Adwokat o reformie wymiaru sprawiedliwości

adwokaci| wymiar sprawiedliwości

Adwokat o reformie wymiaru sprawiedliwości

Uzyskanie odpisu pełnego z księgi wieczystej wymaga wpisania do komputera numeru księgi, kliknięcia dwóch przycisków, ostemplowania wydruku pieczęcią i złożenia kilku parafek. Urzędnik poświęca temu średnio pięć minut, nas kosztuje to 60 złotych. Za tę banalnie prostą operację, wymagającą nakładu pracy co najwyżej „mniejszego niż przeciętny”, obarczoną zerowym ryzykiem i zerową odpowiedzialnością, Skarb Państwa winszuje sobie połowę kwoty, którą zaproponował pełnomocnikom za prowadzenie spraw z urzędu o odszkodowanie za niedotrzymanie warunków wykonywania kary pozbawienia wolności. Zgodnie bowiem z projektem rozporządzeń w sprawie taksy adwokackiej i radcowskiej, w tego typu sprawach ustalona miałaby zostać zryczałtowana kwota 120 złotych, bez względu na wartość przedmiotu sporu.

Dzięki sprytnemu zabiegowi połączenia w jednym rozporządzeniu regulacji dotyczącej taksy za sprawy z urzędu ze stawkami, jakich zwrotu dochodzić może od przeciwnika strona wygrywająca sprawę, Skarb Państwa chciał przy okazji pozbawić również możliwości odzyskania znaczącej części kosztów te osoby, które z własnych środków pokryją koszt pomocy prawnej, a następnie wygrają sprawę w całości.

Nikt nie kwestionuje postulatu oszczędzania środków publicznych. Ale między oszczędnością a wyzyskiem istnieje diametralna różnica. Zaproponowanie rażąco niskiej stawki, niepozwalającej prawnikowi pokryć kosztów jego pracy, zmuszać będzie pełnomocników do traktowania tej kategorii spraw z urzędu niczym dopust boży. Można się na to zżymać, ale trzeba mieć świadomość, że samym wypełnianiem szczytnej misji nie da się opłacić czynszu za lokal, nie da się zapłacić aplikantom godziwych pensji, nie da się żyć. Trudno więc oczekiwać, że jakikolwiek przedsiębiorca, nawet adwokat, zaakceptuje fakt, iż obarczany jest faktycznymi kosztami niesienia przez Skarb Państwa pomocy prawnej ubogim.

W tej sprawie ważne jest także to, że chyba po raz pierwszy rażące zaniżenie stawki dostrzegł nie tylko samorząd adwokacki, negatywnie opiniujący projekty rozporządzeń. Przeprowadzone konsultacje społeczne wzbogaciły urzędników ministerstwa sprawiedliwości o krytyczne uwagi prezesów sądów apelacyjnych, Prokuratorii Generalnej, czy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Przyszłość pokaże czy można liczyć, że władza weźmie to stanowisko pod uwagę.

Nie znam powodów ostatnich, głębokich zmian personalnych w ministerstwie sprawiedliwości; odwołania wielu sędziów dotychczas delegowanych do pracy w ministerstwie, czy zmian w ścisłym kierownictwie resortu. Przyjmuję je jednak z zadowoleniem i nadzieją – nadzieją na zmianę podejścia i na rzetelny dialog o potrzebnych kierunkach reformy wymiaru sprawiedliwości. A nie taki, jak w przypadku rzeczonych rozporządzeń w sprawie zmiany taksy. Tym bardziej, że zadań przed nami sporo.

Gdy chce się by wymiar sprawiedliwości pracował sprawniej i wydajniej, warto odciążyć sędziów i sekretariaty sądów od obowiązków niejurysdykcyjnych. Dlaczego sędzia orzekający w sprawach karnych traci czas na wyznaczanie obrońców z urzędu? Dlaczego zawalono sędziów cywilnych orzekaniem o zmianie pełnomocnika skoro dotychczasowa praktyka dowodziła sprawności samorządów zawodowych? Samorządy robiły to w ramach swoich kompetencji, ale także w ramach swoich budżetów. Sędzia zaś był przekonany, że sekretariat wysyłał wyroki, a nie zawiadomienia o wyznaczeniu obrońcy. Dziś sędzia studiuje listy adwokatów, a po wyznaczeniu adwokata, studiuje skargi na niego lub wnioski o zmianę pełnomocnika. Każdy kto pracował w dziale skargowym izby adwokackiej wie, że rekordziści potrafią słać setki bzdurnych, często wulgarnych, skarg i mieć po kilkudziesięciu pełnomocników w jednej sprawie, zaś przyczyną niezadowolenia z wyznaczonego adwokata może być fakt, iż lokal kancelarii położony jest w niewłaściwej dzielnicy lub zbyt daleko od przystanku.

Czy naprawdę w sprawach cywilnych sędziowie muszą rozpatrywać skargi na prawników, którzy nie widząc zasadności sporządzenia kasacji, doręczyli klientowi stosowną opinię. Już nie chodzi o to, że sędzia orzeka we własnej sprawie, nie chodzi o to, że narażona zostaje tajemnica adwokacka. Czy nie lepiej na powrót przeznaczyć czas sędziów na merytoryczne orzekanie, zamiast na czytanie opinii, że wyrok, który wydali jest prawidłowy i nie ma szans na jego skuteczne zaskarżenie? Przed zmianą przepisów to samorząd zawodowy, z powodzeniem i na własny koszt, załatwiał te sprawy.

Nie ma co się oszukiwać. Budżet państwa ma poważny problem z finansowaniem tzw. urzędówek. Niezbyt rygorystyczne przepisy sprawiają, że sądy na potęgę przyznają zwolnienia od kosztów procesowych, co powoduje efekt nożyc: Skarb Państwa nie ma dochodów z opłat sądowych, a równocześnie ze Skarbu Państwa musi wypłynąć, niekontrolowany w żaden sposób, strumień pieniądza na: wynagrodzenia pełnomocników z urzędu, opłaty dla biegłych, tłumaczy, etc.

Czas nad tym zapanować. Ale nie tak, jak się to dotychczas proponuje, bo są granice społecznej akceptacji wyzysku. Pora na prawdziwe reformy. Szkoda czasu pracy sędziego i sądów na badanie stopnia zamożności obywatela. Dziś sądowe instrumenty weryfikacji prawdziwości oświadczeń będących podstawą udzielenia zwolnienia od kosztów są ułomne, a skarżenie rozstrzygnięć na odmowę zwolnienia od kosztów procesu spowalnia sam proces.

Kwestia przyznania przez państwo obywatelowi prawa pomocy w istocie jest sprawą administracyjną. Państwo posiada wyspecjalizowany, przygotowany właśnie do tego celu, aparat urzędniczy. Pracownicy socjalni mogą weryfikować zgodność z prawdą oświadczeń majątkowych. Urzędnicy tacy, znając sytuację wnioskodawcy wiedzą, czy o zwolnienie występuje osoba uboga, czy może po raz setny pieniacz, który hurtowo wysyła pozwy do wszystkich możliwych sądów, we wszystkich możliwych sprawach, czy też o zwolnienie prosi osoba, którą stać na zapłacenie opłat sądowych, ale woli procesować się za środki publiczne. Ośrodki pomocy dysponowałyby odpowiednim budżetem na ten cel, przez co Skarb Państwa wreszcie zapanowałby nad wysokością tego typu wydatków.

Kwestia uzyskania zwolnienia od kosztów sądowych nie musi wcale opóźniać rozpoznania sprawy. Można przyjąć system, zgodnie z którym każdy kto ubiega się o zwolnienie od kosztów procesowych mógłby wszcząć sprawę, przy czym brałby na siebie ryzyko, że nie uzyska pomocy, ergo: będzie musiał zwrócić Skarbowi Państwa tymczasowo wyłożone środki.

Powinniśmy doprowadzić do wzmocnienia autorytetu władzy sądowniczej. Nastąpi to w sytuacji, w której pójście do sądu oznaczać będzie poważne konsekwencje, także finansowe, dla osoby winnej konieczności wszczęcia sprawy. Dziś próbuje się przyspieszyć rozstrzyganie spraw, wprowadzając różnego rodzaju formalne przeszkody procesowe, jak choćby prekluzje, godzące w istotę wymiaru sprawiedliwości, a tym samym burzące autorytet trzeciej władzy. Tymczasem każdy uczestnik procesu, zanim wda się w spór, kalkuluje czy mu się to opłaca. Ocenia czy ma rację i ile kosztować go będzie przegranie sprawy.

Doskonale to widać na przykładach. W sprawach o zamówienia publiczne konsekwencją przegrania przez wykonawcę, choćby o złotówkę, sprawy sądowej jest eliminacja z przetargów na następne trzy lata. Od dnia wprowadzenia tego patologicznego przepisu żaden rozsądny wykonawca, jeśli tylko może, nie chce się procesować, nawet gdy ma rację w sporze z zamawiającym. Inaczej rzecz się ma w sprawach odszkodowawczych. Tajemnicą poliszynela jest to, że ubezpieczyciele notorycznie odmawiają wypłaty pełnego odszkodowania, traktując kilkuletni proces, jako sposób pozyskania kapitału. Dziś, gdyby ubezpieczyciel miał zapłacić od razu, we wszystkich zgłoszonych wypadkach, pełne odszkodowanie w terminie, jego koszty finansowe będą większe niż koszty, jakie poniesie po kilku latach prowadzenia procesu. Gdy słabej kondycji finansowej dłużnik ma zwrócić wierzycielowi pieniądze, to taniej dla niego sądzić się przez kilka lat, niż zaciągnąć kredyt na spłatę długu. Wierzyciel i tak nie odzyska od dłużnika pełnych kosztów procesowych, bo taksa adwokacka jest ustawiona na nierynkowo niskim poziomie. W ten sposób wręcz promuje się korzystanie z usług wymiaru sprawiedliwości.

Dlaczego na powrót nie zliberalizować przesłanek wydania nakazu zapłaty w postępowaniu nakazowym, tak by pozwany, który otrzyma nakaz oparty o faktury VAT musiał, wraz z zarzutami, zapłacić istotną część opłaty sądowej. Gdy nie ma racji, nie wyłoży dodatkowych środków, nakaz się uprawomocni i znacząco skróci się czas rozstrzygania spraw o zapłatę w obrocie gospodarczym. Dziś dłużnik zaskarża nakaz w postępowaniu upominawczym jednym pismem, bez jakichkolwiek doraźnych konsekwencji finansowych, przez co sąd zyskuje multum pracy, a dłużnik dodatkowy czas na obracanie cudzą gotówką.

Więc gdy za mało środków i etatów sędziowskich, gdy brak pomieszczeń i personelu zdolnego obsłużyć tsunami spraw (często nie nowych, lecz po zwrocie, ponownie wniesionych), może warto wspólnie zastanowić się, jakie jeszcze mechanizmy powinny zostać zastosowane, by wymusić przestrzeganie prawa, bez nadmiernego używania aparatu wymiaru sprawiedliwości.

Pamiętając o najważniejszym: o szybkości rozpoznawania spraw sądowych wcale nie decyduje okres, jaki upływa między wniesieniem sprawy a jej zakończeniem. Dla stron najważniejszy jest czas upływający między czynnościami procesowymi. Szybkie tempo czynności procesowych jest tym, co pozwala mówić o szybkim orzekaniu w każdej sprawie, zarówno prostej, jak i arcyskomplikowanej.

adw. Rafał Dębowski (adwokatura.pl)

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.