GMO: między sensem a nonsensem

Adam Tański| GMO| Piotr Węgleński

GMO: między sensem a nonsensem
Foto:Wikimedia Commons

Od dawna wiadomo, że sprawa GMO jest wykorzystywana politycznie. Poczynając od osławionego „lex Chróścikowski” (od nazwiska senatora PiS) , zakazującego importu i stosowania GMO w produkcji rolno-żywnościowej, aż po coraz liczniejsze obecnie manifestacje i inne akcje propagandowe prowadzone przez przeciwników biotechnologii. Podsycają one w ten sposób niepokoje konsumentów.

Organizatorzy tych kampanii powołują się często na opinię społeczną. Tymczasem badania socjologiczne wykazują, że połowa społeczeństwa w ogóle nie zna terminu GMO. A ci, którzy go znają w ¾ - wiedzą niewiele lub prawie nic na ten temat. Wiedza o biotechnologii jest w naszym społeczeństwie znikoma i mało się robi, aby ją pogłębić. Toteż łatwo, wbrew oczywistym faktom, wmawiać społeczeństwu, że wykorzystywanie biotechnologii, zwłaszcza w produkcji rolniczej i żywnościowej to ogromne zagrożenie dla zdrowia ludzi i zwierząt oraz  środowiska. No i przede wszystkim interes wielkich koncernów produkujących nasiona i środki chemiczne.

Kampanię przeciw GMO prowadzą organizacje ekologiczne, a sprzyjają jej niektórzy ważni politycy, a nawet instytucje państwowe. Niedawno „Polityka” (nr. 15/2012r.) ujawniła, że jedna z fundacji  walczących z GMO otrzymała na swoją działalność 490 tys. zł ze środków publicznych, z Funduszu dla Organizacji Pozarządowych. Jeśli tak się rzeczy mają (a miejmy nadzieję, że sprawa ta zostanie rzetelnie zbadana), to trudno oprzeć się wrażeniu, że nie o dobro społeczne tu chodzi, ale o wykorzystanie sposobności, aby na takich kampaniach dezinformacji dobrze zarobić.

Myślę, że trzeba powiedzieć otwarcie: są środowiska, organizacje i osoby publiczne inicjujące i prowadzące akcje, które mogą mieć bardzo negatywne skutki gospodarcze i społeczne, zahamować postęp naukowy i innowacyjność w produkcji żywności. I ich głos jest bardzo donośny. Dobrze więc się stało, że wreszcie zaczynają głośniej mówić naukowcy. Taką możliwość stworzyło niedawno Ministerstwo Rolnictwa organizując w Sejmie (3 kwietnia) konferencję „GMO w rolnictwie i produkcji żywności – szanse czy zagrożenia genetycznej modyfikacji roślin i zwierząt”. Przysłuchiwałem się tej konferencji i dochodzę do wniosku, że koniecznie trzeba szerzej upowszechnić wiedzę o GMO, ale też znaleźć sposób na przeciwdziałanie dezinformacji i szerzeniu naukowej szarlatanerii. A parlamentarzystom, którzy niedługo będą podejmować decyzje o nowelizacji obowiązującej obecnie ustawy, także trzeba dostarczyć rzeczowych argumentów.

Jedną z kluczowych u nas kwestii – stosunku kościoła katolickiego do wykorzystania biotechnologii w produkcji rolno-żywnościowej – podjął ks.prof. Wojciech Boloz z UKSW. Powołał się na opinię 40 uczonych Papieskiej Akademii Nauk, którzy podczas debaty w 2009 r. doszli do wniosku, że inżynieria genetyczna może korzystnie wpłynąć na wydajność produkcji rolnej – przez poprawę plonów, wyhodowanie odmian odpornych na suszę i szkodniki oraz zmniejszenie zużycia pestycydów. Świat stoi przed koniecznością wyżywienia w niedalekiej przyszłości 9 miliardów ludzi. Istnieje więc moralny nakaz stosowania GMO w produkcji żywności, ale równocześnie należy monitorować skutki tej metody. Zwłaszcza, że są także inne opinie i obawy. Nie ma wprawdzie – zdaniem uczonych z Akademii – podstaw do stwierdzenia, że rośliny GMO mogą być niebezpieczne, ale są wątpliwości, które należy rozstrzygać w uczciwej dyskusji naukowej. Ks.Boloz powiedział jeszcze, że wnioski Papieskiej Akademii nie są oficjalnym stanowiskiem Watykanu, ale opiniami uczonych.

O negatywnych skutkach wykorzystania GMO w rolnictwie mówiła prof. Katarzyna Lisowska z Instytutu Onkologii w Gliwicach. Jej zdaniem, uwikłanie się Polski w uprawy GMO jest sprzeczne z interesem społeczno-gospodarczym. Prawo zezwala na wprowadzenie zakazu na terenie całego kraju. Ponadto, zamiast importować pasze z GMO należałoby rozwijać krajową produkcję i wspierać finansowo naszych rolników.

W podobnym tonie wypowiadał się prof. Ludwik Tomiałojć z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Po co nam obce ziarno – mówił. Nasze rolnictwo opiera się na rodzimej produkcji. Produkcja ekologiczna to polska specjalizacja w UE. Stosowanie GMO oznaczałoby katastrofę dla wielu wiejskich rodzin. Trzeba tym zainteresować NIK.

Z poglądami tymi polemizował prof. Andrzej Kowalski dyrektor Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej : „jako ekonomista nie będę wypowiadał się na temat leczenia nowotworów”. Natomiast wszystkie dane ekonomiczne wykazują, że zaniechanie importu pasz oraz w przyszłości uprawy roślin GMO doprowadziłoby do bankructwa gospodarstw rolnych, zakładów przemysłu spożywczego, podwyżki cen żywności i utraty rynków zagranicznych, gdzie sprzedajemy nasze artykuły spożywcze. Dla konsumentów oznaczałoby to znaczną podwyżkę kosztów utrzymania. Czy tego chcemy?

Wprowadzanie nowych metod produkcji w rolnictwie – proces trwający od wieków – jest niezbędne, aby wyżywić ludzkość , uważa prof. Janusz Zimny z Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin. Od kilkunastu lat uprawy GMO rozwijają się intensywnie – dziś to już 160 mln ha w 27 krajach. Wraz z tym pojawiają się jednak problemy w obszarze zdrowia i prawodawstwa. Obowiązuje nas zasada przezorności, co m.in. oznacza, że przypadek każdej rośliny należy traktować osobno i stosować środki ostrożności adekwatne do zagrożeń. To co zostało ocenione jako bezpieczne w wyniku szczegółowych badań, powinno być dozwolone. Nie można tak w ogóle zakazać upraw GMO, bo to tak jakby np.zadekretować, że grzyby są trujące. Nagłaśniane u nas obawy o negatywne skutki uprawy roślin genetycznie zmodyfikowanych są wyolbrzymione. Potwierdzają to badania prowadzone przez IHAR. Nie można z powodu różnych protestów zatrzymać dopływu do naszego rolnictwa innowacyjnych produktów, które pojawiają się na rynku. A także, trzeba pamiętać, że wprowadzane u nas przepisy nie mogą naruszać fundamentalnego prawa UE o swobodnym przepływie towarów.

Prowadzone w szerokim zakresie badania, o których mówił prof. Sylwester Świątkiewicz z Instytutu Zootechniki wykazały, że pasze z kukurydzy i soi odmian genetycznie modyfikowanych nie stwarzają jakiegokolwiek ryzyka w żywieniu zwierząt. Toteż przeważają argumenty za ich stosowaniem, a zwłaszcza rachunek ekonomiczny. To jest zresztą chyba główny powód, że żaden z krajów europejskich ( z wyjątkiem Polski) nie wpisał do swojego prawa bezwzględnego zakazu GMO.

Prof. Piotr Węgleński, biolog-genetyk z Uniwersytetu Warszawskiego przypomniał, że 36 lat temu na konferencji w Asilomar genetycy i lekarze z całego świata rozważali jakie korzyści i zagrożenia może przynieść rozwój inżynierii genetycznej. I jakie należy zachować środki ostrożności. Opracowane wówczas zasady bezpieczeństwa obowiązują dotychczas i są stosowane. Osiągnięcia naukowe w produkcji leków i w rolnictwie są powszechnie znane. Wiadomo, że potencjalne korzyści są znacznie większe niż ewentualne zagrożenia. Tylko w Polsce tak donośne są głosy sprzeciwu. Dodajmy, że również w sferze prawa Polska uchybiła zobowiązaniom unijnym.

Co będzie dalej? Wiele zależy od tego czy - i  jaką - rząd i parlament podejmą decyzję , o co apelował Adam Tański, b. minister rolnictwa, dziś reprezentujący środowisko producentów zbóż i pasz. Jak długo możemy stać w rozkroku między sensem a bezsensem – pytał. Nie stać nas na to.

Artykuł ukazał się w kwietniowym numerze miesięcznika "Nowe Życie Gospodarcze"

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.