Nadchodzi czas debaty o pracy

górnictwo| Gosta Esping-Andersen| Ian MacGregor| klasa średnia| Konstytucja| Margaret Thatcher| Śląsk| umowy "śmieciowe"| welfare state| związki zawodowe

Nadchodzi czas debaty o pracy
Foto: Wikimedia Commons

Napuszczanie sfrustrowanej klasy średniej na górników wyczerpało swój potencjał.

To prawda że pracownikom likwidowanych PGR-ów nie zapewniliśmy pracy. Cenę transformacji gospodarczej zapłacili też pracownicy zamykanych czy nieudolnie prywatyzowanych przedsiębiorstw. Z górnikami nie musimy jednak powielać tych błędów. Sobotnie porozumienie stwarza przynajmniej cień szansy, że tym razem nie wpadniemy w stare koleiny.

W najbardziej zapomnianej czy ignorowanej części Konstytucji RP poświęconej prawom socjalnym i ekonomicznym, państwo nałożyło na siebie zobowiązanie do prowadzenia polityki zmierzającej do pełnego, produktywnego zatrudnienia. Nie oznacza to obowiązku zapewnienia przez państwo pracy każdemu obywatelowi. To tylko i aż nakaz priorytetowego traktowania przez kolejne rządy kwestii utrzymania i zwiększania liczby pracujących. Kwestia ta powinna zawsze pozostawać na szczycie hierarchii celów reform gospodarczych.

Jeżeli państwo ze względów ekonomicznych decyduje się na ograniczenie zatrudnienia w kontrolowanych przez siebie przedsiębiorstwach, nie wystarczy zapewnienie zwalnianym pracownikom wysokich odpraw. Ważniejsze jest utrzymanie ich na rynku pracy.

Jeśli równocześnie w danym regionie traci pracę kilka czy nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi, nie ma szans, by rynek pracy ich wchłonął. Oczywiście ci najbardziej pomysłowi i zaradni przetrwają. Ewentualnie wyjadą. Reszta skazana będzie na przejadanie odpraw i trwałe wypadnięcie z obiegu. Gdy skończą się odprawy, znaczna część wróci do państwa, ale już jako klienci pomocy społecznej.

Wszystko to na Śląsku już kiedyś przerabialiśmy. Program restrukturyzacji górnictwa z lat 1998-2002 ograniczył zatrudnienie w tym sektorze o ponad sto tysięcy osób. Górniczy Pakiet Socjalny (odprawy, zasiłki, wsparcie przekwalifikowania) pozwolił gładko zredukować zatrudnienie w deficytowych kopalniach i kupić na jakiś czas spokój społeczny. Zabrał za to pracę.

Na papierze i w tabelach arkuszy kalkulacyjnych reforma zakończyła się sukcesem. Społeczny obraz Śląska po restrukturyzacji górnictwa jest jednak bardziej pesymistyczny, o czym niedawno przekonywali autorzy tekstów w „Lupie Instytutu”.

Znaczny poziom długotrwałego bezrobocia, rosnąca liczba working poor czy pogłębianie się innych problemów społecznych (ubóstwo, uzależnienia). Ken Loach mógłby zaadaptować wiele scenariuszy swoich filmów o postthatcherowskiej Wielkiej Brytanii również do opisu społecznego wstrząsu, jakim dla Śląska jest załamywanie się górnictwa.

Z oceną efektów porozumienia rządowo-związkowego trzeba się jeszcze wstrzymać. Jego najcenniejszym dorobkiem, z perspektywy wcześniejszych doświadczeń, jest jednak dążenie do zachowania miejsc pracy i postawienie tej kwestii na pierwszym miejscu. Druga wartość to reanimacja dialogu społecznego, który właściwie od początku transformacji ustrojowej jest w nieustannym kryzysie.

Historia ostatniego górniczego protestu jest jednak pouczająca i obiecująca zarazem. Z niemałym zdziwieniem odnotowano, że większość Polaków popiera górniczą batalię o utrzymanie miejsc pracy. Tymczasem w medialnym dyskursie, podsycanym przez „niezależnych ekspertów”, dawało się wyczuwać popyt na rozprawę z górnikami w stylu thatcherowskim.

Dziennikarze zaczęli na własną rękę realizować scenariusz, który w latach osiemdziesiątych sformułował główny autor brytyjskiej reformy górnictwa, Ian MacGregor, aby skutecznie złamać opór przeciwko drastycznym zmianom. MacGregor cynicznie rozgrywał wtedy opinię publiczną przeciwko górnikom, a zwłaszcza związkom zawodowym. Kładł nacisk na dyskredytowanie liderów protestu, ośmieszanie ich postulatów oraz budowanie sztucznych antagonizmów między górnikami i innymi grupami zawodowymi.

W polskich mediach mogliśmy więc przeczytać o zarobkach liderów związkowych, wynagrodzeniach i uprawnieniach pracowniczych samych górników (nazywanych oczywiście przywilejami). Porównywano zestawienia zarobków i warunków zatrudnienia w kopalniach z niedolą pracowników warszawskich korporacji. Zupełnie tak jakby odebrane górnikom trzynastki miały przepłynąć na konta trzydziestolatków pracujących na „śmieciówkach” w stołecznych kancelariach prawnych czy koncernach medialnych.

Okazało się jednak, że napuszczanie coraz bardziej sfrustrowanej klasy średniej na górników wyczerpało swój potencjał. Nie dajemy się już przekonać, że skoro praca jest wartością pozbawioną odpowiedniej ochrony, należy jeszcze zlikwidować te wyspy na rynku pracy, gdzie warunki zatrudnienia odpowiadają jakimś standardom.

Wygląda na to, że państwa dobrobytu nie ochroni okrajanie klasy średniej, pracującej w sektorze publicznym. Jeśli zwolnimy górników, nie poprawi się od tego nauczycielom czy policjantom.

Już ponad dwadzieścia lat temu duński klasyk welfare state Gosta Esping-Andersen zauważył, że ruchy skierowane przeciwko państwu dobrobytu najsłabsze są tam, gdzie sektor publiczny i zakres finansowanych przez państwo usług publicznych jest najbardziej rozbudowany. Wyjaśnia, że państwo dobrobytu ma się najlepiej w modelu skandynawskim, czyli socjaldemokratycznym. Poprzez rozbudowany sektor publiczny, dający pracę dużej części społeczeństwa, sprzyja on budowie silnej klasy średniej, na której lojalność można liczyć, gdy państwa dobrobytu trzeba bronić.

Silniejszy sektor publiczny w państwach skandynawskich stwarza też dodatkową presję na sektor prywatny, by zatrudniać na lepszych warunkach. Korzystają więc nie tylko pracownicy sektora publicznego.

Przed nami jeszcze długa droga w kierunku takich standardów.

*dr Dawid Sześciło – adiunkt w Zakładzie Nauki Administracji na Uniwersytecie Warszawskim.
Instytut Obywatelski

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.