Prawo Gogola: Artykuł XXII. O poziomie służby zdrowia

Chlestiakow| horodniczy| Marian Sworzeń| Mikołaj Gogol| radca dworu| Rewizor| Ziemlanika

Prawo Gogola: Artykuł XXII. O poziomie służby zdrowia
Szpital ziemski w mieście Stare Oskoło (Biełgorodzka Obłast') - XIX w.

Nie będę epatować pomysłami na usprawnienie organizacji zdrowia publicznego, skoro nie robi tego nawet odpowiedni resort, zachowując – jak do tej pory – zastanawiające milczenie. Czym innym jednak są te sprawy widziane w skali państwa, a czym innym, gdy dotyczą powiatu czy miasta. Nam przyjdzie zająć się tymi ostatnimi, lecz nie we współczesnej Polsce, ale gdzie indziej – zarówno w przestrzeni, jak i w czasie. Przenosimy się do miasteczka, które odwiedził Gogolowy rewizor…

Naszym bohaterem nie będzie Chlestiakow (okazał się zwykłym oszustem), ale kto inny – urzędnik odpowiedzialny za służbę zdrowia. Pozwólmy mu na autoprezentację: „Mam zaszczyt przedstawić się: kurator instytucji dobroczynnych, radca dworu, Ziemlanika”. Nam pozostaje jedynie dodać jego imię (Artiemij) i otczestwo (Filipowicz), dorzucając opis umieszczony w autorskich zaleceniach: „Bardzo gruby, nieruchliwy i niezdarny (niedźwiedziowaty), ale mimo to szczwany krętacz. Bardzo usłużny”. To do niego horodniczy skierował trzy zalecenia. Pierwsze było natury higieniczno-estetycznej: „Niech pan przeto postara się, żeby wszystko było jak należy; żeby szlafmyce były czyste, żeby chorzy nie wyglądali jak kominiarze, jak to tam zwykle”. Drugie dotyczyło dokumentacji: „I żeby nad każdym łóżkiem była kartka po łacinie czy w jakim innym języku”. Te dwa szczegółowe zarządzenia świadczyły nieźle o ojcu miasta, dowodziły bowiem, że w lazarecie bywał nierzadko, skoro umiał dostrzec takie detale, jak brak karteluszków z nazwą choroby. Trzecie przykazanie miało już charakter ogólny, by nie rzec, systemowy: „Byłoby też wskazane, żeby zmniejszyć ilość chorych, bo będzie się zaraz nazywało, że nadzór niedostateczny albo że lekarz do niczego”. Pan Ziemlanika odezwał się w podobnym stylu, udatnie łącząc kwestie medyczne z finansowymi: „Co do metod leczenia, to przedsięwzięliśmy środki bardzo skuteczne: im bliżej natury, tym lepiej… lekarstw kosztownych nie stosujemy”. Jak później zobaczymy, zaleceń swego pryncypała nie puścił mimo uszu...

Szpitalik był ostatnią z miejskich instytucji, które pewnego poranka zwizytował rewizor w otoczeniu notabli – tam też wszyscy zostali podjęci uroczystym posiłkiem. Gdy urzędnicza procesja kroczyła do ratusza, Chlestiakow, pochwaliwszy śniadanie, poprosił o nazwę zaserwowanej przed chwilą ryby. „Łabardan!” – podrzucił gospodarz niedawnego przyjęcia tak gracko jakby wymieniał nazwę nowego leku. Kiedy zaś rewizor spytał: „A czy chorzy wyzdrowieli? Niewielu ich, zdaje się, było”, nasz Ziemlanika znowu doskonale się odnalazł, tym razem jako statystyk: „Zostało niespełna dziewięciu. Wszyscy inni wyzdrowieli”. Dalsza część jego wypowiedzi, niestety, miała znamiona autoreklamy; nie da się jej przeczytać bez rozbawienia (a w żadnym wypadku głośno wypowiedzieć) – proszę spróbować! Owa kwestia brzmiała tak: „Od czasu jak stanąłem na czele – może się to nawet wyda niewiarygodnym, wszyscy zdrowieją jak muchy…”. Na tym jednak nie poprzestał: „I to nie tylko przez medykamenty, ale dzięki uczciwości i porządkowi”. Tę perorę przerwał mu horodniczy, wskazując na własne zasługi tudzież gorliwość…

Z panem Ziemlaniką spotykamy się na nowo pod drzwiami pokoju Chlestiakowa, gdzie oczekuje w kolejce do indywidualnego wręczenia łapówki. Fałszywy rewizor (tylko my o tym wiemy) na wstępie pochwalił „wyśmienite śniadanie” z dnia poprzedniego i, nim przymówił się o „pożyczkę” 400 rubli, tak oto zagaił: „Proszę pana, czy mi się zdaje?... ale pan był wczoraj trochę niższy, prawda?”. Ziemlanika – pamiętamy o jego niebywałej usłużności – błyskawicznie potwierdził to spostrzeżenie, oświadczając: „Bardzo możliwe…” (zakładam, że dnia poprzedniego był nieustannie w półukłonie). Po takim prologu, użyczenie rewizorowi czterech setek było już tylko formalnością. By nie popaść w zachwyt nad poziomem obrotności pana Z., musimy z przykrością stwierdzić, że przy okazji tego posłuchania zdrowo obsmarował swoich kolegów, zarzucając im nieróbstwo, jakobinizm i zdrady.

Czy i tym razem Nabokov czegoś jeszcze nam nie podpowie? Szukajmy… W jego książce napotykamy godne uwagi zdanie: „Nazwiska, które Gogol wymyśla, są w istocie przezwiskami, przyłapanymi przez nas na tym, jak zmieniają się w nazwiska, a obserwowanie metamorfozy jest zawsze fascynujące”. Czyżby w języku rosyjskim nazwisko pana Z. coś oznaczało? Szukamy ponownie… Wynik jest zaskakujący, ba!, nawet smakowity: ziemlanika to poziomka. Tak, poziomka! Miałby więc rację Nabokov z tymi znaczeniami słów, z ich metamorfozami? Ale przecież wcale nie o tym miał być artykuł, tylko o podnoszeniu poziomu… Zważywszy na nazwisko i funkcję jego bohatera, nie odeszliśmy od zapowiedzianego tematu. Wprost przeciwnie – utrzymaliśmy pion.

*Marian Sworzeń - ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.