Skalski: : Nie o take Polskie?

11 Listopada| kartka wyborcza| Królestwo Polskie| Księstwo Warszawskie| NATO| PRL| Trzecia Rzeczypospolita| wybory 1989| ZSRR

Skalski: : Nie o take Polskie?
Gruba Kreska na pogrzebie Tadeusza Mazowieckiego. Foto: P. Rachtan

- Katastrofa, panie, ruina, bezrobocie, nędza, wszystko rozkradli, rozprzedali za bezcen…
– A u pana?
– Z bożą pomocą, jakoś wychodzę na swoje.

Takie postrzeganie rzeczywistości dostrzegają socjologowie od początków III RP. Coś jakby schizofrenia poznawcza. Kryzys kryzysem, ale 40 procent badanych uważa, że jakoś sobie radzi, a 45 twierdzi, że radzi sobie  dobrze, czego się w mediach nie nagłaśnia. Statystyka i badania profesora Czapińskiego pokazują, że są powody do satysfakcji. W Polsce – raz szybciej, raz wolniej – cały czas  robi się lepiej.  Więc ocena własnej sytuacji przez te 85 procent badanych jest w pełni uzasadniona. A jednocześnie sytuację w kraju już ponad 70 procent badanych uważa za złą, co się nagłaśnia, bo taki news pobudza adrenalinę. Jak to się dzieje, że podstawowa masa obywateli jest usatysfakcjonowana swym położeniem w kraju, w którym sprawy idą fatalnie? W którym rządzi zła partia, zły rząd i coraz gorszy szef tego rządu?

Powyżej zacytowałem siebie, z artykułu opublikowanego w maju w naszym Studio Opinii. Cytuję, bo aktualne. W Diagnozie Społecznej z tego już roku Janusz Czapiński (prosił aby go nie nazywać profesorem. Jest, ale się wstydzi za profesurę. Ma powody.) zauważa, że europejski kryzys, odbijający się spowolnieniem w Polsce, spowolnił poprawę warunków życia, a niektórym grupom  nieco pogorszył. Nie zmieniło to ogólnej sytuacji, lecz informuję o tym, żeby nie było, że coś skrywam przed czytelnikiem. A poza tym kryzys  w Europie już mija i wkrótce da się to odczuć i u nas.

Optymizm w ocenie własnej sytuacji jest budujący. Pomaga pracować, osiągać kolejne cele. Negatywna ogólna ocena sytuacji w kraju może skłaniać do zamykania się w sobie, w wąskim kręgu najbliższych, albo do samobójczych prób obalenia porządku, w którym się przecież prosperuje.

A teraz próba odpowiedzi na postawione wytłuszczonym krojem czcionki pytanie.

Jeszcze wiosną,  w dostrzeganej  przez większość badanych różnicy między oceną własnej sytuacji jako dobrej czy dostatecznej w porównaniu z fatalną oceną sytuacji kraju, widziałem skutek urabiania opinii publicznej przez media, zarówno opozycyjne jak i  przez … mainstream, w założeniu jak nie prorządowy, to antyopozycyjny. Od święta mamy w nim odświętne podsumowania historycznych osiągnięć, ale na co dzień opisy tego co w kraju szwankuje i krytykę rządu, Platformy, Tuska. Krytyka to znacznie bardziej wiarygodna niż opozycyjna. Bo tamta wiadomo, wrogowie… ale jeśli już nasi !Tu dodam, że i mainstream i opozycja przemawiają każde do swoich. Opozycyjne media swoich utwierdzają w wierze, a te z głównego nurtu zniechęcają do aktualnej władzy jej wyborców.

Powyższe tłumaczenie, może i słuszne, nie wyczerpuje sprawy. Nie pokrywa się z opinią… Lenina, że masy nie uczą się, (a wiedział jak na nie się wpływa) z książek i z gazet, lecz na podstawie swoich warunków życia. Wcześniej Lincoln zauważył, że można stale wprowadzać w błąd jednostki, można czas jakiś oszukiwać masy, ale nie można tych mas oszukiwać stale. A w naszym przypadku zdecydowana większość badanych ocenia sytuację ogólną nie na podstawie własnej, lecz tej opisywanej, co podważa tezę Lenina. I trwa to już prawie ćwierćwiecze, okres jednego pokolenia. Więc chyba stale, co podważa zdanie Lincolna. Musi być jeszcze jakiś czynnik, wpływający na krytycyzm w stosunku do naszej rzeczywistości,.

Szukałbym tego dodatkowego czynnika w historii XX wieku, kiedy to dwukrotnie świetlana przyszłość stawała się trudną teraźniejszością. Kiedy odzyskiwaliśmy Polskę w latach 1918  i 1989. Obu tym wydarzeniom towarzyszyły radość oraz rozczarowanie. Dotarło to do mnie 11 listopada, kiedy to obie te daty wielokrotnie słyszało się łącznie.

Narody na zachód od nas mają swoje państwa od licznych pokoleń i zdążyły się do nich przyzwyczaić. Wiedzą, że jak wszystko na świecie, państwa te nie składają się z samych zalet ni z samych wad. Dostrzegają więc wady, oceniają  je bardziej lub mniej surowo, ale traktują swe państwa jako coś naturalnego. Coś co w ich świadomości było praktycznie od zawsze, co można i trzeba jakoś modyfikować, ale co nie może być czymś innym. Takie postrzegania państwa nie dociera w nich jedynie do radykalnych marginesów, które chcą zasadniczo przeobrazić demokratyczne państwo, niekoniecznie w demokratyczny sposób.

"Radość z odzyskanego śmietnika" (Juliusz Kaden-Bandrowski, powieść "Generał Barcz")

Warto doceniać rolę Księstwa Warszawskiego, Królestwa Kongresowego do powstania 1830 roku, autonomii galicyjskiej przy późnym Franciszku Józefie, ale nie zmienia to faktu, że przez 123 lata, przez okres pięciu pokoleń, Polacy nie mieli swojego, rządzonego przez siebie państwa. Po upadku Powstania Styczniowego niepodległa Polska, dla tych których to obchodziło, stała się jakimś bytem idealnym, projekcją marzeń, bez jakiejkolwiek realnej perspektywy zaistnienia. Pozytywiści pracowali nad podniesieniem poziomu cywilizacyjnego rodaków, wczesna endecja budziła świadomość narodową, ruch ludowy uświadamiał chłopom, że są Polakami i też ich cywilizował, ale wszystko to było robione z myślą o nieokreślonej przyszłości, bez politycznej kalkulacji na odtworzenia państwa. Dopiero odradzający się, już w XX wieku, duch irredenty pobudzał do działań na rzecz odzyskania niepodległości, a było to zadanie  wielkie i karkołomne. Na zasadzie; a nuż się uda, ale jak się już nam uda ta Polska, to w naszym wymarzonym i wywalczonym kraju, dla którego przelano tyle krwi, musi być dobrze!

Udało się, ale czy było dobrze? Z punktu widzenia historii na pewno. Polska przechodziła jeszcze różne straszne koleje w następnych latach, ale po roku 1818 już nie zniknęła z mapy Europy. Jednakże nie była i nie mogła być w stanie udźwignąć oczekiwań związanych z tym bytem idealnym. Nie była państwem wielkim, silnym, bogatym, dobrym i sprawiedliwym.

Nikt w niej nie osiągnął swych zasadniczych celów i nikt nie chciał się z tym pogodzić. Obóz Piłsudskiego nie zrealizował koncepcji Międzymorza, jagiellońskiej federacji ludów wchodzących ongiś w skład I Rzeczpospolitej. Nie potrafił jednakże uładzić się z częściami tych ludów, które znalazły się w granicach II RP. Obóz narodowy nie uzyskał państwa narodu polskiego i nie był w stanie zaakceptować jego kształtu etnicznego z licznymi mniejszościami. A liczebne mniejszości  nie zamierzały akceptować swego zdecydowanie drugorzędnego położenia w nowym państwie, które przecież nie było obiektem ich marzeń i oczekiwań. Żadna z nich nie miała się lepiej w państwie polskim niż pod rządami zaborców  Było przy tym to państwo w stałym konflikcie za wszystkimi sąsiadami, poza Rumunią, narażone na agresję ze strony wschodnich i zachodnich sąsiadów, w miarę jak odzyskiwali oni siły po latach 1914 – 1920.

Byliśmy zlepkiem trzech fragmentów trzech państw zaborczych, trzech systemów politycznych i prawnych, trzech odmiennych gospodarek i nawyków społecznych. Do tego ziemie polskie zostały uderzone demograficznie i zniszczone przez wojnę światową i późniejsze działania wojenne.  Poziom życia, nie tylko  z tego powodu, okazał się na nich niższy niż pod rządami zaborców. Bieda i bezrobocie na wsi i w mieście były niewyobrażalne w porównaniu z biedą i bezrobociem dnia dzisiejszego.  Miały miejsce gwałtowne strajki robotnicze i wielkie manifestacje chłopskie, brutalna reakcja władz. ”Policja strzelała i strzelać będzie” (Wacław Kostek-Biernacki, m.in. wojewoda poleski).

Napięcie wewnętrzne, też było nieporównywalne z dzisiejszym. Na dowód przywołuje się zabicie prezydenta Narutowicza, przy czym nie był to tylko czyn opętanego nienawiścią Eligiusza Niewiadomskiego. Symptomatyczne okazało się poparcie tej zbrodni przez ruch narodowy, łącznie z gloryfikacją straconego zabójcy. Zasadnicza zmiana władzy odbyła się nie w wyborach, lecz przez krwawy zamach wojskowy.  Od chaosu nieudolnej demokracji przeszliśmy do autorytarnej dyktatury.

Trudno się zatem dziwić rozczarowaniu tym państwem, jego ostrej krytyce i jego negacji, nie tylko przez mniejszości etniczne. A jednocześnie zdawano sobie sprawę z doniosłości  powstania z niebytu tego państwa i z kolosalnego wysiłku jak wkładano w robienie go lepszym. W wielkiej i już zapominanej powieści Stefana Żeromskiego ”Przedwiośnie” ,  oficjel, Szymon Gajowiec broni takiej racji stanu tego państwa przed zrewolucjonizowanym Cezarym Baryką. Ta racja była źródłem patriotyzmu, gotowości do bronienia tej Rzeczpospolitej jaką była. Ponad milion żołnierzy w polu, w 1939 roku, liczona w setkach tysięcy konspiracja w latach okupacji. ”Są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli” (Władysław Broniewski, bohater Legionów i wojny bolszewickiej, komunistyczny bard i jeden z największych polskich poetów XX wieku).

Rzeczpospolita z odzysku

O ile rok 1918 to było zaistnienie nowego bytu, co wszyscy musieli zobaczyć i odczuć, o tyle rok 1989 to była nowa jakość istniejącego już bytu. Państwo polskie w swoich granicach już istniało, tylko było protektoratem, a stało się suwerenne.

W roku 1985 na czterdziestolecie konferencji jałtańskiej napisałem dla drugiego obiegu dwie publikacje o skutkach Jałty (a właściwie to Teheranu 1943) i perspektywach dla świata i Polski. Zastanowiłem się wówczas jakby Polskę w PRL-owskim  wydaniu ocenił poseł rosyjskiej Dumy, Roman Dmowski. Wyodrębnione ziemie kraju – ze Śląskiem i Pomorzem – stanowiące jednolite etnicznie, polskie kulturowo państwo, z polską administracją,  pośrednio zależne od jednego tylko hegemona – byłoby dlań cofnięciem się w porównaniu do II RP, lecz wielkim krokiem naprzód w porównaniu ze stanem sprzed 1914 roku.

Z takiej historycznej perspektywy patrzyli na Polskę, odeszli jeszcze całkiem niedawno, Jerzy Giedroyć, Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Zawieyski Stanisław Stomma, Stefan Kisielewski, Jerzy Turowicz, Tadeusz Mazowiecki czy kardynał Stefan Wyszyński. Widzieli nieprawości systemu i jego generalną nieprawomocność, lecz nie byli za tym by burzyć to co naród już miał, chociaż nie było mu dane tym zarządzać. Do roku 1989,  w którym suwerenny naród pokojowo odzyskał swoje państwo.

Podobnie jak w roku 1918 stało się to możliwe dzięki sprzyjającej konfiguracji międzynarodowej. Ale wtedy była to ”wielka wojna białych ludzi” (Stefan Zweig) z milionami ofiar, a przy drugim podejściu – wystarczyło ciche zwycięstwo Zachodu nad imperium zła, w zimnej wojnie, będącej cywilizacyjną rywalizacją. Podobnie jak Wersalu w roku 1871, gdy na ciele pokonanej Francji powstawała niemiecka II Rzesza, tak w 1919 roku, tamże, nikt nie udawał że nie ma zwycięzców i zwyciężonych. W dużym stopniu dzięki Romanowi Dmowskiemu i Ignacemu Paderewskiemu udało się nam zaliczyć do obozu zwycięzców. Niepodległość Polski została tam potwierdzona przez zachodnich architektów powojennego ładu, ale złożyły się na nią dziesięciolecia pracy polskich elit, zbrojny czyn Legionów, POW, armii Hallera i morze krwi Polaków, walczących przeciw sobie w armiach zaborczych. Też potrzebnej, jeśli  tamta wojna okazała się warunkiem naszej niepodległości.

Myślę, że stwierdzić, iż w porównaniu z kosztem tamtego odrodzenia państwa, skala tego co zrobiono dla zastąpienia PRL-u  przez Trzecią Rzeczpospolitą była, mniej więcej taka jak różnica w spektakularności obu przełomów. Tym razem nawet nie zmiana rządów, lecz zmiana ustroju dokonała się już bez wystrzałów, a drogą manewru parlamentarnego, na podstawie kartek wyborczych z czwartego czerwca 1989 roku.

Nie należy jednak zapominać o prawdziwie rewolucyjnej istocie zmiany sprzed prawie ćwierćwiecza. Po II wojnie zostaliśmy przymusowo ulokowani w komunistycznym imperium zła. Komunizm przeważnie był krwawą dyktaturą, ale nie to stanowi jego główny wyróżnik. Nie ma on bowiem monopolu na terror i totalitaryzm. Jego istotą jest;

- likwidacja własności prywatnej – często z właścicielami – państwo staje się prawie wyłącznym właścicielem gospodarki,

- likwidacja rynku, zastąpionego przez centralne planowanie, czyli monopol państwa na działalność gospodarczą, koniec konkurencji.

- likwidacja pieniądza jako wartości, stającego się umownym żetonem,  czyli niemożność rachunku ekonomicznego.

W pierwszej połowie roku 1914 układ tronów, rządów i armii trzymał się mocno. Żeby upadł w naszej połowie Europy, potrzebne były lata krwawej wojny, rewolucje, wojny lokalne i domowe. Musiało się to rozstrzygnąć w sferze militarnej i politycznej gdyż trzymał się i utrzymał – poza Rosją – ustrój; system ekonomiczny i społeczny. A pod koniec zeszłego wieku komunizm, przy wciąż silnych armiach i policjach, pruł się jak, za przeproszeniem; stare gacie, gdyż opierał się na niewydolnym ze swej natury systemie ekonomicznym, który już zużył swój potencjał i przegrał w światowej konkurencji z systemem, którego miał być grabarzem.

W latach osiemdziesiątych już to można było przewidzieć, toteż przewidywałem. Lecz w swych ówczesnych broszurach nie byłem przesadnym optymistą. Przypuszczałem, że wielkie imperium zła będzie się rozkładało długo i boleśnie, że proces ten będzie obfitował w groźne wojny, gwałtowne rewolucje i kontrrewolucje, podobnie jak to było z  Imperium Romanum i z Portą Otomańską. Historia zrobiła mi miłą niespodziankę kosztem szybkiej dezaktualizacji moich założeń. Jeśli nie liczyć incydentów – naprawdę incydentów w  porównaniu z pierwszą połową XX wieku – odbyło się to szybko, choć nie wszędzie tak samo sprawnie i konsekwentnie.

W roku 1989 skończył się nasz udział w tym nieudanym eksperymencie na skalę światową. Wróciliśmy do głównego nurtu cywilizacji. I to, obok powrotu do demokracji parlamentarnej, było istotą faktycznej rewolucji. Tylko, że w obu tych aspektach odbyła się ona pokojowo. Po krwawych doświadczeniach XX-go wieku należała się Polakom taka jego końcówka. Ale nie pasowała ona niewyżytym bojownikom ostatniej godziny. Tutaj powtórzę raz jeszcze – i będę to robił nadal – opowieść Krzysztofa Pomiana o hiszpańskich republikanach, którzy byli zawiedzeni, tym że frankizm nie skończył się następną wojną domową, jeszcze większą, jeszcze okrutniejszą, po której oni by prześladowali ludzi ancien regime’u.

Primum vivere

Koń jaki jest już nie każdy dziś widzi i nie każdy widzi jaka jest Trzecia Rzeczpospolita. Może dlatego, że patrzy od środka. Jako ktoś kto co prawda nie może pamiętać ”koszmarnych czasów sanacji” – był taki slogan – lecz już pamięta dzieciństwo w totalitaryzmie Hitlera i przeżył świadomie większość życia w realnym socjalizmie, zaczynam rozumieć Władysława Gomułkę, gdy zgrzebną i biedną rzeczywistość rządzonej przez siebie Polski lat sześćdziesiątych porównywał z nędzą na Podkarpaciu w latach jego dzieciństwa. Wkurwiało – przepraszam, lecz inne słowo nie oddaje tego odczucia – to niepomiernie. I na pewno młody bezrobotny tak samo odbiera dziś tego rodzaju porównania. Ma do tego prawo i ja je szanuję. Ale ponieważ III RP to tylko fragment moje życia, mogę na nią patrzeć i od środka i trochę jakby z zewnątrz.

”Za króla Olbrachta wyginęła szlachta”. Król ten panował w latach 1492 -1501. ”Pieśń o spustoszeniu Podola” Jana Kochanowskiego opublikowano w roku 1586, a napisana została prawdopodobnie dziesięć lat wcześniej. Tych dwóch przykładów wystarczy, aby sobie zdać sprawę, że w okresie swego największego rozkwitu i potęgi, Polska Jagiellonów, obsadzających trony Europy i Polska zwycięskiego Batorego, była uczestnikiem działań zbrojnych prowadzonych ze zmiennym szczęściem. To wspaniałe mocarstwo nie mogło uchronić swoich poddanych przed koniecznością narażenia życia i zdrowia w wojennej potrzebie i nie było w stanie zapewnić im bezpieczeństwa nawet w swoich granicach. A o wiekach wcześniejszych i późniejszych, łącznie z XX –tym nie ma  nawet co mówić.

Pamięć zagrożeń zakodowała się trwale w powszechnej świadomości i nie zdajemy sobie sprawy, jak jesteśmy bezpieczni. A do tego ludzie lubią się bać i się straszyć. Okresowe napięcia w stosunkach z Rosją, są potrzebne jej władzy w polityce wewnętrznej, a pobudzają adrenalinę u naszych publicystów, a zapewne i u szerszej publiki. Do tego, zakodowana równolegle nieufność w stosunku do sojuszników, każe się nam skupiać na słabościach NATO, które już jest nie takie jak wtedy kiedy nam, członkowi Układy Warszawskiego, zagrażało.

Jest faktycznie nie takie jakie było w czasach zimnej wojny, bo ta wojna już się skończyła. Nie ma ZSRR z jego ”obozem pokoju i socjalizmu”  i Rosja, jego główna część składowa, jest inna niż była w czasach od Stalina – do Gorbaczowa. A przy tym, to ”nie takie”  NATO wciąż pozostaje najpotężniejszą strukturą polityczną i militarną w świecie. Jeśli my się zastanawiamy czy uruchomi ona piąty artykuł układu zobowiązujący do udzielenia pomocy, to przecież zastanawia się nad tym i potencjalny agresor.

Jeszcze ważniejszym gwarantem bezpieczeństwa niż NATO stała się Unia Europejska. Nawet bez swoich sił zbrojnych, które jakoś nie mogą powstać. Gdyby były naprawdę potrzebne już by istniały. Wojny zawsze są po coś, przy czym jest to kosztowny i ryzykowny sposób osiągania swojego celu. Kiedyś o coś walczyły przeciw sobie Prusy i Saksonia, później już tylko – wielokrotnie – Niemcy i Francja. O co mieliby teraz wojować między sobą członkowie UE ? Po co Unia miałaby z kimkolwiek wszczynać wojnę i kto ośmieli się na nią napaść zbrojnie, gdy do tego większość jej członków jest zarazem członkami NATO. Taki złożony układ sprawia, że jesteśmy we wszechstronnym zespole sojuszników związanych ze sobą również interesami gospodarczymi i społecznymi.

Pacta sunt servanda tak długo jak ważne są interesy, na których się je opiera.  Integracja europejska, z globalizacją, której jest częścią, to nie tylko koncepcja polityczna i doraźne interesy. To dziejowy proces cywilizacyjny, z historycznego punktu widzenia  nieodwracalny, choć po drodze obfituje w sprzeczności, zahamowania i nawet cofnięcia. Na tym tle trzeba w Polsce widzieć skutki pro i antyeuropejskości. Nie tylko dla poziomu cywilizacyjnego, lecz i dla bezpieczeństwa Polski, gdyby miało być zagrożone. Na czym więc z naszej polityce europejskiej polega interes Polaków, a na czym naszego wschodniego oponenta – bo przecież nie wroga ? Na postępie integracji i dążeniu do zajęcia miejsca w centrum struktury, czy na trwałej peryferyjności ? Isolation bynajmniej nie splendid.

Deus mirabilis, fortuna variabilis, czyli wszystko zmienne, wszystko się może zdarzyć. Ale po tysiącu z górą lat naszej historii, zdarzyło się właśnie tak, że Polska jest bezpieczna jak nigdy w swojej historii. Pokój, w którym żyjemy nie jest już oparty na ryzykownej równowadze strachu przed totalnym zniszczeniem nas i nawet dalszych okolic. Za trwałość granic nie musimy płacić zależnością od kapryśnego hegemona. Nie ma groźnego konfliktu na żadnej z granic, których nikt nie kwestionuje i którym nikt nie zagraża. Porównanie przez Radosława Sikorskiego umowy Niemcy – Rosja o gazociągu przez Bałtyk do Paktu Ribbentrop – Mołotow było tylko nietrafną metaforą.

Business as usual

Nie jesteśmy Mesjaszem, ani Chrystusem narodów. Nie stanowimy antemurale christianitatis, choć są próby powierzenia Polsce tej misji. Obrót koła fortuny pozwolił nam być jednym z normalnych krajów, mieszczącym się, jeszcze na skromnym miejscu,  w światowej czołówce, jaką ciągle jeszcze jest Zachód, z jego strukturami NATO i UE. Choć go dogania już nie czwórka, ale cało stado tygrysów z niedawnego III świata. Po wyjściu z systemu będącego próbą realizacji utopii, znowu jesteśmy w głównym nurcie cywilizacji. Bierzemy udział w dobrych zawodach – powiedziałby święty Paweł.

Jak każdy normalny kraj mamy prawo do swoich braków i uchybień. Dużo ich, niekiedy wielkich. Na pewno mniej ich mają dojrzałe demokracje – Skandynawia, Szwajcaria – jaką nie jesteśmy. Nie równoważymy ich swoją potęga i doświadczeniem jak USA.  Trzecia RP podobnie jak Druga dźwiga  na sobie – mniejszy, lecz jednak – bagaż rozczarowań, oczekiwań, których nie udało się spełnić i tych które były nie do spełnienia. W tym bagażu znajdują się iluzje, do których wielu z nas zdążyło się przywiązać przed 1989 rokiem. Nasza wolna Polska miała łączyć zalety socjalizmu i kapitalizmu, eliminując ich wady. Wyciąga się więc historyczny dokument – 21 postulatów – by pokazać jakich żądań od władz PRL z roku 1980 nie spełnia się w zupełnie odmiennym systemie.

To co ludzie myślą i czują wynika w wielu przypadkach z ich sytuacji życiowej. Daleko nie wszyscy zyskali na transformacji. Nie tylko w aspekcie ekonomicznym lecz także społecznym. Jeśli nawet większość skorzystała, to przecież w niejednakowym stopniu. Przy czym publicyści, niekoniecznie lewicowi czy lewicujący, nie oddają sytuacji, mówiąc o rosnących nierównościach. W pierwszym okresie one rosły, co było naturalne, bo postęp ekonomiczny i społeczny to nie jest marsz w nogę. Jednak w ostatnich latach, najbardziej miarodajny wskaźnik nierówności dochodów – Giniego – maleje. Z 0.34 w roku 2008 zszedł w roku 2011 do 0.32. To poziom Francji. W Zjednoczonym Królestwie wynosi 0.34. A w Meksyku, mającym mniej więcej taki jak Polska średni dochód narodowy per capita, wskaźnik ten wynosi ponad 48. Wszelako żaden wskaźnik nie poprawi samopoczucia kogoś kto się czuje skrzywdzony i poniżony. Poczucie bycia gorszym boli bardziej niż niedostatek wyrażający się w braku dóbr czy marnej jakości dóbr materialnych. Trywialny przykład; samochód gorszy od samochodu sąsiada może bardziej doskwierać niż jego brak przez lata kiedy go obaj nie mieli.

Zanim się pojawił Ford T przeciętny Amerykanin żył w przeświadczeniu, że samochód się należy bogatym. Tak było w zachodniej Europie do II wojny i jakiś czas po niej, a w Polsce prawie do końca PRL. Zeszłowieczny postęp technologiczny i ekonomiczny w świecie, zauważalna poprawa warunków życia w ciągu pokolenia – dwóch, państwo dobrobytu na Zachodzie i urawniłowka realnego socjalizmu na wschodzie – to wszystko podważyło wielopokoleniową akceptację stratyfikacji społecznej, jeśli nawet nie nią samą.

To, że rozczarowana część społeczeństwa jest liczna, że skupia się wokół partii opozycyjnej jest zrozumiałe i nawet wskazane. W systemie demokratycznym znaczący zostaw  poglądów i interesów powinien znaleźć swoją reprezentację. Problem w tym, że  ta reprezentacja podważa ów system, w którym wszak działa. O tym problemie mówi się i pisze, także w naszym Studio Opinii, więc powściągnę się od pisania kolejnego komentarza stricte politycznego. Dodam tylko, że na prawo ( na prawo ?) od tej opozycji, czyli od PIS, zaznacza swoją obecność radykalna prawica. Sytuacja się komplikuje i zaognia, choć do kompletu nieszczęść II RP jeszcze daleko.

Problemem Trzeciej jest stałe porządkowanie wszystkiego co trzeba i można porządkować. Nie wszystko można. Generalnym zadaniem staje się pokonanie kolejnego progu cywilizacyjnego, o czym coraz więcej się mówi i pisze. Słusznie, lecz jeszcze mało konkretnie. Dyskusja nad nim jest o tyle trudna, że ciągle trzeba bronić tego co jest. Atakowanych podstaw III RP.  A rewolucja już była. Potrzebna jest modernizacja, a na burzeniu wiele się nie zbuduje.

A dlaczego wielkiej partii opłaca się atakować system, zamiast być rzeczową opozycją,  z którą należałoby się spierać o jego modernizację ?  Prawdopodobnie dlatego, że w ten sposób znajduje ona oparcie i głosy sfrustrowanych jak również wśród ludzi w zasadzie zadowolonych ze swego życia lecz niezadowolonych z kraju, w którym żyją.  Robią oni co do nich należy. Również dzięki nim kraj żyje i funkcjonuje, mimo że go niedobrze oceniają, ale z ich postaw korzysta siła polityczna, która się nie przyczynia do tego, aby był lepszy.

Studio Opinii

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.