Mówcy Złotouści: od Cycerona do de Viriona

Cyceron| Danton| Katylina| Kwintylian| Mikołaj Rej| oracja| pieniacz| Proces 16| retor| retoryka| Robespierre| Tadeusz de Virion| Zbigniew Stypułkowski

Mówcy Złotouści: od Cycerona do de Viriona
Alegoria Retorykii. Antwerpia 1561. Wikimedia Commons

Niech oręż ustąpi wobec togi, a wieniec laurowy wobec wymowy. (Cyceron)

 

W dziejach świata znajdujemy mówców genialnych, którzy pozostali na zawsze w naszej pamięci. Często jest jednak tak, że nie chcielibyśmy ich naśladować. Byli bowiem nieobliczalni, egoistyczni, zadufani w sobie. Oczywiście, zawsze są wyjątki od tej reguły. I o tym także jest ten szkic.

1.

Marek Tulliusz Cycero śpi. W jego snach głównym bohaterem jest Lucjusz Sergiusz Katylina, propretor Afryki, człowiek, który stał się dla Cycerona nie tylko wrogiem publicznym, ale i osobistym. Skąd taka nienawiść i dlaczego Katylinę wybrał sobie ten obrońca Republiki Rzymskiej za wroga? Czy z powodu jego życia niespełnionego, awanturniczego, w którym korupcja sędziów i oskarżycieli to jeden z małych grzeszków? Czy może z powodu zdzierstw na prowincji? Nie. W istocie chodziło o to, że Katylina był reprezentantem ludzi znanych z historii, jako rerum novarum cupidi (żądnych nowych rzeczy). Tak opisywała Hannah Arendt wszystkich przywódców rewolucji pragnących wyzwolenia połączonego z pragnieniem wybudowania nowego gmachu wolności.

Katylina owszem walczył o władzę w drodze przewrotu, ale nie chodziło tu bynajmniej o rządy ludu. Mordy i pożoga, o których opowiada Cyceron w genialnych mowach, w istocie były jedynym planem Katyliny.

„Co za czasy, co za obyczaje! Wie o tym senat, konsul to widzi, a ten – żyje. Żyje? Ba, toż do senatu przychodzi, bierze udział w publicznych naradach, wypatruje i każdego z nas wzrokiem na rzeź przeznacza. A my, ludzie odważni, uważamy, że dobrze robimy dla rzeczypospolitej, kiedy unikamy jego wściekłości i ciosów” – to mowa pełna jadu, ale i wyraźnej niechęci do spiskowca i rzezimieszka.

Cyceron uszedł właśnie ledwo z życiem po zamachu. Wie już, że Katylina musi zostać unicestwiony. Czytając mowy Cycerona, słyszy się jego wściekły ton, ale jednocześnie świetną argumentację, która ma wykazać, że prywata Katyliny i anarchia, jaką chce sprowadzić na państwo, są najgroźniejszym źródłem niebezpieczeństwa dla Republiki.

Dla Cycerona, wielkiego obrońcy tradycyjnych obyczajów, prawo zawsze pozostawało prawem, a najwyższymi były prawa Republiki. Dla nich też poświęcił życie. Z czterech mów przeciw Katylinie wyłania się portret tego, którego największy wróg nazywał „inquilinus civis urbis Romae” (podnajemcą rzymskich praw obywatelskich), portret człowieka nieskazitelnego, który wypełni do końca swoje posłannictwo obrońcy Rzeczpospolitej Rzymskiej. Chyba dlatego Cyceron został obdarzony nie notowanym dotychczas tytułem „ojca ojczyzny” (pater patriae) przez rodaków. Tytuł ten stwierdzał jednoznacznie, że Rzym zawdzięcza swe ocalenie Markowi Tulliuszowi Cyceronowi.

2

Mowy Cycerona były najlepszą lekcją dla retorów. Wiedzieli o tym najsłynniejsi mówcy i prawnicy starożytnego Rzymu. Marek Fabiusz Kwintylian, zaliczający się do elity prawniczej z I wieku n.e., był najświetniejszym następcą Cycerona, zwolennikiem tradycyjnego podziału wykładu retoryki na inventio (wynalezienie tematu), dispositio (rozplanowanie treści mowy), elocutio (język i styl), memoria (ćwiczenie pamięci), pronuntiatio albo actio (sposób wygłaszania mowy). Trzy zasadnicze rodzaje wymowy to dla niego: sądowy (iudiciale), doradczy (demonstrativum), pochwalny (laudativum). Główne zadania mówcy to: nauczać (docere), wzruszać (movere), wywoływać przyjemność estetyczną (delectare).

W „Kształceniu mówcy” Kwintylian pisze m.in. o umiejętności improwizacji podczas procesu sądowego i o trafnym dobieraniu słów. Mistrzem jest dla niego Cyceron, który wygrywa sprawy w sądzie i niszczy przeciwników dzięki swobodnej improwizacji, ale i wykorzystaniu swojej elokwencji i znakomitemu stylowi. Kwintylian zadaje też dużo pytań, na które oczywiście szuka odpowiedzi: jaka jest bowiem korzyść z tego, że nasze słowa są pełne ekspresji, szykowne i starannie dopracowane dzięki użyciu figur i rytmów, jeśli nie będą zgadzać się z opiniami potrzebnymi, aby wpływać na opinię sędziego i kształtować jego zdania? Jaki będzie pożytek, jeśli wzniosły ton wypowiedzi zastosujemy w sprawach małej wagi, a nieistotny i uszczuplony w sprawach znaczących, radosny w smutnych, łagodny w gwałtownych, groźny w błagalnych, uległy w porywczych, przeraźliwy i agresywny w przyjaznych? I znów cytuje Cycerona „Jeden tylko styl oratorski nie wystarczy dla każdej sprawy, każdej publiczności, każdego mówcy, każdej okazji”. Niby oczywistość, ale przecież w starożytnym Rzymie nie dla każdego mówcy było to jasne i zrozumiałe.

Kwintylian nie zapomina o miejscu, w którym wygłasza się mowę. Jest bowiem bardzo wielka różnica, czy przemawiamy w miejscu publicznym czy prywatnym, przed dużą publicznością czy dla kilku osób, w mieście, w obozie wojskowym czy na rynku. „Każde z tych miejsc żąda swego własnego kształtu i szczególnego rodzaju zdolności wysłowienia, gdyż nawet w różnych sferach życia nie jest stosowne czynić to samo na rynku, w kurii, na Polu Marsowym, w teatrze, w domu i większość czynności, które z natury nie zasługują na naganę, a czasami są wręcz niezbędne, będzie uważanych za szkaradne, jeśli wykona się je w miejscach zabronionych przez obyczaj” – pisze autor „Kształcenia mówcy”.

Trzeba jeszcze dodać, że niektóre znakomite zalety przemawiania mogą stać się mniej stosowne, jeśli towarzyszą temu niesprzyjające okoliczności.  Czy można znieść oskarżonego, któremu grozi kara śmierci, a on sam broniłby się i stosował metafory, ozdobne maksymy, nowo wymyślone słowa, jak najdalsze od praktyki mowy codziennej? Czy wszystkie te środki nie zniszczą wrażenia niepokoju nieuniknionego w przypadku człowieka narażonego na niebezpieczeństwo, a nawet śmierć?

Kwintylian oczywiście stosował te zasady w życiu. Były rękojmią jego zwycięstw w sądzie i w miejscach, które wybierał dla obrony oskarżonych. Dzięki stosowanej wyuczonej retoryce miał przewagę nad innymi; dzięki kunsztowi swojej mowy nie bez przyczyny został przyjacielem cezarów. Wespazjan (69–79 r.) przyznał mu, jako pierwszemu profesorowi retoryki w Rzymie, stałe honorarium ze skarbca cesarskiego, a cesarz Domicjan (81–96 r.) mianował go nauczycielem dwóch synów swej siostrzenicy.

3

Mikołaj Rej z Nagłowic był nie tylko ojcem polskiej mowy. Okazuje się, że był także uznanym prawnikiem i sławnym w owe renesansowe czasy pieniaczem. Dużo czasu, nawet niektórzy piszą, że za dużo, pochłonęły Rejowi zabiegi o pomnożenie majątku. Odbywało się to różnymi drogami. Można je prześledzić, tak jak to zrobiła biografistka Stanisława Paulowa, czytając dokumenty i materiały dotyczące jego spraw sądowych, analizując mowy w sądzie i wygrane sprawy.

Okazuje się, że Rej stawał w sądzie prawie zawsze osobiście. Objeżdżał całą prawie ówczesną Rzeczpospolitą. Był we Lwowie, Lublinie, Książu, Krakowie, Chełmie, Krasnymstawie i bronił się jak biegły prawnik. Jego mowy stanowcze, wybuchowe, groźne robiły wrażenie na świadkach i podsądnych. Dzięki nim wygrywał, przekonywał sędziów, zdobywał majątek.

Materiały sądowe archiwum lubelskiego pozwalają wymalować portret Reja zgoła odmienny od tego, który pojawia się w szkolnych wypisach. S. Paulowa objaśnia: „W roku wydania <Krótkiej rozprawy między panem, wójtem i plebanem> (1543 r.), w której ostro krytykuje dbałość duchowieństwa o dobra materialne i system dziesięcin, sam występuje w sprawie sądowej, jako dzierżawca dziesięciny w kluczu biskupickim województwa lubelskiego, stanowiącym własność biskupa krakowskiego Gamrata, być może kompana Reja z uczt dworskich, choć przeciwnika w oficjalnych poglądach społecznych”.

Ojciec rodziny walczył także o zdobycie dóbr dla coraz liczniejszej gromadki dzieci. Jedna ze spraw – majątku w Popkowicach i Skorczycach ma kilkanaście zapisów w księgach sądowych. Trudno jest ostatecznie ustalić, w jaki sposób Rej stał się ich właścicielem. Jedno jest pewne. Na ów majątek najechali dawni właściciele i zrabowali go doszczętnie, zabierając wszystkie zapisane uprzednio Rejowi ruchomości i inwentarz.

Autor „Zwierzyńca” do końca życia nie ustaje w zabiegach o powiększanie swego majątku przez nowe zakupy wsi i dzierżawy, o przywileje dla nowo założonego przez siebie miasta Rejowca, które w 1564 r. uległo pożarowi. „Jest około 70 zapisów jego spraw sądowych z sąsiadami chełmskimi i spod Urzędowa. Żyje prawie ze wszystkimi w niezgodzie: z sąsiadem z Rakołup, ze Żdżannego, z Czerniowa, Łopiennika, Hańska, Siennicy, Pawłowa, Kłodnicy i innymi” – pisze S. Paulowa.  

Klasycznym przykładem złych stosunków sąsiedzkich Reja jest długotrwały zatarg z sędzią ziemskim chełmskim, Andrzejem Hańskim. Przyczyną ciągnącego się około 10 lat sporu było bezprawne zabranie przez Reja zboża sędziemu ze wspólnego młyna we wsi Hańsko, zaoranie miedzy i wyłowienie ryb we wspólnym stawie. Poszkodowany Hański odwzajemnił się sąsiadowi w podobny sposób. Potem, mimo różnych wyroków sądów, wciąż walczyli ze sobą, wymierzając sprawiedliwość znaną dzisiaj z kultowego choćby filmu „Sami swoi” Sylwestra Chęcińskiego.

Rej, jako pieniacz najeżdżający sąsiadów, ufny w protekcję możnych, zadufany i pewny siebie, mówca złotousty – czy takiego Mikołaja Reja, autora „Żywota człowieka poczciwego”, można cenić i lubić?

4

Georges-Jacques Danton śni. I bynajmniej nie o cudownym raju, w którym lud będzie szczęśliwy, a rewolucja przyniesie dobrobyt. Dantonowi przyśniła się gilotyna ucinająca głowę. Jego głowę. Człowieka z prowincji, adwokata rad królewskich, który szybko dorobił się majątku, wykorzystując stosunki towarzyskie, ale i talenty retoryczne. Podobno niektóre z jego cech osobowości także zjednywały mu sympatię. Jego biograf, polski historyk Jan Baszkiewicz, tak go opisywał: „Jego wygląd osiłka z hal targowych, grzmiący głos, umiejętność posługiwania się ludowym językiem, przekleństwem, sprośnym gestem i dowcipem – wszystko to wzbudzało zaufanie sankiulotów, którzy mogli się rozpoznać w tym demagogu. Danton stawał się niemal żywym symbolem rewolucyjnego aliansu burżuazji z ludem”.

Danton pobierał nauki w najlepszej szkole rewolucji, był adwokatem uświadomionym, inteligentnym, wiedział, jaki bieg musi przyjąć rewolta mas. Czy zdawał sobie jednak sprawę z tego, że rewolucja musi „pożerać własne dzieci”? W sztuce Georga Buchnera „Śmierć Dantona” przedstawiony jest jako człowiek bez charakteru. Na tle Robespierre`a wołającego: „Ludu, tyś jest wielki”, wypada blado. To Robespierre doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że na przebieg Wielkiej Rewolucji składa się cały szereg małych rewolucji. I tylko on jest w stanie wskazać właściwych rewolucjonistów, a zlikwidować tych, którzy sprzeniewierzają się prawom konieczności historycznej.

Danton był słabym przeciwnikiem dla Robespierre`a, ale przed Trybunałem Rewolucyjnym bronił się wyśmienicie. Wielka część publiczności oklaskiwała jego mowę. Trybunał znalazł się w potrzasku. Sędziowie tracili cierpliwość. Relacje o świetnym wystąpieniu Dantona docierały do więzień i aresztowanych. Niektórzy z nich są pełni nadziei, wierzą, że jeżeli Danton napędzi strachu sędziom i przysięgłym, ci uniewinnią niesłusznie oskarżonych.

Obronę charakteryzuje gwałtowność i energia, ale i spryt. „Należę w całości do mej ojczyzny i poświęciłem jej hojnie całą mą egzystencję. W tym właśnie duchu zwalczałem nikczemnego Pastoreta, La Fayette`a, Bailly`ego i wszystkich konspiratorów, którzy pragnęli wcisnąć się na najważniejsze stanowiska, by skuteczniej i łatwiej zamordować Wolność” – woła wódz rewolucji.

Broni się, choć wie, że go oszukano. Dano mu tylko jedną szansę. W kolejne dni procesu już nie pozwolono na mowy obrony. Trybunał Rewolucyjny, za radą Robespierre`a  i Saint-Justa, skazał go na śmierć. Ci ostatni, wielcy wodzowie Rewolucji, nie będąc bardziej umiarkowanymi od Dantona, odegrali swoją rolę w dziejowym dramacie. Ale tylko chwilową.

Danton zostaje stracony 5 kwietnia 1794 roku na placu Rewolucji. 28 lipca tego samego roku, w tym samym miejscu, zgilotynowano Robespierre`a.

5

Jeden z najwybitniejszych adwokatów Międzywojnia Zbigniew Stypułkowski, mówca i obrońca, w „Procesie Szesnastu”, przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, był jedynym, który nie przyznał się do winy. Opisał swoją gehennę w książce wspomnieniowej „Zaproszenie do Moskwy”. Pisze w niej, że Związkowi Sowieckiemu zależało przede wszystkim na tym, by polscy przywódcy przyznali się do zarzucanych im czynów. Chcieli to rozgłosić całemu światu i przy okazji usprawiedliwić swoje postępowanie przed sojusznikami.

Przywódcy polscy mieli być odsunięci od udziału w decyzjach dotyczących losu naszego narodu, a Rosja uzyskać swobodę w dalszym swym działaniu. Treść aktu oskarżenia utwierdziła Stypułkowskiego w przekonaniu o słuszności swojego postępowania. „Zajrzałem tedy z kolei do kodeksów sowieckich, aby się zaznajomić z tym, co mnie oczekiwało. Przestałem już mieć jakiekolwiek wątpliwości – artykuł 58 kodeksu karnego we wszystkich niemal paragrafach przewiduje możliwość zastosowania <najwyższych środków obrony społecznej>, tj. do rozstrzelania włącznie, za każdy czyn skierowany ku obaleniu lub osłabieniu władzy Rad Robotniczo-Włościańskich”. Po przeczytaniu tego artykułu Stypułkowskiego przestało już interesować zagadnienie prawne, z jakiego tytułu, jako Polak, staje przed sądem sowieckim i z jakiego tytułu sędzia sowiecki dochodzi okoliczności związanych z jego pracą w Polsce i dla Polski. Był on dla Sowietów oczywistym wrogiem ludowego państwa. Jaką jednak miał przyjąć postawę? Jakich argumentów użyć, by bronić swojego życia?

Pomogła mu znajomość retoryki. Podczas procesu starał się być spokojny, uśmiechał się do siedzących na sali. Nie prowokował gestami sędziów ani prokuratorów. Nie upoważniał też swymi słowami do traktowania go jako ofiary, nad którą można się bezkarnie znęcać psychicznie. Zrobił wszystko, aby uchodzić za równego w prawach przeciwnika.

Nie przyznał się do winy, chociaż słyszał, że takie przyznanie daje możliwość złagodzenia kary, bądź całkowitego jej darowania. Uważał jednak, że gdyby wbrew własnemu sumieniu raz się ugiął, stawałby się niewolnikiem Związku Sowieckiego. Straciłby nie tylko wszelkie warunki do godnego reprezentowania interesów ojczyzny, ale byłby również złym partnerem do rozmów z przedstawicielami Rosji.

Bo niewolnik całuje stopy, liże łapy i boi się swego pana, ale korzysta z pierwszych jego trudności, aby wbić mu nóż w plecy i zdradzić go. Chcę pozostać wolnym człowiekiem. Przynajmniej w swoim sumieniu, aby - jeśli wrócę kiedyś do kraju – móc pracować nad usunięciem tych wielkich trudności, jakie jeszcze leżą na drodze do zbliżenia sąsiedzkiego polsko-rosyjskiego; zbliżenia, które niewątpliwie leży w interesie mojej ojczyzny” – tak zakończył swoją mowę obrony.

Zbigniew Stypułkowski w czerwcu 1945 roku został skazany na 4 miesiące więzienia. W sierpniu wrócił do Polski. Zagrożony aresztowaniem, 30 listopada 1945 opuścił kraj wywieziony przez oficerów I Dywizji Pancernej w konwoju UNRRA.  Kilka godzin po wyjeździe, pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa byli już w jego mieszkaniu.

6

Czy współcześni adwokaci i prawnicy dorównują tym legendarnym z przeszłości? Na pewno tak. O wielu z nich dałoby się powiedzieć, że są wielkimi mówcami, doskonałymi obrońcami. We wspomnieniach, które pojawiły się po śmierci Tadeusza de Viriona (1926-2010) pisano z emfazą o jego umiejętności wzbudzania śmiechu wśród sędziów, o nienagannym stylu, krasomówstwie, o tym, że potrafił mówić w sposób wyważony, elokwentny i prosty.

Był niewątpliwie adwokatem wybitnym, bronił wielu znanych ludzi: Kuronia, Modzelewskiego, Michnika…, ale także słynnego z innych zupełnie powodów - „Pershinga”. Specjalizował się w sprawach karnych, bronił zarówno dysydentów, jak i gangsterów, chciałoby się powiedzieć „gangsterów i filantropów”. Intelektualistów i złodziei.

Mistrz skojarzeń, anegdoty, pozostawił po sobie wiele rewelacyjnych mów, zdań, które warto cytować i analizować. Dlaczego? Bo są przykładem najwyższej klasy krasomówstwa, złotoustej mowy. De Virion pisał o przemówieniu w procesach sądowych: „Słowo musi być dostosowane do tematu, tak jak narzędzie. Nie może ono pozostawać w rozdźwięku z tematem. Słowo ma być wyrazem, przekonaniem, ma być adekwatne do prezentowanych poglądów. Ma być konstrukcją nośną. Słowo nie jest celem samym w sobie, musi docierać do słuchaczy. Ta konstrukcja nośna musi mieć kształt, którego postrzeganie nie nuży. Łatwiej jest mówić, aniżeli słuchać. I o tym, zabierając głos, należy pamiętać. Ten, kto przemawia, ma jakiś kształt myśli, którą chce przekazać, mówi o tym, co jest mu wiadome. Słuchacz natomiast ma władzę decydowania, czy chce słuchać, czy też nie. Dlatego słuchacza trzeba pozyskać, mówiąc należy walczyć o jego uwagę, a tego nie można zrobić bez przekonania, bez ładu intelektualnego, bez wiary w prawdziwość tego, co się mówi”.

Może to ostatnie zdanie jest kwintesencją prawdziwego przemówienia, istotą geniuszu mówcy, który przecież nie ma wcale łatwego zadania. Mówić jest łatwo, trudniej przekonać. Mecenasowi de Virion to się zawsze prawie udawało.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.