Zawsze po stronie człowieka - 25 lat Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka w Polsce (wspomina A. Rzepliński)

Danuta Przywara| desant z Marriotta| Helsińska Fundacja Praw Człowieka| Jerzy Zimowski| Klinika Prawa „Niewinność”| Komitet Helsiński| Konstytucja| Marek Antoni Nowicki| Marek Nowicki| SB| Tadeusz Mazowiecki| UOP| Zbigniew Hołda

Zawsze po stronie człowieka - 25 lat Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka w Polsce (wspomina A. Rzepliński)

Niniejsza publikacja nie rości sobie prawa do bycia kompendium wiedzy historycznej na temat Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. To jedynie kilka obrazków, osobistych relacji i wspomnień, wyłaniających się z rozmów z kilkunastoma osobami z ogromnej rzeszy twórców i zasłużonych współpracowników tej organizacji. Z natury jest to więc obraz cząstkowy, a Fundacja Helsińska wciąż czeka na swego historyka, który dogłębnie, obiektywnie i z wykorzystaniem wszelkich źródeł archiwalnych zbada jej dzieje. (Anna Sańczuk)

„Najpierw jednak, trzeba było zapłacić duże, jak na nasze możliwości, wpisowe, a jednocześnie pilnie znaleźć grant strategiczny na działalność – opowiada Andrzej Rzepliński, sędzia i badacz więziennictwa, wieloletni skarbnik Fundacji, a dziś prezes Trybunału Konstytucyjnego. Do „helsińczyków”, jak ich nazywa, dołączył jeszcze w 1983 „podziemnym” roku, kiedy zwrócono się do niego, aby napisał rozdział o więzieniach do raportu dla KBWE. W pierwszych latach Fundacji był drugim, obok Marka Antoniego Nowickiego, prawnym filarem jej działalności. „Pojawił się wtedy pewien sympatyczny Amerykanin - Joseph Schull, przedstawiciel Fundacji Forda - instytucji, która mogła nas wspomóc. Było zimno, ponuro, padał śnieg, a my go ciągniemy na tę budowę z barakiem. O ile pamiętam, przeskoczyliśmy razem z nim przez płot, który odgradzał to wszystko od ulicy i z perspektywy tego Jankesa była to jakaś niesamowita przygoda, niczym udział w wojnie – śmieje się Rzepliński - Po tym wydarzeniu stało się jasne, że on stanie na głowie i nam ten grant załatwi!”.

Budowanie od podstaw wciąga!

Na dole działał sekretariat, w którym mieszało się wszystko – od telefonów z kancelarii prezydenta, przez obsługę dziennikarzy, po koordynację klientów. Obok pokoik wydzielony na warsztaty dziennikarskie pod egidą Haliny Bortnowskiej. Na piętrze m.in. biblioteka Fundacji prowadzona przez Katarzynę Jankowską, pokój spotkań z najprostszym ksero oraz pokoje prezesa Marka Nowickiego „fizyka” i Danuty Przywary. Latem w blaszanym pudełku pracownicy umierali z gorąca, jesienią rozstawiali wszędzie kubły i miski, bo barak przeciekał, a zimą nieraz siedzieli w czapkach i rękawiczkach, dogrzewając metalowymi piecykami („Nie sądzę, żeby to było zgodne z normami bezpieczeństwa” – kwituje profesor Rzepliński, który wówczas w każdy poniedziałek, wtorek i środę pracował w Fundacji, a w pozostałe dni – na uniwersytecie ).

Nowe służby – nowe prawo

Staraliśmy się mieć od początku realny wpływ na legislację, chodziło nam o zbudowanie podwalin pod niezawisłe sądownictwo i stworzenie nowego, zgodnego z międzynarodowymi normami, prawa policyjnego, zarówno jeżeli chodzi o policję kryminalną jak i tajną – mówi prof. Andrzej Rzepliński. Po kilkuletniej przerwie, spowodowanej wyjazdem na zagraniczną uczelnię, wrócił do Polski w 1988 roku na przednówku ustrojowych zmian i odnowił kontakty z Komitetem Helsińskim. Razem z innym „helsińczykiem” - profesorem Zbigniewem Hołdą, zorganizowali wówczas w Kazimierzu nad Wisłą konferencję o więziennictwie dla grupy młodych doktorów prawa: „I już podczas tego spotkania było oczywiste, że ci, którzy mają wiedzę i umiejętności dotyczące legislacji, powinni je ofiarować temu, co się właśnie dokonuje w Polsce. Osobiście wolałbym przez to ćwierćwiecze napisać 4 książki, ale wszyscy mieliśmy poczucie, że jest do wykonania zadanie: nadać nowemu państwu sensowny kształt prawny”. Jedną z podstawowych kwestii była współpraca ekspertów Fundacji przy kształtowaniu ram prawnych dla nowych służb, które po okresie PRL-u miały – co zrozumiałe, fatalny PR, a teraz powinny służyć demokratycznemu państwu (jak skomplikowane i nadal aktualne są to tematy widać do dziś, choćby w kontekście prawa do prywatności, czy kwestii inwigilacji).

Wyjątkowość Zbigniewa Hołdy, jako prawnika i człowieka, a także jego znaczenie dla działalności prawnej Fundacji Helsińskiej podkreśla też jego wieloletni przyjaciel, Andrzej Rzepliński: „Zbyszka Hołdę poznałem w 78 roku na międzynarodowej konferencji prawniczej w Poczdamie w dość dziwnych okolicznościach. Niemcy umieścili nas na dawnym osiedlu dla oficerów Wermachtu, w willi, w której - jak się potem dowiedzieliśmy - kiedyś mieszkał… Stalin. Wrzucono nas do pokoju, gdzie było tylko jedno łóżko, co prawda ogromne. Nie mogąc zasnąć – zmęczeni i trochę przestraszeni tym otoczeniem prowadziliśmy rozmowy do 4 rano. Tak się zaczęła nasza przyjaźń. Potem robiliśmy razem różne projekty i to ja wciągnąłem go do Fundacji, z którą współpracował jako adwokat, nigdy nie biorąc za to pieniędzy. Myślę, że nie ma człowieka, który mógłby o nim powiedzieć złe słowo, a to nie jest przecież takie częste. Od Zbyszka emanowała taka wewnętrzna dobroć, że kiedy wchodził na salę rozpraw, to od razu nawet sędziowie zachowywali się inaczej i trudno było im traktować go obcesowo. Ponieważ przyjaźniliśmy się, uczestniczyłem też w jego życiu rodzinnym i towarzyskim w Lublinie, gdzie był swego rodzaju zwornikiem różnych kręgów inteligencji. I w każdym z tych kręgów był szanowany. Niezapomniane były przyjęcia w jego wiejskim domku, w którym dwa razy do roku robił takie spędy. Spotkania bardzo różnych ludzi, którzy dyskutowali zażarcie ze sobą, ale szanowali się i lubili, potrafili się napić, ale się nie upijali na umór. Dla mnie to było i jest, choć Zbyszka nie ma już z nami, zanurzanie się w najlepszą Polskę, jaką można sobie wyobrazić.”

Za rządów premiera Tadeusza Mazowieckiego SB została rozwiązana i powstała nowa służba: Urząd Ochrony Państwa. „Metoda przyjęta w Polsce, także za radą naszych ekspertów, była inna, niż po stronie czeskiej, gdzie wszystkich zwolnili, czy niemieckiej, gdzie mogli sobie pozwolić, by z dnia na dzień zastąpić funkcjonariuszy z NRD tymi z RFN – mówi Rzepliński - Trzeba było to zrobić inaczej. Ostrożnie, ale jednocześnie konsekwentnie, by nie skończyło się, jak np. na Ukrainie, gdzie do dziś służba w KGB w czasach sowieckich nikogo nie hańbi. Jeśli więc nawet w polskich służbach liczbowo nadal dominowali dawni funkcjonariusze SB, to miała jednak miejsce, lepsza czy gorsza - weryfikacja. Liczba funkcjonariuszy została zredukowana cztery razy, z 24 tys. do 6 tys., funkcje kierownicze pełnili nowi ludzie – czasem, w sensie technicznym, zupełnie zieloni, a dawni esbecy – ci, którzy się ostali, generalnie to respektowali”.

Działania Fundacji były nastawione nie tylko na policję tajną, ale również kryminalną. „Organizowaliśmy obiady robocze z szefem MSW Jerzym Milczanowskim i jego zastępcą Jerzym Zimowskim. Dyskutowaliśmy na nich, co zrobić, żeby była to sprawna policja, która nie da się wciągać w układy z powstającą gangsterką, tworzoną także przez byłych funkcjonariuszy, którzy nie zostali pozytywnie zweryfikowani”. Profesor Rzepliński uważa, że w tych działaniach Polska może mówić o szczęściu. „Udało nam się lepiej niż innym – stwierdza - Nie mieliśmy oligarchów. Naturalnie media pisały o mafii, ale to była mafia, która jak tylko zaczęła być bardziej groźna, wtedy szybko udało się ją rozbić w końcu lat 90-tych, gdy powstało Centralne Biuro Śledcze”. W jego utworzeniu także miało udział środowisko Fundacji w osobie Rzeplińskiego, który napisał projekt ustawy, będącej podwaliną pod powstanie Krajowego Centrum Informacji Kryminalnych.

Walka o policję, a nie z policją

Walcząc o kształt nowych służb Fundacja Helsińska organizowała na początku l. 90. szkolenia w zakresie praw człowieka dla policjantów w Centrum Szkolenia Policji w Legionowie: „Dbaliśmy o to żeby wykładowcami byli najlepsi ludzie w kraju, znani profesorowie, bo już samo to działało stymulująco na naszych słuchaczy – wspomina Rzepliński, który koordynował te szkolenia razem z Markiem Nowickim „fizykiem” – Nie odmawiał nam nikt, chociaż nie mogliśmy zaoferować dużych pieniędzy za wykłady. Ludziom naprawdę się chciało, takie wtedy panowały klimaty”. Działania na rzecz zbudowania nowej policji i nowych służb w demokratycznej Polsce były prowadzone przez Fundację z pełną świadomością wagi tego tematu. Dlatego pod koniec lat 90. HFPC zorganizowała dużą międzynarodową konferencję w Sejmie, której tematem były służby specjalne i ich cywilna kontrola. W 2001 roku z kolei, za sprawą Fundacji, powstał raport o warunkach pracy policji w Polsce. Jego współautorem, a wcześniej koordynatorem badań, był pracujący wówczas w Fundacji absolwent naszej Szkoły Praw Człowieka – emerytowany policjant Sławomir Cybulski. „Przedstawiliśmy ten dokument nowo powołanemu wówczas ministrowi MSW Krzysztofowi Janikowi i doprowadziliśmy do posiedzenia komisji sejmowej na ten temat. Prezentowaliśmy w raporcie fatalne warunki pracy naszych policjantów, zilustrowane faktami. Były to czasy, w które teraz trudno uwierzyć – policjanci skarżyli się, że nie mają komputerów, jedynie maszyny do pisania, że sami muszą płacić za rozmowy telefoniczne, bo policji nie było na to stać, etc. Nasz raport zapoczątkował zmiany organizacyjne w policji, bo zainteresowani posłowie dowiedzieli się, jak te warunki pracy wyglądają”. To wszystko było możliwe, bo - jak podkreśla Rzepliński: „Myśmy walczyli nie z policją, a o policję – żeby ci ludzie mieli dobre warunki i narzędzia pracy. I policjanci to wtedy zobaczyli. Mnie się zdarzało również bronić wówczas kilku oficerów policji oskarżonych o przyjęcie łapówek, których ostatecznie uniewinniono. Policjanci wiedzieli o tym, że jak przekroczą prawo, to będziemy bezwzględnie to badać, ujawniać, domagać się śledztwa i robić wszystko, żeby winni ponieśli odpowiedzialność. Ale jesteśmy po ich stronie, kiedy sami stają się ofiarami sytuacji. Mam u siebie w gabinecie taki wspaniały rysunek Mleczki: dwóch policjantów eskortuje bandziora, narysowanego charakterystycznie z opaską na oku. A z tyłu biegnie dwóch facetów z transparentem, na którym jest napisane „Komitet Helsiński”. Czyli policjanci robią co do nich należy - łapią bandziorów, a my patrzymy im na ręce i sprawdzamy, czy robią to, co w świecie cywilizowanym uznawane jest za zgodne z regułami postępowania w praworządnym państwie. Tak widzieliśmy swoją rolę”.

W stronę konstytucji

To, że konieczna jest nowa Konstytucja odpowiadająca zmianom politycznym, które przyniósł przełom – było od początku jasne, ale już przeprowadzenie tego zadania okazało się w pluralistycznej rzeczywistości więcej niż skomplikowane, trzeba było pogodzić rozmaite interesy i frakcje. „Można powiedzieć, że pisanie Konstytucji to był wspólny wysiłek, który się zaczął już w 1989 roku, a skończył uchwaleniem jej w roku 1997. 8 lat sporów, walk podjazdowych, histerii różnych, ale to przy pisaniu Konstytucji jest naturalne – uważa profesor Rzepliński - I Fundacja wniosła w to też swój zauważalny wkład, na przykładzie Karty Praw i Wolności, którą stworzyliśmy i która później stała się podstawą 2 rozdziału przyjętej Konstytucji. Nasi eksperci pracowali też w ramach Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego”. Rzepliński napisał pierwszą wersję Karty, korzystając ze swoich doświadczeń amerykańskich (kiedy był na wyjeździe naukowym do Stanach Zjednoczonych akurat obchodzono tam 200-lecie Karty Praw i mógł zbadać te zagadnienia na tamtejszym gruncie, a potem przetłumaczyć to na polskie realia), a potem razem dopracowywali projekt z oboma Markami Nowickimi: „To było przedsięwzięcie bardzo śmiałe. – stwierdza - Dużo było dyskusji z Markami, głównie rzecz polegała na szlifowaniu słów, bo w konstytucji każde słowo ma kardynalne znaczenie. Wszystko dlatego, że nie chodziło nam o ćwiczenie akademickie, tylko o projekt pozwalający na praktyczne działanie. W ogryzkach Konstytucji z 1952 roku prawa człowieka były albo nieaktywne, albo napisane w obcym duchu, a nasza grupa była sceptyczna wobec możliwości szybkiego napisania nowej Konstytucji w Polsce”. Grupę roboczą rozszerzono o kolejnych fachowców - profesorów prawa, m.in. Ewę Łętowską, Wiktora Osiatyńskiego i Jerzego Ciemniewskiego.

Polscy eksperci kontra „desant z Marriotta”

Karta Praw i Wolności to jednak nie jedyny wkład środowiska Fundacji w prace nad Konstytucją RP, której eksperci byli doradcami prezydenta i sejmu przy dalszych pracach zmierzających do uchwalenia aktu podstawowego. Prof. Rzepliński: „Inaczej niż w przypadku Czechów, Słowaków, gdzie eksperci amerykańscy okazali się niezbędni, my mieliśmy dostatek własnych doradców, wykształconych w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy USA. I tylko w niektórych kwestiach sięgaliśmy po tzw. desant z Hotelu Marriott, bo eksperci amerykańscy mieszkali właśnie w tym hotelu. W Komisji Konstytucyjnej właściwie nie mieli oni nic do zrobienia, bo byli tu nasi fachowcy, którzy w ramach zachodniego systemu wartości byli w stanie umieścić naszą lokalną specyfikę”. Na zaproszenie Lecha Wałęsy profesor Rzepliński brał udział w pisaniu projektu Konstytucji w kolejnej kadencji Sejmu: "Pracując nad tym projektem mieliśmy absolutny luz – mówi – No, może <<absolutny>> to przesada, ale ze świadomością, że naszym parasolem był kolega Wałęsa, który wyczuwał, że państwo musi być silne, a władza wykonawcza nie może być rozkawałkowana. Ja reprezentowałem tam filozofię i wartości Fundacji. To była bardzo intensywna praca, potrafiliśmy się zażarcie kłócić. Np. profesor Andrzej Ajnenkiel, historyk konstytucji polskich, był zdecydowanie bardziej prospołeczny, ja byłem bardziej liberalny, jeżeli chodzi o prawa socjalne i się spieraliśmy”.

Edukacja konstytucyjna

Profesor przyznaje, że nie wszystkie propozycje tej grupy roboczej udało się zawrzeć w ostatecznym kształcie Konstytucji – zaważyła polityka i to, że aby zebrać w podzielonym sejmie 2/3 głosów, trzeba było zadowolić wiele grup. „Ale udało nam się parę rzeczy przesądzić i projekt z czerwca 1996 roku, uchwalony w roku 97. był wewnętrznie koherentny – stwierdza - Także, mimo moich utyskiwań na tryb prac przyjmowanej ustawy głównej, efekt nie jest chyba najgorszy. Dzisiaj możemy powiedzieć, że wszyscy, także partie opozycyjne – może poza niektórymi ekstremalnie lewicowymi i prawicowymi, które nie akceptują w ogóle porządku konstytucyjnego w Polsce – wszyscy pozostali akceptują te wartości zapisane w Konstytucji. Każdy tam może odnaleźć przepisy, które mogą być użyte – w dobrym tego słowa znaczeniu – jako porządkujące życie publiczne w Polsce.” W poczuciu swojej obywatelskiej misji Fundacja Helsińska zaangażowała się wtedy w działania zachęcające, aby w referendum konstytucyjnym wzięło udział maksymalnie dużo wyborców, bo wtedy moralne prawo do istnienia Konstytucji będzie większe.

A już po uchwaleniu Konstytucji ruszyła w ramach Fundacji edukacja konstytucyjna. Prof. Rzepliński: „Zaczęliśmy robić seminaria dla różnych grup wykorzystując kapitał zaufania do Fundacji. Do dzisiaj na YouTubie można dotrzeć do filmów będących swego rodzaju wykładami na temat praw i wolności konstytucyjnych. Mieliśmy wtedy nawet własny program w paśmie edukacyjnym telewizji publicznej! Co tydzień z telewizorów głosiliśmy <<Słowo Boże>> na temat jednego prawa czy wolności, ilustrowane materiałami, które przynosili nam dziennikarze. Był podobny program w radiowej Trójce, zrobiliśmy też serię filmów na kasetach VHS i rozprowadzaliśmy je nieodpłatnie do szkół. Nasz pomysł polegał na tym, żeby dzieciaki w liceach pisały konstytucję dla własnych szkół, co wychodziło całkiem fajnie, ale zdarzały się też konflikty, bo niektórzy dyrektorzy pędzili towarzystwo, które próbowało pisać konstytucję bez żadnej cenzury dyrektorskiej. Szefem tych medialnych programów był Marek Nowicki”.

Prof. Rzepliński: „Miał wdzięk i podejście do ludzi. To taki czaruś był. Umiał zarazić ludzi swoimi pomysłami, był też tytanem pracy. Bo co z tego, jak ktoś czaruje, a jest pusty w środku i nie ma nic poza tym do zaoferowania? Marek, kiedy trzeba, był też twardy i nie znosił ludzi którzy kręcą, dla nich nie było w Fundacji miejsca. Dzięki temu także była ona zdolna stale przyciągać bardzo ciekawych, zdolnych, energetycznych ludzi. Wiedzieli, że będzie się od nich wymagać nie tylko pracy, ale też odpowiedzialności za rzetelność tego, co robią.”

Klinika Prawa „Niewinność”

W 1999 roku prof. Andrzej Rzepliński powołał do życia w ramach HFPC program Klinika Prawa „Niewinność”, zajmujący się wyłuskiwaniem z setek skarg na niesłuszne skazanie takich, gdzie błędy procesowe były do wykazania i na którymś z etapów postępowania karnego, które mogły stać się przyczyną niesłusznego skazania. Był to innowacyjny, jak na tamte czasy, pomysł pracy ze studentami prawa oraz resocjalizacji, realizowany w praktyce początkowo przez Małgorzatę Wypych a później Marię Ejchart, nadal zresztą kontynuowany przez wychowanków profesora. „Zajmowałem się wówczas w Fundacji programami pomocy prawnej i to przyciągało fajnych, młodych prawników, mających ciekawe pomysły – postanowiłem ten potencjał jakoś zagospodarować - wspomina profesor - Jak trafiali do nas potencjalni klienci, czyli skazani? Doprowadziłem do tego, że w więzieniach, w każdym pawilonie, na korytarzu wisiała oprawiona w ramki ulotka Fundacji, gdzie kryminaliści byli informowani, że mogą do nas napisać. Naturalnie większość tych osób, które siedzą w więzieniach, uważa się za niewinnych, nawet kiedy są winni jak cholera, ale to nie znaczy, że nie ma tam ludzi, którzy naprawdę są niewinni. Z jednej więc strony docierały do nas listy od więźniów, ale też przez telewizję, radio, felietony w gazetach dowiadywali się o nas ludzie z całej Polski, przyjeżdżali i opowiadali o swojej krzywdzie. Nam chodziło o badanie tych spraw i udzielanie pomocy tym, którzy byli autentycznie niewinni. Czasami miałem takie przypadki, jak ten, gdzie do staruszki podbiegł bandzior, wyrwał torebkę, ona upadła i złamała sobie miednicę, a ktoś zadzwonił na policję, że sprawca, który uciekł, był ubrany w czerwoną kurtkę. Akurat jechał patrol policji, zobaczyli gościa w czerwonej kurtce, młodego, jak się okazało – studenta, to go zatrzymali na przesłuchanie. Zaczęli go obrabiać i mówić, że jak się przyzna to nie wystąpią do prokuratora o areszt. Chłopak miał ważne dla niego spotkanie z dziewczyną po południu i pomyślał, że skoro i tak jest niewinny, to podpisze, wypuszczą go teraz, a potem się wszystko odkręci. 2 godziny potem był aresztowany na trzy miesiące za napad. Gdyby nie jego mama – matki są szczególnie zdeterminowane w walce o swoich synów – to odkręcenie tego, że ktoś się znalazł w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze i przyznał się, byłoby praktycznie niemożliwe w tej fabryce, która się nazywa wymiar sprawiedliwości. Nie dlatego, że ta fabryka jest jedną wielką zbrodnią, tylko dlatego, że taka jest natura fabryk – idzie taśma i trzeba przykręcać śruby”. Bo jak mówi prof. Ewa Łętowska, której słowa są mottem umieszczonym na stronie internetowej Kliniki Prawa „Niewinność”: „Aby organy państwa, w tym sądy, mogły normalnie pracować muszą mieć możliwość popełnienia błędu”

Sukcesy i porażki

Praca nad przypadkami, które brała pod lupę Klinika wyglądała zwykle tak, że najpierw odbywał się wykład teoretyczny, a potem było grzebanie w papierach i aktach konkretnych spraw przez studentów i ich mentorów, wspólne kombinowanie, gdzie szukać dowodów niewinności człowieka i błędów popełnianych w postępowaniu. „I tutaj sporą pomocą logistyczną był dla nas profesor Osiatyński, który w latach 80. pracował w Kalifornii i miał wgląd w podobne działania w Stanach – mówi Rzepliński - Doradzał kogo i co poczytać, jakie kwestie zgłębić”. Jak trudne i ważne było to zagadnienie pokazuje fakt, że ostatni proces „niewinnościowy” z tamtego okresu profesor Rzepliński „wygrał” już jako prezes Trybunału w styczniu 2015 roku: „Trybunał w Strasburgu orzekł, że Polska dopuściła się naruszenia wolności słowa. Rzecz dotyczyła wrocławskiego dziennikarza, który opisał rzetelnie brudny układ komornika, prokuratora i sędziego gospodarczego. W tym przypadku prokuratorzy zawzięli się na niego i postawili go przed sądem. Jeździłem na rozprawy i mimo tego, że nie było dowodów winy, to czułem się tam bezsilny, jak w <<Procesie>> Kafki. To było wytarzanie w rynsztoku tego dziennikarza - uczciwego, dobrego człowieka - historia, która zaczęła się właśnie w 1999 roku i skończyła w 2015 roku. Ale i dzisiaj moi wychowankowie prowadzą w ramach tego programu kilka spraw dramatycznych, m.in. dwóch skazanych na dożywocie w sprawie brutalnego morderstwa dokonanego w 1998 roku w pewnym przygranicznym mieście. Bronią tych ludzi przed Sądem Najwyższym. Tam było 30 tomów akt i miałem poczucie, że sędziowie nie przeczytali uważnie większości z nich. Dla sędziego to jest tylko jedna ze spraw, a my mamy te dokumenty przenicowane na wylot. To była straszna zbrodnia, zostali zamordowani dwaj bracia: 11-letni i 15-letni. Najpierw ciężko pobici, potem sprawcy wbili im kołki w gardła i utopili ciała w jeziorze. Rzecz się działa w niedużym przygranicznym mieście, gdzie działali gangsterzy z obu stron granicy. Ci dwaj zabici chłopcy pewnie widzieli coś, czego nie powinni byli widzieć, więc zostali skasowani. Ale skazano, zdaniem Kliniki „Niewinność”, nie tych, co winni. Chodziło o to, że ktoś musiał za to odpowiedzieć, bo nawet miejscowa policja nie mogła udawać, że nic się nie stało. Proszę sobie wyobrazić koszty tego, że tych dwóch chłopaków dziś już dorosłych, jeżeli są niewinni. Odbywają karę dożywocia. Nie byli wcześniej łobuzami. W ich sprawie zgłaszali się do nas spontanicznie różni ludzie – a to kapelan więzienny, a to funkcjonariusz więzienny. Ale skorupa była prawie nie do przebicia i oni wciąż są skazani na karę dożywocia. Wobec prawa są wciąż winni. W programie „Niewinność” jest więcej porażek niż sukcesów. Czasami jedyne, co możemy zaoferować, to jeździć do tych ludzi, rozmawiać, dawać im poczucie, że ktoś o nich pamięta. Chociaż bywały i sukcesy, kiedy sprawy rzeczywiście kończyły się tym, że albo postępowanie było ostatecznie umorzone albo wznowione”. To sytuacje poruszające, które bardzo angażują prawników, także na czysto ludzkim poziomie.

Wyjątkowość Zbigniewa Hołdy, jako prawnika i człowieka, a także jego znaczenie dla działalności prawnej Fundacji Helsińskiej podkreśla też jego wieloletni przyjaciel, Andrzej Rzepliński: „Zbyszka Hołdę poznałem w 78 roku na międzynarodowej konferencji prawniczej w Poczdamie w dość dziwnych okolicznościach. Niemcy umieścili nas na dawnym osiedlu dla oficerów Wermachtu, w willi, w której - jak się potem dowiedzieliśmy - kiedyś mieszkał… Stalin. Wrzucono nas do pokoju, gdzie było tylko jedno łóżko, co prawda ogromne. Nie mogąc zasnąć – zmęczeni i trochę przestraszeni tym otoczeniem prowadziliśmy rozmowy do 4 rano. Tak się zaczęła nasza przyjaźń. Potem robiliśmy razem różne projekty i to ja wciągnąłem go do Fundacji, z którą współpracował jako adwokat, nigdy nie biorąc za to pieniędzy. Myślę, że nie ma człowieka, który mógłby o nim powiedzieć złe słowo, a to nie jest przecież takie częste. Od Zbyszka emanowała taka wewnętrzna dobroć, że kiedy wchodził na salę rozpraw, to od razu nawet sędziowie zachowywali się inaczej i trudno było im traktować go obcesowo. Ponieważ przyjaźniliśmy się, uczestniczyłem też w jego życiu rodzinnym i towarzyskim w Lublinie, gdzie był swego rodzaju zwornikiem różnych kręgów inteligencji. I w każdym z tych kręgów był szanowany. Niezapomniane były przyjęcia w jego wiejskim domku, w którym dwa razy do roku robił takie spędy. Spotkania bardzo różnych ludzi, którzy dyskutowali zażarcie ze sobą, ale szanowali się i lubili, potrafili się napić, ale się nie upijali na umór. Dla mnie to było i jest, choć Zbyszka nie ma już z nami, zanurzanie się w najlepszą Polskę, jaką można sobie wyobrazić.”

Państwo

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.