Prawo Gogola: Artykuł XV. O traktowaniu podwładnych w biurze

"Szynel"| czynownik| Mikołaj Gogol| Petersburg| Rosja carska

Prawo Gogola: Artykuł XV. O traktowaniu podwładnych w biurze
Tabela rang urzędniczych w Rosji, XIX w.

W pisarstwie Gogola jest niemało fragmentów, które można śmiało nazwać scenami z życia biurowego. Dotyczą one nie tylko sposobu traktowania petentów czy postaw tychże wobec urzędników, ale i relacji wewnętrznych w kancelarii. Kobiety wtedy nie pracowały w biurach, więc siłą rzeczy wszystko dzieje się w świecie męskim. Chciałbym już na wstępie zwrócić uwagę, że to, co pisarz uważał za dobre, jeśli idzie o traktowanie podwładnych, i czemu dał wyraz w swojej publicystyce, nijak się ma do tego, co pomieścił we własnych opowiadaniach. Najkrócej rzecz ujmując: postaci książkowe harcują po swojemu, wcale a to wcale nie zważając na poglądy pisarza, który dał im życie.

Zacznijmy więc od tego, jak wedle Mikołaja Wasyliewicza być powinno, id est jak szef powinien kontaktować się ze swoim podwładnym. Otóż Gogol zdecydowanie stawia na relacje bezpośrednie, face to face, z wykluczeniem jakichkolwiek pośredników. Oto co radził gubernatorowi obejmującemu urząd: „Nie będzie Pan zatrudniał szpiegów. Nie, Pan odpyta jego samego. On powie Panu wszystko, wda się z Panem w szczerą rozmowę”. Pożytek z tego będzie niemały, bo „z pomocą tegoż dowie Pan się rzeczy, których nie dowie się nigdy krzykacz-brutal ani tak zwany karciciel”. Rozwijając uzasadnienie swej porady, przypomina z naciskiem: „Niechaj Pan nie komunikuje się z nikim w inny sposób niż osobiście”, a następnie – całkiem nieoczekiwanie – przechodzi na poziom wyższy niż zwykła biurowa rzeczywistość: „Jak można zlekceważyć rozmowy z człowiekiem, szczególnie jeśli rozmowa jest jemu samemu bliska, jako że tyczy wypełniania jego obowiązków i powinności, a więc, jest bliska jego własnej duszy?”. Zaraz potem – na krótką chwilę – lot myśli Gogola obniża się ku doczesności: „Jak można zamieniać taką rozmowę na puste, gazetowe gadki martwe rozmowy o wszelkim łgarstwie, czerpanym z europejskich gazet”, by natychmiast poszybować w przestworza: „O obowiązku człowieka można tak rozmawiać, że obu im zda się, jakoby rozmawiali z aniołami w obecności samego Boga”. Wyżej już nie można… Pozostaje przesłanie: „Niech Pan właśnie tak rozmawia ze swoim podwładnym, to znaczy – tonem pouczającym, słowem pożywnym dla jego duszy!”, opatrzone pouczeniem: „Niech Pan tedy będzie dla nich jak ojciec dla dzieci, a ojciec nie prowadzi z dziećmi papierowej korespondencji i porozumiewa się z nimi wprost, bez ogródek”. To ostatnie, najdosłowniej ojcowskie, zalecenie może posłużyć jako tarcza obronna dla tych współczesnych nam pracowników, którzy swego przełożonego nie widzą na oczy, ale nie mogą zwątpić w jego istnienie, bo co kwadrans otrzymują od niego maila…

Tyle Gogolowych pouczeń… A jak się zachowywali bohaterowie jego utworów? Czy trzymali się zasady bezpośredniości? Czy atmosfera ich kontaktów z podwładnymi miała w sobie coś ze spotkań „z aniołami w obecności samego Boga”?

Zacznijmy od scenki otwierającej „Pamiętnik wariata”. Jego bohater jest od jakiegoś czasu witany przez naczelnika swego wydziału w następujący sposób: „Cóż to za bigos masz wiecznie w głowie, przyjacielu? Latasz jak kot z pęcherzem, w aktach narobisz czasem takiego grochu z kapustą, że sam Belzebub się nie rozezna, nagłówki piszesz małymi literami, nie kładziesz daty ani liczby dziennika…”. Przed kolejną sceną, która miała miejsce kilka tygodni później, pozostaje mi tylko prośba o wyrozumiałość dla obcesowej odpowiedzi bohatera, bowiem stan jego nerwów w międzyczasie się pogorszył. A więc ten sam departament, to samo biuro, rozmówcy ci sami – zaczyna naczelnik:

„– Powiedz mi z łaski swojej, co ty właściwie robisz?

 – Jak to co? – odparłem. – Nic nie robię.

 – Zastanów się dobrze! Masz już przeszło czterdziestkę, czas nabrać rozumu. Co ty sobie wyobrażasz? […] Spojrzyj tylko na siebie, pomyśl, czym jesteś! Zero, kompletne zero”.

….Czas teraz na „Szynel”. Ponieważ jego treść jest powszechnie znana, wskażę miejsce akcji, od którego zaczniemy: okrycie zostało już skradzione, a jego nieszczęsny właściciel, imieniem Akakiusz (jego nazwisko jest tłumaczone rozmaicie: Kamaszkin albo Baszmaszkin), rozpoczyna staranie o jego odzyskanie. Choć jest urzędnikiem, nie wierzy w pomoc policji i szuka wstawiennictwa u postawionych w hierarchii wyżej od siebie. Poradzono mu dotarcie do pewnej „znacznej osobistości”. Gogol ujawnił nam zasadę, którą dygnitarz ów się kierował – była to surowość. Jak to wyglądało? Ano tak: „Surowość, surowość i raz jeszcze surowość – mawiał zazwyczaj, patrząc znacząco w twarz temu, do kogo się zwracał”, po czym padały trzy pytania-zawołania: „Jak pan śmiesz? Czy pan wiesz, z kim pan mówisz? Czy pan rozumiesz, kogo masz przed sobą?”. Nie była to bynajmniej osoba demoniczna, skoro czytamy dalej: „Poza tym był to w gruncie człowiek dobry, koleżeński i uczynny”. Gdy okradziony kancelista dotarł przed jego oblicze, ten przywitał go słowami: „Czego pan sobie życzy?”, wypowiedzianymi „urywanym i ostrym tonem, którego się umyślnie uczył u siebie w domu, w samotności, przed lustrem”. To był zaledwie początek posłuchania – jego finał znamy: śmierć petenta i tułanie się jego ducha po ulicach Petersburga.

….Z jednej strony, mieliśmy do czynienia z piękną apostrofą Gogola do sług nieba, aniołów, z drugiej – z ironicznym przywołaniem przez jego literacką postać imienia księcia sług piekła, Belzebuba. Zamiast więc pytać, jak się ma jedno do drugiego, wolę zakończyć konstatacją, że całkiem podobnie brzmi odwieczne pytanie o związek teorii z praktyką.

*Marian Sworzeń - ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.