Demokracja w cyberprzestrzeni

McLuhan| PIPA| SOPA| Wikipedia

Demokracja w cyberprzestrzeni
Foto: scx.hu

Czy w naszej multimedialnej przestrzeni uda się przechować demokratyczne wartości państwa prawa, z gwarancją wolności słowa i swobodnego dostępu do informacji?

Nie sposób dzisiaj nadążyć za ilością przenikających nas informacyjnych bodźców. Nasze pokolenie ulega istotnej przemianie, czy tracimy na tym czy zyskujemy?

Już w 60 latach ubiegłego stulecia Herbert McLuhan w swojej przełomowej książce pt: „Zrozumieć Media” przekonywał, że ludzkość wkracza właśnie w „wiek informacji”, zaś elektroniczne media – zmieniają świat i naszą percepcję skracając dzielący ludzi dystans.

Media we współczesnym świecie pozwalają nam niemal błyskawicznie wymieniać informacje, słyszeć i widzieć się wzajem mimo ogromnych odległości. Z linearnego myślenia przeszliśmy do myśli przestrzennej, wielowymiarowej – do grafiki 3D, czy trójwymiarowej telewizji. Tego uczestnictwa we wspólnej „globalnej wiosce” McLuhana doświadczamy nieustannie, bo świat się skurczył w wirtualną globalną SIEĆ wzajemnych powiązań – do której wszyscy jesteśmy podłączeni niemal na stałe. Codziennie komunikujemy się ze światem zewnętrznym, przetwarzając coraz większą ilość rozmaitych sygnałów. Obrazy, komentarze, medialny chaos nieustannie pobudza zmysły do coraz dłuższego czuwania. Ten stan czuwania, z tą olbrzymią ilością bodźców, niektórych wręcz uzależnia i potrafi wprowadzić w rodzaj transu – znanego komputerowym graczom. Wiele zależy od rodzaju multimedialnego kontaktu, na jaki się decydujemy, od rodzaju informacji – bądź zasobów, do których chcemy móc swobodnie dotrzeć – najwięcej jednak od intencji, jaka nami kieruje.

Dzisiaj nie wyobrażamy sobie codziennego życia ani nauki bez swobodnego dostępu do rozmaitych zasobów czy źródeł informacji z Internetu. Użytkownicy nie zawsze je wykorzystują w sposób etyczny. Internet stwarza ogromne możliwości nadużyć – jednakże mimo nadkładanych stale, rozmaitych ograniczeń wciąż pozostaje wolny od cenzury, otwarty i dostępny dla każdego. Jest lustrem użytkującej go społeczności, odbija stan umysłu surfujących w Sieci, to papierek lakmusowy ich nastrojów – ze wszystkimi zaletami i wadami ponurej sfery brutalności czy dewiacji. Jest jednak dla ogromnej grupy użytkowników oknem na świat, może ułatwić rozwój życiowy, intelektualny, społeczny – pozwala zaistnieć na wielu rozmaitych poziomach, pokonać przestrzeń, skrócić dystans, zdobyć potrzebną informację. Dzisiejsze pokolenia użytkowników muszą rozstrzygnąć kwestię, czy ta niczym nieograniczona wolność jest wadą czy nadrzędną wartością, której trzeba bronić.

Angielskojęzyczna wersja internetowej encyklopedii Wikipedia zajęła wyraźnie stanowisko w tej sprawie. W środę, 18 stycznia 2012 roku o godzinie 6 rano czasu polskiego odcięła dostęp do swoich stron – by unaocznić swoim użytkownikom, w jakim kierunku zmierzają zaproponowane ustawy. Została wyłączona na 24 godziny dla protestu przeciwko podjętym w USA inicjatywom ustawodawczym, uznanym za zagrożenie wolności.

Wchodząc tego dnia na stronę Wikipedii – można było jedynie przeczytać dramatyczny apel ludzi, którzy wspólnym wysiłkiem budują dostęp do świata wiedzy i technologii dla zwyczajnych użytkowników Sieci:

"Imagine a World
Without Free Knowledge
For over a decade, we have spent millions of hours building
the largest encyclopedia in human history. Right now, the U.S.
Congress is considering legislation that could fatally damage
the free and open Internet. For 24 hours, to raise awareness,
we are blacking out Wikipedia.
Make your voice heard."

"Wyobraź sobie Świat
Bez Swobodnego Dostępu do wiedzy.
Przez ponad dziesięć lat spędziliśmy miliony godzin, budując
największą encyklopedię w historii ludzkości. Teraz Kongres USA
rozważa legalizację ustawy, która może w spo-sób nieodwracalny
zniszczyć wolny i otwarty Internet. W celu uświadomienia
(rangi tego problemu) jesteśmy zablokowani na 24 godziny.
Spraw, żeby twój głos też nabrał mocy".

Sieć to podstawowe źródło wiedzy dla młodego pokolenia – trzeba tylko opanować odpowiednie narzędzia, by stać się częścią społeczności użytkowników takich jak my. Internetowe społeczności żyją zaś własnym życiem – więc z pewnością niepokoją tych, którzy chcieliby przejąć nad nimi kontrolę. To pokolenie zwane generacją Y, nieustannie przyswaja wiedzę informacyjną, internetową, e-bookową, e-papierową – musi sprostać wyzwaniom swoich cza-sów. Generacja X, generacja Y – nie tylko wspólnie funkcjonuje, więcej lub mniej aktywnie uczestnicząc w korzystaniu z nowoczesnych technologii, obie generacje mają przed sobą trud-nie zadanie – zdecydują o przyszłości Internetu, o obszarach wolności słowa i skali dostępu do informacji. Obie tworzą pomost do przyszłości – bo właśnie teraz ważą się losy przyszłych użytkowników Sieci, która z jednej strony jest niezbędnym narzędziem ułatwiającym codzienność, z drugiej zaś może stać się aktywnym strażnikiem wszelkich naszych poczynań. Ta przyszłość zamyka kolejne pokolenia w coraz gęstszej pajęczynie e-powiązań, w której każdego będzie można bez trudu odnaleźć, zidentyfikować, sklasyfikować oraz prześwietlić styl życia, stan zdrowia czy upodobania. To już nie żadna wizja w stylu SF, mamy monitorowane portale „społecznościowe” typu Facebook, bankowość internetową, chipy magnetycznych kart do bankomatów i sklepów, nieodłączne w internetowe „cookies” i wiele innych przykładów – bo wszędzie zostawiamy swoje ślady, które pomagają nas zidentyfikować i statystycznie – bynajmniej nie linearnie, a wielowymiarowo – ocenić i zaszufladkować.

Przyjdzie pewnie czas tęsknoty za obszarem i przestrzenią, jaką mogła się cieszyć generacja X, która mając już dostęp do Internetu nie była jeszcze jej bezwolnym zakładnikiem. Możliwe, że na naszych oczach dokonują się przemiany, nad którymi nie zastanawiamy się na co dzień, przyjmując wszystko bez większych zastrzeżeń, bo mamy rozbudzone i uzasadnione potrzeby pełnego uczestnictwa w nowoczesnym systemie medialnym, obecności w Sieci, w Internecie.
Czy korzystając z nowoczesnych narzędzi, zastanawiamy się nad zasadami, jakie obowiązują w takim świecie? Okazuje się, że bardzo żywo reagujemy na problemy i komunikaty – nawet, jeśli jest ich natłok – ulegamy sugestiom, pozwalamy się angażować w rozmaite akcje, tematy lub sprawy – bo bardzo łatwo jest zasiąść przed monitorem komputera i nie trzeba wychodzić z domu, żeby zrobić „coś’ konkretnego.

Jednak nawet, kiedy angażujemy się i gromadzimy w imię wzniosłych celów – chcemy zaznaczyć swoją indywidualność, mieć poczucie, że jesteśmy inni, że mamy swoje odrębne zdanie na każdy – nawet banalny temat. Czujemy potrzebę, żeby zabrać głos, dlatego tak chętnie kreujemy swój profil na wielu portalach społecznościowych – bo chcemy czuć się indywidualnymi jednostkami, a nie bezbarwną masą.

Pokolenie X i pokolenie Y– muszą rozstrzygnąć kwestię relacji już nie między jednostką ludzką i SIECIĄ, na którą zostaliśmy skazani - a Sieć, jak to sieć – może być bardzo przydatna – albo bardzo niebezpieczna dla swoich użytkowników.
Dziś od tego, na ile potrzebujemy poczucia indywidualności, i od wrodzonego instynktu samozachowawczego zależy, jaką przyszłość zgotujemy następnym pokoleniom. Czy dzieciak „generacji Z” będzie żył w Sieci, która będzie krępować jego ruchy, czy będzie mógł świadomie w oparciu o jasne zasady – decydować i współdecydować o relacji ze światem wirtualnych mediów i zakresie dostępu do zgromadzonych tam zasobów?

Kwestia dostępu do informacji, kwestia globalnego zasięgu Internetu i rozmaitych grup interesów, które walczą o dostęp do kontroli nad całym systemem, przerasta wyobrażenie wizjonerów poprzedniego stulecia. Batalia o dostęp do informacji – to batalia o wolność słowa, o swobodę wypowiedzi i utrzymania demokratycznych wzorców obowiązujących w państwie prawa. Nowoczesne demokracje wypracowały sobie prawo jednostki do swobodnego wyrażania swoich poglądów, prawo do wymiany myśli, do wolności słowa, poszanowania prywatności, etc. Konstytucyjne państwo stoi na straży tych praw – ale czy SIEĆ, do której podłączone jest nowoczesne państwo konstytucyjne, również zachowa respekt dla tych wszystkich postanowień? 
Od dłuższego czasu nad kwestią ochrony praw autorskich w Internecie łamią sobie głowę rozmaite środowiska – ten temat antagonizuje rozmaite grupy wpływowych użytkowników i dostawców Internetu. Z drugiej strony nowoczesne społeczeństwa mają konstytucyjnie zapewnione prawo dostępu do informacji, prawo do popularyzowania sztuki, kultury, wiedzy, etc. Jesteśmy zaś świadkami medialnego pata, bo argumenty nie są tutaj zero-jedynkowe. Problem staje się bardzo poważny, zwłaszcza, że rozmowy w wielu istotnych kwestiach, dotyczących ogromnej rzeszy użytkowników Sieci, otaczała tajemnica.
W Stanach Zjednoczonych ogłoszono kontrowersyjny projekt ustawy Stop Online Piracy Act (SOPA). Ustawa ta może stworzyć precedens, pozwalający Departamentowi Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych i właścicielom praw autorskich wnosić o nakaz sądowy przeciwko właścicielom stron internetowych, oskarżając ich o łamanie lub przyzwolenie na łamanie praw autorskich.
Zwolennicy ustawy żarliwie i w bardzo przemyślany strategicznie sposób bronią ochrony praw autorskich i całego powiązanego z tym obszarem przemysłu – nie tylko branży artystycznej. Ich zdaniem stają w obronie miejsc pracy i dochodów płynących z ochrony praw autorskich. Przeciwnicy powołują się na pierwszą poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, gwarantującą wolność religii prasy, słowa, petycji i zgromadzeń – uchwaloną w ramach Karty Praw Stanów Zjednoczonych Ameryki, która weszła w życie 15 grudnia 1791 roku. Alarmują, że planowana ustawa narusza tę poprawkę i stanowi realne niebezpieczeństwo cenzurowania Internetu, a nawet, że „uszkodzi Internet oraz zagrozi informatorom (whistleblowers) i ogólnie wolności słowa”*.

Projekt ustawy zyskał szerokie poparcie wśród organizacji związanych z prawem autorskim, w tym  „Motion Picture Association of America, Recording Industry Association of America, Macmillan Publishers, Viacom, i innych firm powiązanych z telewizją, filmem i muzyką. Wśród zwolenników są też firmy opierające się na znakach towarowych takie jak Nike, L’Oréal i Acushnet Company” (źródło Wikipedia). Chodzi im o udostępnianie w Internecie pirackich kopii twórczości intelektualnej.
„W razie uchwalenia obie ustawy (w tej sprawie) miałyby niszczycielskie skutki dla wolnego i otwartego Internetu” – głosi oświadczenie utrzymującej Wikipedię fundacji Wikimedia.

„Przedstawiony 26 października 2011 roku w Izbie Reprezentantów przez republikańskiego kongresmena Lamara Smitha z Teksasu projekt SOPA (Stop Online Piracy Act – ustawy o wstrzymaniu piractwa internetowego) przewiduje restrykcje wobec zagranicznych oferentów Internetu, tolerujących łamanie prawnej ochrony własności intelektualnej. 
Podobne zastrzeżenie zawiera senacki projekt PIPA (Protect Intellectual Property Act – ustawy o ochronie własności intelektualnej), zgłoszony przez demokratycznego senatora Patricka Leahy’ego ze stanu Vermont. SOPA jest obecnie przedmiotem obrad komisji sprawiedliwości Izby Reprezentantów. Senat będzie 24 stycznia głosować w sprawie kwestii proceduralnych, związanych z rozpatrywaniem PIPA.

W przypadku SOPA największe kontrowersje budzi zawarta w nim propozycja podporządkowania oferentów Internetu sądowym nakazom blokowania dostępu do tych zagranicznych stron internetowych, które udostępniają pirackie kopie. Uważa się to za formę cenzurowania oraz niebezpiecznego ingerowania w techniczną infrastrukturę Sieci. Pod wpływem fali ostrej krytyki kongresman Smith zasygnalizował już gotowość do kompromisu w tej sprawie „ (źródło Wikipedia).
Protest zespołu Wikipedii to sygnał wysłany w stronę całego multimedialnego świata. We wszystkich mediach zaczynają się pojawiać rozmaite komentarze. Gazeta Wyborcza z 18 stycznia w artykule Tomasza Grynkiewicza podaje, że „do protestu dołączyło blisko 70 firm, w tym Internetowi giganci: Google, Facebook, eBay, Yahoo!, LinkedIn, Zynga czy AOL. Dziś na dobę zamilknie też bardzo popularny w USA  Reddit (nie będzie nowych linków), a Google na swojej stronie głównej zamieści link do strony z protestem. Protestują też inwestorzy, wysyłając do Kongresu czytelny sygnał: „Ustawy przejdą, nie inwestujemy w startupy, za duże ryzyko”.

Dodatkowo GW zwraca uwagę na inny istotny aspekt tego problemu: „ (…) w świetle nowych ustaw nielegalne stałyby się narzędzia do anonimowego poruszania się po sieci, w tym i takie, które organizacje wspierane przez władze USA dostarczają aktywistom walczącym o demokrację w Iranie czy Chinach. Co więcej, ustawa przewiduje immunitet dla sieci reklamowych czy operatorów, gdyby niesłusznie odcięli legalny serwis. Wystarczy, że działają „w dobrej wierze”, opierając się na „wiarygodnych przesłankach”. A to, sugerują przeciwnicy SOPA, szybko zamieni się w koncert życzeń Hollywood i branży muzycznej – powstaną czarne listy serwisów, a operatorzy zaczną je wycinać bez udziału sądów”.
Jak widać, nasze uczestnictwo we wspólnej „globalnej wiosce” i w globalnej Sieci może ulec przewartościowaniu, choć generacja Y – już nie wyobraża sobie innego sposobu funkcjonowania. Wszystko dobrze – dopóki słowo MYŚLEĆ zachowa właściwe znaczenie i moc. Właśnie „klikam” w nieocenioną Wikipedię, żeby sprawdzić czy znajdę tam właściwe jego znaczenie i czy aby wszystko dobrze działa.

Co jednak będzie jeśli  nie zadziała i … zniknie?

Izabella Łękowska, III rok WSD studioopinii.pl

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.