Demokracja jest ładem

demokracja| dualizm| humanistyka| kompromis| Krzysztof Dorosz| tradycje europejskie| walka polityczna| wartości| zasada Gelazjusza

Demokracja jest ładem
Symbol greckiej demokracji - Agora w Atenach. Foto: Wikipedia.org

Kiedyś pewien polemista zarzucił mi, że nie rozumiem demokracji, ponieważ odrzucam skrajny dualizm walki politycznej. Przecież demokracja — z zapałem twierdził mój adwersarz — polega na twórczym ścieraniu się całkowicie przeciwstawnych sobie postaw, które niczym siły światła i ciemności nie mają ze sobą nic wspólnego. Nonsens. Bez fundamentalnej wspólnoty poglądów demokracja skazana jest na przemoc i śmierć. Między ugrupowaniami politycznymi mogą istnieć bardzo głębokie różnice dotyczące realizacji celów, lecz cele muszą pozostawać mniej więcej wspólne. Wspólne musi być również poczucie sensu istnienia danej zbiorowości ludzkiej. Jeżeli ugrupowanie opozycyjne nie zachowuje lojalności wobec narodowej czy politycznej wspólnoty, jeżeli nie afirmuje lub choćby nie toleruje wartości przez nią wyznawanych, wówczas zagrożona jest nie tylko demokracja, ale cały porządek społeczno-polityczny. Dochodzi do wojny wszystkich przeciwko wszystkim, której kres kładzie tyrania lub dyktatura.

Demokracja zatem nie może sobie pozwolić na „manichejski” dualizm, ponieważ jest ładem, który musi trzymać na uwięzi swoje przeciwieństwo, aby po prostu istnieć. Choć jest sztuką kompromisu, nie może zawierać ugody z przemocą, chaosem i anarchią. Choć stara się pielęgnować tolerancję i wolność, te poniosłyby klęskę, gdyby nie stawiała im tamy. Granicą tolerancji — powiedział Karl Jaspers — jest nietolerancja, a jednostkowa wolność musi zatrzymać się przed zniewalaniem innych. Granice ma również pluralizm, tak oczywisty w czasach, przez które przetoczyły się złowieszcze rządy jednej partii. Bowiem całkowita różnorodność, polityczna i światopoglądowa, prowadzi do rozbicia wspólnoty i zniszczenia demokracji. Nie możemy tolerować ugrupowań politycznych, których deklarowanym celem jest zabijanie ludzi. Nie dojdziemy do porozumienia z tymi, którzy, jak kiedyś naziści, a dziś terroryści, upatrują zbawienia w zniszczeniu.

Demokracja zatem jest zawsze etycznym porządkiem, a nie tylko gospodarczym kontraktem czy formą ustroju politycznego opartego na reprezentacji oraz rządach prawa. Ba, gdy tylko przywołujemy rządy prawa, wkraczamy w obszar wartości naznaczonych w kulturze Zachodu przez judeochrześcijańskie objawienie, greckie umiłowanie mądrości oraz rzymską jurysprudencję i organizację władzy. Oddzielić więc demokrację od wartości, które przez przeszło dwa tysiące lat ożywiały kulturę europejską, to tyle co zniszczyć jej sens i poprzestać na fasadzie.

I tu zaczynają się poważne kłopoty. Bo choć nadal czujemy się spadkobiercami europejskiej tradycji, choć nadal afirmujemy wolność i wartość jednostki, coraz bardziej oddalamy się od ich głębszego znaczenia. Na przykład wolność, której domagamy się coraz więcej,  bierze rozbrat z celem i sensem ludzkiego życia. Zamyka się w pustej wolności wyboru, którą rządzą nasze zachcianki. Nie jest już więc wartością, lecz nihilistycznym aktem dokonywanym nie w sferze sensu, lecz pustki. Dlatego nie można sprowadzać demokracji do wolności gospodarczej, choć jest to często na rękę zarówno rządom, jak i społeczeństwom. Skuteczne powiększanie materialnego dobrobytu cieszy się zawsze ogromnym wzięciem.

Tymczasem Europa od wielu stuleci kierowała się zasadą dwuwładztwa sformułowaną pod koniec V wieku przez papieża Gelazjusza I. Zgodnie z tą zasadą człowiek żyje w dwóch porządkach: politycznym i duchowym, podlegając władzy cesarza z jednej, papieża zaś z drugiej strony. Dziś mało kto pamięta zasadę Gelazjusza; nie ma już cesarza, a jurysdykcja papieży została bardzo ograniczona. Lecz z porządku duchowego kultura europejska nie chciała przez długie stulecia rezygnować. Z czasem cesarza zastąpił król, potem prezydent lub premier jako symbol porządku czysto politycznego. Natomiast rolę papieża jako uosobienia wartości duchowych wziął na siebie poza Kościołem mędrzec, filozof, wreszcie intelektualista-humanista. Humanistyka bowiem, jeśli nie pretenduje do statusu aksjologicznie neutralnych nauk ścisłych, jest sferą poszukiwania wartości opartego na stale poszerzanej wiedzy o człowieku.

Wiedza o człowieku jest dla demokracji nieodzowna — nieodzowna w wymiarze i duchowym, i politycznym. Choć nie jest w stanie do końca uzasadnić wartości, otwiera nam ich sferę i pozwala zyskać w niej orientację. Tym samym daje nam podstawę podejmowania codziennych decyzji politycznych. Jeśli nie znamy historii, nie wiemy, do czego bywa zdolna istota ludzka. Jeśli naszej życiowej wiedzy nie uzupełnia szeroko pojęta humanistyka, będziemy wybierać naszych przedstawicieli na ślepo i na chybił trafił. Ustrój prawdziwie demokratyczny nie przetrwa, gdy nie będą go współtworzyć ludzie wolni i niezależni. Tę wolność i niezależność zawdzięczamy z jednej strony materialnej podstawie, z drugiej wiedzy i sumieniu. By miało ono siłę sprawczą w ludzkiej wspólnocie, by było oparte nie na odruchach warunkowych sterowanych przez inżynierów politycznego lub handlowego marketingu, lecz na racjonalnych i moralnych podstawach, człowiek musi wiedzieć, kim jest, jakim hołduje wartościom i jakim iluzjom. W przeciwnym wypadku demokratyczny ład będzie tylko pozorny.

Krzysztof Dorosz (ur. 1945) - eseista i publicysta, autor wielu artykułów i książek o tematyce religijnej. Blisko dwadzieścia lat pracował jako dziennikarz radiowy w Polskiej Sekcji BBC w Londynie. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych współpracował z emigracyjnym kwartalnikiem „Aneks”. Od roku 1989 publikuje eseje z dziedziny kultury i religii w krakowskim miesięczniku „Znak”, warszawskiej „Więzi”, w „Tygodniku Powszechnym” i w „Przeglądzie Politycznym”. W latach 2002-2003 redaktor naczelny miesięcznika ewangelicko-reformowanego „Jednota”.

Instytut Obywatelski

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.