywatelami. Zarazem część pielęgnuje mit powrotu do Turcji – pozostałość po modelu Gastarbeitera – i nie uważa za stosowne uczyć się języka niemieckiego czy przyswajać sobie niemiecką kulturę. Warto pamiętać, że Gastarbeiterzy to pracownicy niewykwalifikowani, którzy przybyli do Niemiec mając ukończoną w Turcji co najwyżej szkołę podstawową. W takiej sytuacji nie dziwi, że druga i trzecia generacja Turków w Niemczech również nie radzi sobie dobrze w szkole, a co za tym idzie – na rynku pracy: pozycja społeczna i kapitał kulturowy są w dużej mierze dziedziczne i nie dotyczy to akurat w szczególności muzułmanów. Na to wszystko nakłada się nieprzychylny stosunek Niemców, po części nawet zrozumiały, jeśli wziąć po uwagę twarde dane dotyczące chociażby wysokiego poziomu bezrobocia wśród mieszkających w ich kraju osób pochodzenia tureckiego.

Te problemy trapią Niemcy od lat. Na ich kanwie wyrósł ruch społeczny Patriotische Europäer gegen die Islamisierung des Abendlandes (Patriotyczni Europejczycy Przeciw Islamizacji Okcydentu, Pegida), który od kilkunastu tygodni organizuje w poniedziałki marsze przyciągające tysiące zwolenników. Na poziomie deklaratywnym, czyli 19 postulatów opisanych w Positionspapier, nie można wiele Pegidzie zarzucić. Ruch zachęca do przyjmowania uchodźców politycznych i religijnych, jest za integracją i przeciw powstawaniu gett, przeciwstawia się radykalizmowi, nienawiści i ideologii (nie pisze jakiej) łamiącej prawa kobiet i stosującej przemoc. Co więcej, Pegida nie ma nic przeciw zintegrowanym muzułmanom mieszkającym w Niemczech. Zasadę zera tolerancji postuluje dla imigrantów i uchodźców łamiących prawo. Dąży także do ochrony judeochrześcijańskiej kultury Zachodu. Jego lekki konserwatyzm ruchu zdradza w największym stopniu postulat nr 17 przeciw tzw. gender mainstreaming (choć z drugiej strony ruch upomina się też o prawo do decydowania o własnej seksualności).

Wydaje się jednak, że Pegida nie zyskała tak dużego poparcia ze względu np. na akcje na rzecz praw uchodźców, ile z uwagi na jej przesłanie zasadnicze, które jest jednoznaczne: walkę z islamizacją Europy. Świadczą o tym chociażby dwa badania sondażowe. W jednym zapytano Niemców, czy dostrzegają zagrożenie islamizacją Niemiec i w związku z tym uznają działalność Pegidy za słuszną; 29% respondentów odpowiedziało twierdząco. W drugim badaniu – skrojonym zresztą ciekawie, by nie powiedzieć niepoprawnie pod względem metodologicznym – zapytano o zrozumienie dla demonstracji przeciw Państwu Islamskiemu oraz (moje podkreślenie) islamizacji Okcydentu w niemieckich miastach. 49% Niemców takie zrozumienie zadeklarowało. Na tej podstawie „Die Zeit” ogłosił, że co drugi Niemiec sympatyzuje z Pegidą.

Hasło walki z islamizacją Europy brzmi złowrogo i działa mobilizująco, gdyż dotyka historycznie ugruntowanych i społecznie uzewnętrznionych obaw potęgowanych przez środki masowego przekazu. Ale jest to walka niedookreślona – na czym bowiem polegać ma islamizacja, której się przeciwstawiamy? Na tym, że najbardziej popularne imię w Oslo to Muhammad, czy na tym, że samozwańcza policja szariacka pobiła chłopaka pijącego piwo? A może na tym, że w Warszawie budowany jest meczet? Myślę, że działa tu zasada „dla każdego coś miłego”. I dlatego wspomniany demon jest tak niebezpieczny.

Zmierzch politycznej poprawności

Pojawienie się islamizmu w Europie jest wyzwaniem dla wolności obywatelskich. Bo na przykład czy kobieta ma prawo do noszenia nikabu (zasłony na twarz), ze względu na swoje przekonania religijne (jak się one mają do przekonań innych muzułmanek, które twarzy nie zasłaniają?), czy nie może z uwagi na dobro wspólne (np. kwestie bezpieczeństwa)? We Francji i Belgii opowiedziano się za tym drugim sposobem myślenia, w kilku innych państwach zakaz noszenia nikabu wprowadzono lokalnie.

Podobnych przykładów można przytaczać wiele. Holenderski imam Khalil El-Moumni stwierdził, że homoseksualizm jest chorobą zakaźną, która może doprowadzić do zaniku ludzkości. Imam został oskarżony o dyskryminację gejów, zwłaszcza że w swoich chutbach (kazaniach) porównywał ich do psów i świń. Sąd go uniewinnił, uzasadniając, że duchowny wypowiadał swoje poglądy religijne.

W marcu 2007 r. we Frankfurcie odbyła się z kolei głośna sprawa o przyspieszenie rozwodu. Powódką była Marokanka wielokrotnie bita przez swojego męża. W swoim werdykcie sędzina wsparła się cytatem z Koranu o biciu żony przez męża i oddaliła pozew.

W obu przypadkach konflikt przebiegał między tolerancją dla odmienności i zasadami porządku społecznego. Odwołując się do politycznej poprawności, sędziowie zastosowali relatywizację norm prawnych, zezwalając na działania uznawane za sprzeczne z obowiązującym porządkiem – nietolerancję ze względu na orientację seksualną oraz przemoc domową. Przypadki tego typu są strzałem w stopę dla wszystkich stron – opinia publiczna ma dosyć poprawności politycznej w imię tzw. tolerancji dla odmienności, lecz zarazem ma podstawy do postrzegania islamu jako religii nieprzystającej do świata zachodniego (bo przecież zezwala na obrazę gejów i przemoc wobec kobiet).

Wyzwaniem dla Europy będzie zatem z jednej strony wyrwanie się z jarzma politycznej poprawności, które rozumiem jako stosowanie zasady równości wobec prawa (aktem wandalizmu są ataki na szwedzkie meczety, przestępstwem jest pobicie duńskiej pary przez somalijskich imigrantów – mam zresztą nadzieję, że to prawo w gruncie rzeczy tak właśnie funkcjonuje). Z drugiej strony szkoda byłoby w imię odpowiedzialności zbiorowej doprowadzać do alienacji kilkunastu milionów mieszkających w Europie muzułmanów. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na szwedzką akcję zbombardowania miłością uppsalskiego meczetu, jak i zaplanowane w Niemczech kontrdemonstracje wobec akcji Pegidy.

A przy tym wszystkim należy pamiętać, że na swój sposób dzisiejsze starcie „Zachodu” z „islamem” nie jest niczym nowym. Mój znajomy Palestyńczyk mieszkający od kilkudziesięciu lat w Polsce tak skwitował tę sprawę: „Przeżyłem nagonkę na muzułmanów wywołaną przez Bin Ladena, przeżyję i tę wywołaną przez Państwo Islamskie”.

*dr Katarzyna Górak-Sosnowska – adiunkt w Instytucie Filozofii, Socjologii i Socjologii Ekonomicznej w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie oraz prodziekan Studium Magisterskiego. Zajmuje się współczesnym Bliskim Wschodem oraz islamem w Europie.

Instytut Obywatelski

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.