Prawo Gogola: Artykuł VI. O odpowiedzialności za zwierzęta

Prawo Gogola: Artykuł VI. O odpowiedzialności za zwierzęta

Opowiadanie Gogola o sąsiedzkim sporze zatytułowane „Opowieść o tym, jak Iwan Iwanowicz pokłócił się z Iwanem Nikiforowiczem” liczy niespełna dwadzieścia stron. Można je z czystym sumieniem polecić każdemu prawnikowi, bo jest w nim wszystko, co trzeba: facta, ius, personae, czyli stan faktyczny, przepisy prawne, także doskonale zarysowane sylwetki uczestników zwady. Rzecz dzieje się w roku 1810 w powiatowym miasteczku Mirgorod (wtedy: Imperium Rosyjskie, obecnie: wschodnia Ukraina).

I Mirgorod, i jego sąd, są do dzisiaj na swoim miejscu – stwierdziłem to naocznie, mieszkając tam przez tydzień (oczywiście przy ulicy Gogola). Nie weźmie mi chyba Czytelnik za złe, jeśli dodam, że w tym mieście żyli niegdyś dziadkowie pisarza, zaś on sam urodził się kilkadziesiąt kilometrów dalej.

By ułatwić lekturę, wymyśliłem dla zwaśnionych szlachciców skrótowe miana: Iw i Nik. Pierwszy był wdowcem, drugi – kawalerem. Ich drewniane domy z gankami i obejściem stały obok siebie. Nie było dnia, by sobie nie złożyli odwiedzin, jednym słowem byli „przyjaciółmi, jakich świat nie widział”, takimi, co to „sam czart ich związał sznureczkiem”.

Niestety, sznureczek ów pewnego dnia się zerwał… Otóż ni stąd ni zowąd Iw zapragnął strzelby należącej do sąsiada („Po co mu ona? A trzeba przyznać fuzyjka zacna”). Sam był zapalonym myśliwym, a kolega – nie, więc Iw poprosił go o podarunek. Widząc, że Nik się do tego nie kwapi, Iw zaproponował mu zamianę: „Dam panu za nią tę burą świnię, którą sam utuczyłem w karmiku. Śliczna!”. Nik nie zmienił zdania: „Na cóż mi pańska świnia? Chyba diabłu stypę wyprawić”. Wtedy to Iw wzmocnił stawkę i dodał jeszcze dwa worki owsa. Iw okazał się niewzruszony: „Całujże się pan ze swoją świnią, a jeśli wolisz, ze starym diabłem!”. I tak od słówka do słówka doszło do wykopania wojennego topora. Płot między ich domostwami stał się linią frontu, a czeladź stanęła murem za swymi panami. W atmosferze podobnej do naszej „Zemsty” nastąpił kolejny etap sporu: wzajemne pozwanie się do sądu o obrazę, a potem eskalacja niechęci przerywana bezowocnymi próbami zaprowadzenia zgody. W finale opowiadania znajdujemy opis zetknięcia się narratora z Iwanami – uwaga! – dziesięć lat później. Spotyka ich mianowicie w mirgorodzkiej cerkwi, gdzie – jeden w bocznej nawie, drugi na chórze – modlą się o wygraną w apelacji (każdy z nich nie omieszkał szepnąć mu do ucha, że prawie dostał wiadomość, iż to właśnie jemu przyznają rację). Kiedy dorożka narratora opuszczała rozmiękły od jesiennej pluchy Mirgorod, padły słynne słowa Gogola: „Nudno jest na tym świecie, proszę państwa!”.

By się więc jakoś ratować przed melancholią – nieuchronną towarzyszką długotrwałego pieniactwa, opiszę incydent, do którego doszło w dniu składania pozwów przez obu panów. Jako pierwszy dokument dostarczył Iw – jego wymowa była mniej więcej taka: byłem nawet gotów przepłacić za niewiele wartą gwintówkę, a tymczasem spotkały mnie same zniewagi. Zaraz po nim przybył Nik z pismem barwnie opisującym próbę wyłudzenia jego fuzji przez sąsiada, który – „z właściwym sobie skąpstwem” – próbował wmusić weń kilka zbytecznych rzeczy. Obaj, co oczywiste, domagali się od przeciwnika odszkodowań, tudzież nalegali na zakucie go w dyby i zesłania na Syberię. Kiedy skończyły się godziny urzędowania i prezes pospołu z sekretarzem opuścili gmach sądu, kanceliści też zaczęli się zbierać do wyjścia: jedni składali do worka to, co im naniosła ludność („kury, jaja, pajdy chleba, pierogi, kołacze i inne fatałachy”), drudzy robili porządek na biurkach.

Wtedy to przydarzyła się „nieprzewidywana okoliczność”. Uprzedzam, nie był to ani pożar ani wizyta rewizora... Do kancelarii „wpadła bura świnia i ku zdumieniu obecnych porwała nie pierog czy też kromkę chleba, lecz podanie Iwana Nikiforowicza, które leżało na rogu stołu, opadając w dół arkuszami”. Można sobie tylko wyobrazić towarzyszący temu zgiełk i rwetes... Nie wiemy, czy zwierzę użyło racic, ogonka czy może wilgotnego ryja – Gogol się tym wcale nie zajmuje – w każdym razie „chwyciwszy papier bura maciora uciekła tak szybko, że żaden z kancelistów nie mógł jej dopędzić, chociaż w ruch poszły linie i kałamarze”. Trzeba było w te pędy wezwać z powrotem prezesa, zrobić protokół, zawiadomić horodniczego (burmistrza i szefa policji w jednej osobie), trzymając wszystko w wielkiej tajemnicy, by nikt postronny się nie dowiedział. Sekretu nie udało się utrzymać, już na drugi dzień całe miasto o tym huczało („Horodniczy pierwszy wygadał się przez roztargnienie”). Naturalnie, że podejrzanym stał się właściciel świni, Iw – i to do niego zwrócił się horodniczy: „Czy pan wie, dobrodzieju mój, że rabuś dokumentu podlega na równi z innym przestępcami, sądowi karnemu?”. Iw nie dał się podejść: „Ale to mowa o ludziach […], a świnia – to zwierzę, stworzenie boże”. Urzędnik mu na to: „Ustawa mówi wyraźnie: winny zrabowania… Nie jest tu znaczony ani rodzaj, ani płeć, ani stan, tedy i stworzenie może być winowajcą”. Sami widzimy, że zanim prawnicza lawina poczęła się toczyć, powstał dodatkowy spór w sporze… A jaki był epilog tego wszystkiego? – zapytacie Państwo. Jak wiadomo, literackie zaświaty nie znają pojęcia przedawnienia, tak więc sprawa naszych Iwanów pewno toczy się do dzisiaj przed którymś z tamtejszych trybunałów.

Ten felieton miał mieć początkowo inny tytuł („O pilnowaniu dokumentów”), zmieniłem jednak zdanie. Zwierzęta były przy nas wcześniej niż dokumenty, a historia ludzkości zaczęła się od hodowli, a nie – nauki pisania. Nie darmo prawo od zarania poświęcało uwagę szkodom wyrządzanym przez zwierzęta. Przykładem niech będą quasi-delicta w prawie rzymskim: tego wszystkiego Gogol uczył się w gimnazjum w Nieżynie, powtarzając tam formułki kodeksów Justyniana i Gajusza.

* Marian Sworzeń, (ur. 1954) prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.