Prawo Gogola: Artykuł XVI. O towarzystwach dobroczynnych

"Martwe dusze"| darczyńca| dobroczynność| filantropia| Mikołaj Gogol| Rosja

Prawo Gogola: Artykuł XVI. O towarzystwach dobroczynnych
Żebracy w XIX - wiecznej Rosji (Bogomolcy), mal.: V. M. Vasnetsov

Chyba nie ma na świecie państwa, które by zrezygnowało z ustawowej regulacji działalności charytatywnej. Ewangeliczne nakazy – a to dzielenia się wszystkim z biednymi, a to tak dalece bezinteresownego rozdawnictwa, by lewica (mowa o ręce, nie partii) nie przeszkadzała prawicy – zdają się rzeczywiście pochodzić nie z tego świata, bowiem „ten świat” niezmiennie ujmuje dobroczynność w ramy prawne; czyniąc to z najróżniejszych motywów, wśród których najważniejszym, choć nienazwanym, jest podejrzliwość wobec darczyńcy.

Pośród państw europejskich każde ma swój pomysł (my: 1%), jednak ewenementem i jest, i była, Rosja, gdzie świecka filantropia, za wyjątkiem czasu wojen i klęsk głodowych, praktycznie nigdy nie istniała. W Ameryce, obok armii bogatych rozrzutników były zawsze dywizje szczodrych filantropów, natomiast w Rosji, przy nadmiarze pierwszych, zwykle brakowało tych drugich. Dziś Amerykanie, choć opletli swoje charities dziesiątkami procedur, wciąż jednak przodują w dobroczynności, natomiast niewiele się słyszy o dobrych sercach rosyjskich bogaczy, wiemy raczej o ich upodobaniu do will w Londynie tudzież posiadaniu piłkarskich klubów. Konia z rzędem dam temu, kto wskaże dużą rosyjską fundację charytatywną działającą na niwie światowej. Takiej nie ma, proszę nie szukać, daremny trud… Z mniejszym za to trudem przyjdzie nam odnaleźć, co o tych kwestiach myślał Gogol.

Odpowiedź można znaleźć w co najmniej w dwóch miejscach – w artykule „O pomocy biednym” i w „Martwych duszach”. Jak to u Gogola bywa, nie jest wcale spójna, o co do pisarza pretensji mieć nie możemy: spójne ma być prawo, a nie poglądy autora.

Zacznijmy od publicystyki – wspomniany artykuł, wywołany klęską głodu w kilku rosyjskich guberniach, pochodzi z roku 1844. Na samym początku dostało się „głupocie petersburskiej młodzieży” zbierającej w tym czasie na „złote puchary i wieńce dla śpiewaków i aktorek”, a za nic mającej potrzeby przymierających z głodu ludzi. Zaraz potem następuje uwaga natury ogólnej, że „zbiórki darów, zwłaszcza dla biednych, teraz odbywają się bez specjalnej chęci, po części dlatego, że nie każdy jest pewien, że jego dar dotrze [...]”. Obawy Mikołaja Wasyliewicza zostały przedstawione nader czytelnie: „Przeważnie zdarza się tak, że pomoc, niczym jaka ciecz niesiona w rękach, rozchlapie się po drodze, nim zostanie doniesiona, a potrzebującym przyjdzie popatrzeć tylko na suche garście, w których nie ma niczego”. Nic dodać nic ująć… W dalszej części Gogol nader słusznie konstatuje, że nigdy nie da się w pełni dopomóc („Cena udzielonej pomocy rzadko jest równa cenie utraty […]), każe pilnować wykorzystania przydzielonych pieniędzy, jednak w konkluzji dochodzi do wniosku, że – tak naprawdę – jedynymi osobami właściwymi do pomagania potrzebującym są kapłani. Sumując: Gogol, nie wierząc w skuteczność dobroczynności świeckiej, dopuszcza jedynie tę cerkiewną.

W „Martwych duszach”, powstałych parę lat wcześniej, znajdujemy kilka akapitów, które pozwalają sądzić, że Gogol miał nienajlepsze zdanie o filantropii prywatnej czy, innymi słowy, obywatelskiej. O ile w publicystyce przedstawił sprawę z kilku stron, o tyle w powieści zrobił to jednostronnie i ponuro. Sam początek szlachetnego przedsięwzięcia, owszem, pobrzmiewa tonacją radosną, nawet nieco filuterną („Ni z tego, ni z owego, niech tylko wiatr powieje, założymy nagle towarzystwo dobroczynności, opieki i licho wie jakie”). W kolejnym zdaniu atmosfera jest już inna („Cel będzie piękny, a przy tym wszystkim nic z tego nie wyjdzie”). Mimo tak minorowych zapowiedzi, stan ducha założycieli towarzystwa wydaje się niezły („Jesteśmy z siebie bardzo kontenci na samym początku”), sądzą oni mianowicie, że – mając za sobą formalne przeszkody związane z utworzeniem instytucji – przebrnęli przez najgorsze. Tak wcale nie jest, wokół toczy się bujne życie z jego towarzyskimi realiami, wobec czego „ofiarowawszy znaczne sumy, natychmiast dla uczczenia tak chwalebnego postępku wydajemy obiad dla wszystkich dygnitarzy miejskich…”. Co tam obiad! – jesteśmy gotowi protestować, ale Gogol podaje, że cena obstalunku odpowiadała „połowie ofiarowanych sum”. I tak została jeszcze druga połowa! – może wyliczyć ktoś biegły w rachunkach, niemniej autor wcale nie zakończył opisu trwonienia statutowego majątku. Oto punkt kolejny, przedostatni: „za resztę wynajmuje się zaraz dla komitetu wspaniałe mieszkanie z opałem i stróżami, za czym z całej sumy pozostaje dla biednych pięć i pół rubla”.

Przenosząc to na realia współczesne, można sobie wyobrazić otwartą w blasku kamer fundację pomocową z siedzibą w prestiżowym śródmiejskim wieżowcu, której – po ledwo kwartale działalności – zostaje w kasie np. 55 złotych. Teraz zbliża się ostatni punkt w spirali destrukcji: jakby nie było, trzeba coś zrobić z kilkoma pozostałymi rublami… Gogol, niczym skrupulatny sekretarz zebrania, relacjonuje znad protokołu: „A i tu co do podziału tej sumy nie wszyscy członkowie się ze sobą zgadzają”.

W tym ostatnim zdaniu Mikołaj Wasyliewicz mimowolnie dał zarys tezy przedstawionej 100 lat później w fundamentalnej pracy Parkinsona o biurokracji. Głosi ona, że najostrzejsze, najdłuższe i najbardziej emocjonujące kłótnie decydentów idą o… najmniejsze kwoty.

*Marian Sworzeń: ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.