Konstytucyjne źródła hierarchii dyrektyw interpretacyjnych

Konstytucja| legislacja| metanorma| odpowiedzialność karna| stanowienie prawa| ustawodawca| wykładnia funkcjonalna| wykładnia teleologiczna

Konstytucyjne źródła hierarchii dyrektyw interpretacyjnych

Redakcja Obserwatora Konstytucyjnego udostępnia kolejny artykuł z serii referatów, przedstawionych podczas październikowej konferencji "Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej w pierwszych dekadach XXI wieku wobec wyzwań politycznych, gospodarczych, technologicznych i społecznych", która odbyła się w Trybunale Konstytucyjnym 17 października ubiegłego roku. Wszystkie referaty zostały wydane w tomie "Zagadnień Sądownictwa Konstytucyjnego" nr 1(3)/2012, opublikowanym w maju 2013. Całość jest dostępna na internetowej stronie Trybunału.

Polski ustrojodawca, kształtując treść obowiązującej Konstytucji Rzeczypospo­litej Polskiej, poświęcił wiele uwagi procesowi stanowienia prawa, od jego zarania w postaci inicjatywy ustawodawczej, aż do zwieńczenia w postaci nie tylko promulgacji, lecz także i zakwestionowania jego legalności, w szczególności w postępowaniu przed Trybunałem Konstytucyjnym. W zachowaniu tym nie było niczego dziwnego, gdyż określając w art. 2 Rzeczpospolitą Polską mianem państwa prawnego, przesądził on o kluczowej dla jego funkcjonowania roli prawa, czyniąc z niego niejako oś całego ustroju.

Wbrew jednak pozytywistycznym ideom sformalizowany proces legislacyjny nie udziela ostatecznej odpowiedzi na pytanie: „jak stanowi prawo?”. To ostatnie bowiem, jak każdy wytwór ludzkiej kultury, nigdy nie jest w stanie osiągnąć doskonałości, czy to na skutek ograniczeń języka, czy to na skutek prostego faktu, że przyszłość i kie­runki jej rozwoju nie są w pełni przewidywalne, o ile w ogóle. W konsekwencji ad­resaci przepisów, przystępując do zdekodowania normy postępowania w określonej sytuacji, wobec braku jednoznacznych normatywnych wytycznych zmuszeni są do przeprowadzenia procesu intelektualnego zwanego interpretacją (tudzież wykładnią bądź egzegezą).

Jedną z pierwszych refleksji, które usłyszą studenci prawa na początku swej edu­kacji w szkole wyższej, jest konstatacja, że argumenty podnoszone w procesie in­terpretacji, wydobywania konkretnej normy z przepisów o charakterze generalnym – zwane dyrektywami interpretacyjnymi (inferencyjnymi, preferencyjnymi) – mają charakter niemal wyłącznie zwyczajowy, stanowią wytwór wielowiekowej tradycji i kultury prawniczej, której rodowód sięga często jeszcze czasów prawa rzymskiego, a w konsekwencji niczym niezwykłym jest powstanie sporu na ich tle. Nie dziwi więc, że pogląd ten jest następnie przyjmowany przez tychże studentów – już po ukoń­czeniu przez nich studiów i wdzianiu różnobarwnych tóg – za absolutnie podstawowy, niekontrowersyjny i własny.

W konsekwencji jednak proces interpretacji przepisów prawa często jest kom­pletnie nieprzenikniony dla ich adresatów, którzy mimo inteligencji, wykształcenia i życiowej zaradności niejednokrotnie okazują się bezradni w zderzeniu z tekstem prawnym, a właściwie jego wykładnią dokonywaną przez urzędników i zawodowych prawników.

Co więcej, niejednokrotnie również ci ostatni dochodzą do zupełnie odmiennych rezultatów, różnie zapatrując się na hierarchię dyrektyw preferencyjnych. Tytułem przykładu Naczelny Sąd Administracyjny w Warszawie raz stwierdził, że „należyta interpretacja aktu normatywnego, polegająca na odczytaniu zeń właściwego i zgod­nego z intencjami prawodawcy sensu, wymaga nierzadko, oprócz posługiwania się wykładnią językową (gramatyczną), stosowania także innych metod wykładni, na przykład systemowej, historycznej czy wreszcie wykładni celowościowej, zmierzają­cej do ustalenia celu, w jakim wydano dane przepisy, i tłumaczącej ich sens w świetle tego celu”, by przy innej okazji Naczelny Sąd Administracyjny w Poznaniu podniósł, że „należy zauważyć, że wykładnię celowościową, jako pomocniczą na gruncie pra­wa podatkowego metodę odczytywania treści przepisu prawnego, można stosować wyjątkowo i tylko wówczas, gdy na tle dopuszczalnych reguł znaczeniowych języka etnicznego sens przepisu prawnego jest wieloznaczny. Wykładnia celowościowa nie może być stosowana w oderwaniu od wykładni językowej i wbrew tej wykładni”. Nie jest bowiem tak, by istniał jakikolwiek konsensus w zakresie metod wnioskowania na tle tekstu prawnego, a którejkolwiek metanormie przysługiwał walor powszechnej (choćby w gronie prawników) akceptacji.

Tymczasem moim zdaniem nie jest tak, że w obowiązującym systemie prawnym – poza stosunkowo mało istotnymi wyjątkami w postaci aktów prawa międzynarodowego, unijnego czy niektórych polskich ustaw, zaopatrzonych w preambuły, z których można zdekodować pewne normy interpretacyjne – nie ma przepisów (wypowiedzi o charakterze normatywnym), które by narzucały określoną hierarchię dyrektyw interpretacyjnych. Źródła tego nie dopatruję się bynajmniej głównie w stosunkowo „popu­larnym” art. 2 Konstytucji, lecz nade wszystko walor takowego zapisu normatywnego przypisuję niejako jeszcze „nieodkrytemu” art. 83, zgodnie z którego brzmieniem każdy ma obowiązek przestrzegania prawa Rzeczypospolitej Polskiej.

W doktrynie komentującej przedmiotową regulację zwraca się nade wszystko uwagę na to, że ów przepis implementuje do polskiego porządku prawnego zasadę po­wszechnej znajomości prawa, czyli zakaz powoływania się przez adresata przepisów na nieznajomość obowiązujących – należycie promulgowanych – unormowań czy to charakterze powszechnie obowiązującym, czy też o charakterze wewnętrznym. Oczywiście założenie, że ktokolwiek jest w stanie znać treść wszystkich uregulowań składających się na system normatywny stanowiący o sytuacji prawnej tejże jednost­ki, jest idealistyczne, niemniej jednak wobec stanowczego brzmienia wspomnianej jednostki redakcyjnej co do zasady nie może ono być w sposób prawnie skuteczny podważane.

Poprzestanie na wyżej wskazanej konstatacji stanowi jednak moim zdaniem prze­jaw tzw. zatrzymania się w połowie drogi. Podnoszę bowiem, że skoro „nieznajomość prawa szkodzi”, to należy również przyjąć, że „nieznajomość nie-prawa nie szkodzi” – to, co nie ma wprost waloru normatywnego, nie może go uzyskać chociażby przez po­średnie zastosowanie podczas procesu interpretacji niewątpliwych przepisów prawa.

Dlatego też odrzucam powszechnie wykorzystywaną w polskiej – będącą bowiem polską specyfiką, a nie światowym standardem – praktyce wykładni przepisów kon­cepcję tzw. racjonalnego ustawodawcy. Dorobek orzeczniczy Trybunału Konstytucyj­nego i komentarze do właściwie każdego aktu normatywnego wskazują na aż nadto wiele przykładów, gdy przepisy prawa były stanowione pod wpływem emocji, par­tykularnych i chwilowych potrzeb politycznych czy choćby na skutek niezrozumie­nia projektowanego tekstu, o zwykłych błędach w tłumaczeniu aktów prawa unijnego (wspólnotowego) nie wspominając. Polski – acz nie tylko – ustawodawca w żadnym razie nie bywa zawsze racjonalnym, przedmiotowe założenie również ma więc cha­rakter idealistyczny, z tym jednak zastrzeżeniem, że w odróżnieniu od założenia po­wszechnej znajomości prawa nie ma jakiejkolwiek podstawy normatywnej.

Przedmiotową koncepcję proponuję zastąpić modelem racjonalnego adresata pra­wa, niejako odpowiednikiem karnistycznego dobrego obywatela zestawionego z obo­wiązującym systemem normatywnym. W konsekwencji za prawidłową wykładnię należałoby uznać takową, jakiej dokonałby typowy przeciętnie wykształcony adresat--członek danej społeczności, cechujący się należytą starannością (i pełną znajomością obowiązujących regulacji).

Co istotne, nie byłoby możliwe wskazanie jednego takiego ogólnego wzorca dla całego systemu prawa. W istocie bowiem różne akty normatywne kierowane są do podmiotów o odmiennych cechach – dojrzałości, wykształceniu, doświadczeniu ży­ciowym. Tytułem przykładu obowiązujący Kodeks karny przewiduje zasadniczo od­powiedzialność za czyny w nim opisane już w wypadku osób, które ukończyły 17 lat (a w określonych wypadkach granica ta została ustalona niżej). W konsekwencji, jeśli polski prawodawca wymaga od osób we wskazanym wieku na zasadzie art. 83 Konsty­tucji określonych zachowań, to opis tych ostatnich musi być dla owych osób – wszak z reguły jeszcze uczęszczających do klas przedmaturalnych – zrozumiały. Dlatego też wykładnia odwołująca się do argumentów, których przeciętni siedemnastolatkowie nie byliby w stanie podnieść – ze względu na (niepatologiczny) brak wiedzy czy doświadczenia życiowego – musi być moim zdaniem uznana za błędną, jako uniemożliwiającą jednostce zadośćuczynienie jej konstytucyjnemu obowiązkowi.

Z kolei proces wykładni aktów normatywnych adresowanych do podmiotów nie­jako wyspecjalizowanych – by wskazać chociażby na regulacje prawa gospodarczego – jak najbardziej może – a właściwie wręcz powinien – być oparty na argumentach bardziej zaawansowanych.

Nie jest jednak tak, że każdy akt normatywny tworzy nierozerwalną (pod wzglę­dem adresata) interpretacyjnie całość. Doskonałym przykładem może tu być bowiem właśnie obowiązująca Konstytucja, która ze względu na szerokość regulowanych materii z natury rzeczy nie może być we wszystkich swych przepisach skierowana do tożsamych podmiotów – by wskazać chociażby na niewątpliwie „specjalistyczny” rozdział X.

Nie widzę bowiem powodów o naturze prawnej, dla których wykładnia dokonana np. przez uniwersyteckiego pracownika naukowego, niebędącego prawnikiem, winna zostać od razu uznana za niepoprawną w sytuacji, gdy do odmiennych konkluzji do­szedłby prawnik operujący na tożsamym tekście prawnym. Jakkolwiek obowiązujące akty normatywne z reguły są – a chociażby powinny być – faktycznie tworzone przez osoby posiadające prawnicze wykształcenie, to brak jest jakiegokolwiek uregulowa­nia, które od interpretatora tekstu normatywnego wymagałoby wiedzy i doświadcze­nia prawnika.

Dlatego też zdecydowanie opowiadam się za formalistycznym podejściem do tek­stu prawnego, uznając wykładnię literalno-systemową za podstawową metodę egzegezy – gdyż intuicyjną dla każdego „zwykłego” interpretatora, niezastanawiającego się nad skutkami danej wykładni dla szeregu teoretycznych sytuacji – od której jakie­kolwiek odstępstwo nie jest dopuszczalne, a która może być uzupełniania wyłącznie wtedy, gdy metody językowe nie pozwalają zrekonstruować treści normy. Niesatysfakcjonujący z punktu widzenia potrzeb konkretnej sprawy czy też poczucia słuszno­ści lub sprawiedliwości wynik interpretacji literalnej nie może sam z siebie być uznany za niekompletny czy budzący wątpliwości. Te ostatnie winny bowiem mieć charakter bądź filologiczny, bądź też wynikać z niekoherentności ze stosownie dokonaną wy­kładnią innych przepisów.

Podnoszę jednak, że sama wykładnia literalna przepisu nie może abstrahować od rodzaju źródłowego aktu normatywnego. W szczególności literalna interpretacja po­jęcia konstytucyjnego może być szersza, bardziej generalna niż wykładnia tożsame­go terminu użytego w ustawie czy innym, bardziej szczegółowym, „ograniczonym” akcie.

Zaznaczam także, że moim zdaniem wykładni literalnej nie można sprowadzić wyłącznie do samego tekstu przepisu, przeciwnie, winien on pozostawać w immanentnym związku z redakcją całego aktu normatywnego, podziałem tego ostatnie­go na poszczególne części. Co więcej, wykładnia taka winna być zgodna z literalno-językową wykładnią wszystkich innych przepisów składających się na dany system prawny. W konsekwencji prawidłowo przeprowadzona interpretacja językowa jedne­go przepisu nie może prowadzić do zanegowania wykładni tożsamego rodzaju innej jednostki redakcyjnej, gdyż takie zachowanie również prowadziłoby do zanegowania dyspozycji art. 83 Konstytucji. Tego rodzaju skutek wykładni literalnej wskazuje na to, że nie jest ona poprawna i rodzi uprawnienie do sięgnięcia również po inne metody interpretacyjne. Właściwie dokonanej wykładni literalnej w żadnym więc razie nie można uznać za prymitywną czy też pozbawioną subtelności.

Nadto uważam, że odwoływanie się do materiałów z prac legislacyjnych, komparatystyki czy też doktryny stanowi niejako „obejście” regulacji Konstytucji stanowią­cych o (zamkniętym) katalogu źródeł prawa (powszechnie obowiązującego). Od adre­sata przepisów prawnych Konstytucja w swym art. 83 pozwala wymagać znajomości prawa, ale już nie okoliczności, w jakich było ono stanowione. Tytułem przykładu warto wskazać na dyskusję, która swego czasu toczyła się wokół interpretacji pojęcia „działania” z art. 77 ust. 1 Konstytucji, tj. czy termin ten obejmuje swym zakresem również przejawy zaniechania. W sposób niewątpliwy na podstawie stenogramów możliwe było ustalenie, że wolą większości członków Komisji Konstytucyjnej Zgro­madzenia Narodowego było ograniczenie zakresu zastosowania przedmiotowej regu­lacji wyłącznie do form czynnych zachowań organów władzy publicznej. W póź­niejszej praktyce orzeczniczej ukształtowanej na gruncie tej regulacji „rozszerzono” jej zakres również na formy bierne. Jeśli więc w procesie „wydobywania” normy ja­kiekolwiek poza ornamentacyjnym znaczenie zostanie przypisane argumentom (wie­dzy) wykraczającej poza tekst opublikowany w stosownym promulgatorze, to pośred­nio one również uzyskają walor normatywny, do czego jednak moim zdaniem treść Konstytucji, szczególnie jej rozdziału III, w żaden sposób nie upoważnia.

Nie jest również prawem w rozumieniu art. 83 i rozdziału III Konstytucji pra­wo już nieobowiązujące, uchylone. Dlatego też wykładnia polegająca na porówna­niu brzmienia poszczególnych przepisów w różnych okresach również w mej ocenie pozostaje w sprzeczności z obowiązującą ustawą zasadniczą, gdyż niejako wymusza ona od adresata prawa (interpretatora) znajomość historii, przydaje tej ostatniej walor normatywny, ku czemu brak jednak w świetle brzmienia aktu z 2 kwietnia 1997 r. podstaw.

Pewnym konstytucyjnym „usprawiedliwieniem” sięgania po wykładnię funkcjo­nalną czy teleologiczną mogłaby być zasada demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej, wyrażona w art. 2. Z zasady tej doktryna i orzecznictwo wyinterpretowały szereg dalszych, bardziej szczegóło­wych zasad, by wspomnieć chociażby o zasadzie ochrony praw nabytych czy zakazie retroakcji prawa. Jednakże praktyka orzecznicza choćby Trybunału Konstytucyjnego zna aż nadto wiele przykładów, gdy wspomniane zasady były wręcz rażąco narusza­ne i dopiero wypowiedź polskiego „ustawodawcy negatywnego” pozwalała wyeli­minować je z porządku prawnego. W konsekwencji osobiście stoję na stanowisku, że treść art. 2 Konstytucji jest skierowana nade wszystko do prawodawcy, a powo­ływanie się nań w procesie interpretacji, choć jak najbardziej jest możliwe, niemniej jednak wyłącznie w granicach wykładni prokonstytucyjnej, tj. możliwego znaczenia językowego.

Aktualna Konstytucja przesądza również nade wszystko przy okazji regulacji poświęconych Trybunałowi Konstytucyjnemu, że przepisy wadliwe nie tracą mocy prawnej same przez się, co najwyżej jako urągające zasadom prawidłowej legislacji czy sprzeczne z unormowaniami wyższego rzędu mogą zostać zdezawuowane w dro­dze stosownego aktu polskiego sądu konstytucyjnego czy też innych powołanych ku temu organów, do chwili jednak, gdy to się stanie, każdy podmiot tych regulacji sto­sownie do brzmienia art. 83 Konstytucji winien czynić starania, by im zadośćuczynić. A skoro przepisy stanowiące niewątpliwy lapsus prawodawcy nie tracą przez swą wa­dliwość mocy prawnej, to również i argumentacja ad absurdum dowodząca takiej nie­prawidłowości – choć dość intuicyjna – nie może przemawiać za odmową przyznania danej interpretacji trafności, stanowiłoby to bowiem przejaw niejako uchylenia normy.

Współcześnie niewiele jest sfer życia ludzkiego, które by nie były przynajmniej w sposób bardzo ogólny unormowane, a jak się zdaje, tendencją – choćby na przykła­dzie (nie)sławnych unijnych bananów – jest tejże regulacji pogłębianie. Tym bardziej dziwić więc musi „opór” – zasadniczo przez zaniechanie – środowisk prawniczych wobec odwoływania się w procesie wykładni do argumentów o charakterze stricte prawnym. Z kolei brzmienie Konstytucji z 1997 r. może być dobrym punktem wyjścia do zrekonstruowania metanorm interpretacyjnych i nawet odrzucając zdecydowaną większość wyżej postawionych tez, przedstawia sobą ciekawe pole badawcze, i to o jak najbardziej praktycznym znaczeniu.

Autor jest doktorem nauk prawnych, związanym z Katedrą Prawa Konstytucyj­nego WPiA UJ a także jest adwokatem

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.