Prawo Gogola: Artykuł XXX. O uznaniu dziecka

Chlestiakow| Mikołaj Gogol| Rewizor

Prawo Gogola: Artykuł XXX. O uznaniu dziecka
Portret Jekatieriny P. Gagariny z synami. Mal. Karl P. Briulow, 1824

W kwestionariuszach pytani jesteśmy niemal zawsze o imiona rodziców i stan cywilny, wymieniamy je też w życiorysach i CV dołączanych do aplikacji. Stan cywilny może być też sprawą politycznego PR-u – całkiem niedawno jeden z posłów napomknął z uznaniem o innym pośle, że ten się nigdy nie ożenił, gdyż służył Polsce. Zwróciłem na to uwagę, bowiem w „Ożenku” Gogola było akurat całkiem na odwrót: jego bohater został pochwalony za chęć wstąpienia w związek małżeński z racji pożytku tegoż zamiaru dla ojczyzny. Szło oczywiście o potomstwo, przyszłych obywateli kraju.

Porzućmy teraz polskie konteksty, dla symetrii – odłóżmy też na bok rosyjski „Ożenek”, by wybrać się na twardy i pewny dukt prawa rzymskiego. Przedmiot ten znajdował się w programie liceum księcia Bezborodki w Nieżynie, gdzie Gogol spędził prawie siedem lat, nic więc dziwnego, że nasz pisarz opanował temat porządnie, czego dał potem dowody w swojej twórczości, oczywiście nie wprost, ale przy okazji, jakby od niechcenia. Niby gdzie? – już słyszę pytanie. Prosząc o chwilę cierpliwości, chciałbym najpierw krótko przedstawić tę instytucję prawa dawnych Rzymian, którą Mikołaj Wasyliewicz pomieścił z właściwą sobie lekkością w jednym ze swoich sztandarowych utworów...

Ad rem! Mowa będzie o uznaniu dziecka. Jak wiadomo, nie wszystkie dzieci rodzą się w formalnych związkach, tak więc wyjściem, i to dobrym, było uznawanie własnego potomstwa pochodzącego z konkubinatu. Owo legitimatio w czasach rzymskich mogło mieć dwojaką formę: ojciec (bo tylko on dysponował prawami obywatelskimi), po ożenku z konkubiną, dokonywał aktu uznania albo też, gdy zawarcie małżeństwa stało się niemożliwe z uwagi na śmierć matki dziecka, odpowiedni akt był wydawany przez cesarza. Nie wchodząc w szczegóły można powiedzieć, że te dwie drogi uznania przetrwały całe wieki i potem weszły do korpusu praw europejskich, w tym do prawa Imperium Rosyjskiego. Uprawnienia monarsze, w zależności od państwa, były nieraz cedowane na ministrów, kanclerzy, gubernatorów. I to jest właśnie ten podstawowy zarys instytucji, której ślady odnajdziemy u Gogola. Nie będziemy ich szukać na rozległych przestrzeniach „Martwych dusz”, ale znajdziemy bez trudu w biurku „Rewizora”, którego ilość szuflad, o skrytkach nie wspominając, jest doprawdy ogromna…

Uczestnikami sceny, której jesteśmy teraz świadkami, jest imć Chlestiakow, brany za wszechmocnego wysłannika z Petersburga, i skromny obywatel miejski, Piotr Dobczyński. Tenże ostatni znajdował się przed chwilą w sytuacji cokolwiek trudnej, gdyż musiał wręczyć łapówkę. Wszystko poszło jednak jak z płatka, więc teraz już może przedstawić swoją sprawę... I zagaja tymi słowy: „Ośmielam się prosić czcigodnego pana względem pewnej delikatnej okoliczności….”. Fałszywy dygnitarz nadstawia łaskawie ucha, a Dobczyński wyjaśnia: „Sprawa bardzo delikatnej natury: starszego syna swego wydałem, że tak powiem, na świat jeszcze przed ślubem”. Chlestiakow, zainkasowawszy gotówkę, jest gotów na posłuchanie: „Tak!?”. Nasz Dobczyński przystępuje do szczegółów: „Właściwie mówiąc, tak się tylko mówi, bo wydałem go na świat tak samo jakby po ślubie – i potem prawomocnym małżeństwem wszystko przypieczętowałem”. Uważny czytelnik w tym miejscu zapyta (sam również się nad tym zastanawiałem), o co panu Piotrowi tak właściwie idzie, skoro uznanie z jego strony już się odbyło w postaci wręcz klasycznego legitimatio per subsequens matrimonium. Być może Gogol budował w ten sposób „prawnicze” napięcia wedle zasady, że nadmiar nie zawadzi; w końcu „Rewizor” jest komedią…  Otóż dawca łapówki, a obecnie już petent, nalega dalej: „Więc, jeżeli łaska, chciałem prosić, żeby chłopak mógł teraz być moim prawym synem i nazywać się tak jak ja – Dobczyński”. Odpowiedź Chlestiakowa była błyskawiczna: „Dobrze, niech się nazywa. To można”. Z następnego zdania sztuki wynika jednak jego niepewność, a nawet zawahanie. Kto wie, czy aby wtedy w głowie Chlestiakowa – hochsztaplera udającego pełnomocnego kontrolera ze stolicy – nie zapaliło się światło ostrzegawcze, że go sprawdzają, badając jego prawniczą wiedzę... Stonował więc jednoznaczność swego stanowiska, dodając: „Dobrze, dobrze, postaram się, załatwię, gdzie trzeba… mam nadzieję, że da się zrobić… tak, tak…”.

O ile ówczesne przepisy rosyjskie rzeczywiście uzależniały przyznanie nazwiska od zgody cara, to trzeba przyznać, że pseudo-rewizor zachował się całkiem taktownie i rozsądnie. Ale to już jest wyłączną zasługą jego kompetentnego twórcy… Skądinąd warto wiedzieć, że Gogol, zanim został pisarzem, był zdecydowany oddać się karierze sędziowskiej.

*Marian Sworzeń, ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.