Prawo Gogola: Art. XXXV. O zwłoce

"Martwe dusze"| Cziczikow| Mikołaj Gogol| łapówkarstwo

Prawo Gogola: Art. XXXV. O zwłoce
Pierwszy urząd syna diakona. W. G. Pierow, 1860

„Że zwłoka niejedną ma postać – pojął, gdy miał dłużej postać”. Ta myśl nieznanego autora pasuje na otwarcie felietonu, gdyż dotyka sedna jego tematu – zwłoki natury biurokratycznej. Nie znaczy to wcale, byśmy mieli zlekceważyć doktrynę cywilną! – wszak to ona odróżniła opóźnienie zwykłe od kwalifikowanego (tylko to ostatnie nosi nazwę zwłoki).

Trzeba jednak pamiętać, że zwłoka w prawie cywilnym spowalnia obrót między podmiotami równymi sobie, natomiast zwłoka w sprawach biurokratycznych odbywa się w relacji odmiennej: urząd – petent. Podobne jest natomiast w obu przypadkach, że pomiędzy strony wsuwa się (niezauważalnie?) coś, czego istnienie podaje się nieraz w wątpliwość – czas – zarówno ten mierzony w godzinach i dniach, jak i egzystencjalny, Proustowski. Miast rzewnych wspominek o podchwytliwym pytaniu egzaminacyjnym z lat studenckich („Co znaczy bezzwłocznie?”) i bystrej odpowiedzi („Bez zbędnej zwłoki!”), przejdźmy do zapowiedzianego wywodu – spokojnie i niespiesznie.

Paweł Cziczikow, po szeregu zabiegów, w tym – miłosnej awanturce z córką przełożonego, otrzymał w końcu etat pisarza. Gogol nazwał to „chlebową posadką”, którą jego bohater „wykorzystywał w sposób doskonały”. Dowiadujemy się zarazem z „Martwych dusz”, że czas objęcia owego urzędu zbiegł się z okresem bezwzględnego ścigania łapownictwa. I choć na tym możnaby historię pana Pawła uznać za zakończoną, on sam nie zamierzał wcale skapitulować, wprost przeciwnie – doskonale wpisał się w kampanię władz. Gdybym twierdził, że miał za nic to, co w swym przekładzie Broniewski nazwał „naciskiem”, a Dłuski – „przykręceniem śruby”, byłaby to nieprawda, jako że Cziczikow wzniósł się twórczo ponad oba pojęcia, bowiem – nie uchybiwszy rządowym nakazom – zadbał wcale dobrze o swój interes.

Gogol przedstawia nam tzw. zwykłą sytuację, kiedy to petent, przybywszy do urzędu ze zwyczajowo odliczoną gotówką, już na wstępie wkłada rękę do kieszeni. Co robi Cziczikow? Zachowuje się wzorowo, mianowicie zatrzymuje rękę petenta i zaskakuje go słowami: „Nie, nie, pan myśli, że ja… nie, nie”. Wypowiedziawszy to z uśmiechem – nam pozostaje jedynie wyobrazić sobie zaskoczoną minę tamtego – kontynuuje: „To nasz obowiązek – nasze zadanie, powinniśmy to zrobić bez żadnych odwzajemnień!”. Nasze skromne zadanie ogranicza się nadal do obserwowania zdumionej fizys niedoszłego dawcy łapówki, tym bardziej, że to nie koniec sceny… Kompletnie zbity z tropu obywatel słyszy ni mniej ni więcej taką oto deklarację: „Od tej strony naprawdę już proszę być spokojnym, jutro wszystko będzie zrobione. Proszę mi podać swój adres, pan nawet nie musi się osobiście fatygować, wszystko będzie przyniesione panu do domu”. Po czymś takim można bez wątpienia uznać Gogola za prekursora obecnych rozwiązań zwanych „e-urzędem”, w których obywatelowi składającemu podanie pozostaje nacisnąć w domowym zaciszu klawisz „enter”, byle tylko wcześniej zarejestrował swój adres (mailowy). Niestety, to również nie był koniec...

Uradowany petent wraca do domu, zachwycony niezwykłym urzędnikiem (u Broniewskiego zasłużył na miano „drogocennego brylantu”, u Dłuskiego takiegoż „diamentu”). Czeka spokojnie na decyzję, mija dzień, mija drugi… Nic! Leci do biura, pyta o swoją sprawę… Nawet nie tknięta! Obywatel maszeruje więc do uosobienia cnót urzędniczych, by usłyszeć słowa skruchy: „Ach, przepraszam, mieliśmy tyle spraw. Ale jutro wszystko będzie zrobione, jutro niezawodnie, naprawdę, tak mi przykro”. Cóż! Kto z nas by nie uwierzył, zwłaszcza, że Cziczikow nie poprzestał na usprawiedliwieniu. Mowa ciała, o tak, była już wówczas znana! I to właśnie ono wspomogło przekaz werbalny – Gogol pisze o tym wyraźnie, a jego tłumacze kładą sugestywnie przed nasze oczy – Broniewski: „I wszystko to z czarującymi gestami”, Dłuski: „A wszystkiemu temu towarzyszą uwodzicielskie ruchy”. Faktycznie, trudno było nie zauważyć…

Po tak solennych zapewnieniach, sprawa winna być chyba gotowa już nazajutrz. Rzecz w tym, że nie była – ani w kolejnym dniu, ani w następnym... „Nikt nie niesie papierów do domu” – czytamy posępną konkluzję. Więc koniec? W żadnym wypadku! Przecież to była istota metody! Opóźnienie – zamierzone i przemyślane od początku do końca – nie było niczym innym jak zwłoką z premedytacją i świadomym zatrzymaniem biegu sprawy. Za hamulec tego pociągu ciągnął sekretnie sam konduktor (Cziczikow), by obywatel poszedł piechotą po rozum do głowy i dał za bilet znacznie więcej niż te parę groszy, które przygotował w kieszeni. Lekcja odniosła skutek, bowiem „wali się w czoło niedomyślny petent i klnie na czym świat stoi nowy porządek rzeczy, ściganie łapówek i uprzejme, uszlachetnione zachowanie urzędników”.

Rosjanie wymyślili na urzędnicze marudzenie i zwłóczenie specjalne słowo – brzmi ono wołokita. W „Martwych duszach” pojawia się ono nie tylko obrazowo, jak wyżej, ale i nader konkretnie, gdyż dwóch chłopów nosiło przezwiska Wołokita. Obaj oni, Nikita i jego syn, Anton, zbiegli od swojego pana, co jako żywo nie przeszkodziło imć Cziczikowowi nabyć ich martwe dusze po 32 kopiejki per capita w hurtowym zakupie. Co ciekawe, gdy Paweł Cz. udał się do sądu zarejestrować kontrakt, trafił tam na kilku biuralistów, który stosowali dokładnie tę samą metodę co kiedyś on.

By nie zatrzymywać pociągu wydarzeń powiem jeno, że gdyby nie zażyła znajomość z prezesem sądu, Cziczikow nie załatwiłby własnej sprawy. Wiedząc zaś, że czas w literaturze biegnie cokolwiek inaczej niż w życiu, przypuszczam, że bez tego stałby w kolejce jeszcze do dzisiaj…

*Marian Sworzeń: ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.