Remedium na kryzys demokracji

demokracja| demokracja bezpośrednia| demokracja liberalna| demokracja ludowa| kryzys demokracji| kryzys konstytucyjny

Remedium na kryzys demokracji
7 maja 2016. Foto: P. Rachtan

Naczelną ideą współczesnej demokracji powinien być realny wpływ obywateli na los państwa oraz ciągły, obywatelski nadzór nad jego instytucjami.

Mało jest w dzisiejszym dyskursie publicznym pojęć tak często i chętnie używanych, jak termin „demokracja”. Godnie reprezentująca interesy ogółu społeczeństwa władza, rządy prawa i porządku, wolność słowa i przekonań, sprawiedliwość społeczna, dobrostan materialny, stabilność wewnętrzna i zewnętrzna państwa, rozwój gospodarczy, idea wzajemnej tolerancji i pluralizmu, szacunek rządzących do obywateli – wszystkie te pożądane aspekty współczesnej sfery polityki są nierzadko wręcz utożsamiane z pojęciem demokracji, używanym wobec nich w sposób opcjonalny i zamienny.

Przymiotnik „demokratyczny” stosowany jest przez konkretnych polityków na ogół w celu uprawomocnienia swych poczynań, nadania im legalnego wymiaru, utożsamienia ich z interesami obywateli i automatycznego zabarwienia pozytywnymi znaczeniami i emocjami. Toteż na zasadzie przeciwieństwa, chcąc zdyskredytować posunięcia rządzących, opozycja częstokroć stosuje argument niedemokratyczności – w szczególności w demokracjach słabo skonsolidowanych – jako zarzut najcięższej wagi politycznej i mający charakter ostateczny.

Pomijając sytuacje, w których ma to uzasadnienie (np. w świetle kryzysu konstytucyjnego w Polsce – w tym przypadku poddanie w wątpliwość demokratycznego charakteru poczynań władzy ma pewne uzasadnienie i wykracza poza zwykłą retorykę opozycyjną), często słowo „niedemokratyczny” jest stosowane przez polityków wobec swych adwersarzy na zasadzie ogólnego sprzeciwu wobec ich działań. W tym ostatnim znaczeniu jest ono nadużywane.

Wszystko to świadczy o kluczowym znaczeniu pojęcia demokracji dla współczesnej polityki.

Jeden z polskich ministrów w obecnym rządzie na pytanie dziennikarza o groźbę erozji demokracji liberalnej w kontekście kryzysu konstytucyjnego odparł: „Słyszymy dziś, że w Polsce jest zagrożona tzw. liberalna demokracja. A ja nie chcę demokracji z przymiotnikiem”.
Stwierdzenie to wydaje się być co najmniej ryzykowne, jeżeli pod uwagę weźmie się mnogość wizji ustrojów demokratycznych, zarówno w określonym czasie i przestrzeni oraz w sferze teorii, jak i politycznej praktyki.

Z epoki starożytnej znamy charakterystyczny dla niektórych greckich polis model demokracji bezpośredniej wraz z najbardziej charakterystycznym i klasycznym dla niej ustrojem Aten, do którego tak często odwołujemy się również dzisiaj jako do pewnego ideału sprawowania władzy i kultury politycznej w ogóle. Znamy z okresów późniejszych republikański Rzym, wczesnośredniowieczne, oparte na wiecach, demokracje wojenne, nieco późniejsze europejskie kupieckie republiki miejskie czy wyrosłą na polskim gruncie ideę oligarchicznej demokracji szlacheckiej.

Wiek dziewiętnasty z kolei przyniósł stopniowe powstanie demokracji parlamentarnych, które z biegiem czasu przekształciły się w dominującą w dzisiejszym świecie zachodnim demokrację liberalną właśnie, początkowo jednak w zdecydowanie większej mierze liberalną, niż demokratyczną (zważywszy na cenzusy majątkowe jako ograniczenie dla obywatelskiego przywileju uczestnictwa we władzy).

Wraz z rosnącym znaczeniem ustroju demokracji liberalnej i faktem, że to właśnie wyznaczony przez nią model rządów zdominował najbardziej rozwinięte i wpływowe regiony świata, powstawać zaczęły różne modele rządów mieniące się demokracjami. I nie były to bynajmniej demokracje liberalne. Przeciwnie, reżimy rozmaitych rządów „demokratycznych” za swój cel uznały sprzeciw wobec liberalnej cechy demokracji.

Najjaskrawszy przykład stanowi koncepcja „demokracji ludowej” (nazwa to zresztą osobliwa i będąca językowym pleonazmem), której istotą było przekonanie, iż polityczna równość wobec prawa charakterystyczna dla demokracji liberalnych stoi w sprzeczności z realnie demokratyczną równością ekonomiczną. Ta charakterystyczna dla reżimów komunistycznych idea stanęła u podstaw praktyki i funkcjonowania najbardziej opresyjnych, totalitarnych i niedemokratycznych dyktatur w dziejach ludzkości.

Obecnie do oryginalnych epitetów demokracji należą chociażby: promowana przez Iran idea demokracji islamskiej czy kuriozalne, acz chętnie używane przez elity polityczne Rosji dla nazwania jej wizji realizowanej polityki określenie demokracji suwerennej, która jak wiadomo ma zarówno z demokracją jak i liberalizmem wspólnego bardzo niewiele.

Demokracja i demokratyczność urosły do rangi synonimu praworządnej i legalnej władzy. Stąd wiele państw określa swój model sprawowania rządów jako demokratyczny właśnie, nawet jeśli faktycznie pozostaje to w sferze deklaracji i ma wymiar wyłącznie propagandowy.

Powyższe przykłady zaczerpnięte zarówno z odległej przeszłości jak i czasów najnowszych, pokazują dobitnie sens istnienia liberalnego komponentu współczesnej demokracji. Mając na uwadze sposób sprawowania władzy w niektórych demokracjach nieliberalnych, życzenie niektórych polityków o „demokracji bez przymiotnika” może wobec tego budzić wśród odbiorcy pewien uzasadniony niepokój…

Czym więc jest liberalna demokracja i na czym polega jej wyższość nad innymi ustrojami politycznymi?

Nasze współczesne, zachodnie rozumienie demokracji tożsame jest właśnie z ideą demokracji liberalnej. Oznacza to, że oba te składniki – demokratyzm i liberalizm – muszą być w niej ściśle ze sobą powiązane. Pierwszy z nich oznacza taką formę rządów, w której – najogólniej rzecz ujmując – władza i decydowanie o kierunku polityki należą do ogółu obywateli, nie zaś do wąskiej grupy społeczeństwa lub jednej osoby.

Sam termin „demokracja” sprowadza się więc do uczestnictwa szerokich warstw społeczeństwa w podejmowaniu pewnych decyzji politycznych i jego, mniejszego bądź większego, udziału we władzy. Jest to jednak definicja tak szeroka, że spełnia ją zarówno ustrój Norwegii, jak i wspomnianego już Iranu. Pierwszy z krajów od lat stoi na czele indeksu Economist Intelligence Unit – bodaj najbardziej popularnego wskaźnika demokracji – i stanowi obok pozostałych państw skandynawskich wzorcowy model tej formy rządów. Iran z kolei, mimo odbywających się w nim cyklicznie wyborów, zaliczamy do państw zamykających ranking jako kraj o jednym z najniższych poziomów swobód obywatelskich. (Swoją drogą Polska w tej klasyfikacji wchodzi w skład niechlubnego grona tzw. flawed democracies – „demokracji wadliwych”).

Z naszego punktu widzenia ważniejszy staje się drugi składnik definiujący demokracje zachodnie – liberalizm. Oznacza on tutaj pewien porządek relacji pomiędzy pochodzącą z woli demosu władzą a pojedynczym obywatelem. W komponencie liberalnym zawierają się w zasadzie wszystkie te cechy i wartości, które utożsamiamy z rozwiniętymi demokracjami: wolność osobista, wzajemne ograniczanie i kontrola społeczeństwa oraz reprezentujących go instytucji, wynikający z tego trójpodział władzy, zapewnienie autonomii obywatela zarówno wobec instytucji państwa jak i woli reszty populacji, istnienie wolności gospodarczej i gwarantowanej przez obieralne władze własności prywatnej.

Liberalna cecha współczesnych, wysoko rozwiniętych państw oznacza zapobieganie sytuacji, w której władza demosu stanowiłaby zagrożenie dla praw mniejszości oraz niezbywalnych praw człowieka.

Wobec siły oddziaływania terminu demokracja i faktu, że ustrój ten dominuje we wszystkich najsprawniej funkcjonujących państwach świata, nasuwa się pytanie: czy jest jakiekolwiek niebezpieczeństwo związane ze zmierzchem i spadkiem poparcia dla tej formy rządów? Warto w tym kontekście przywołać głośną i popularną teorię Francisa Fukuyamy, który ćwierćwiecze temu ogłosił „koniec historii”. Chodziło nie o apokaliptyczną wizję kresu ludzkości, lecz o przekonanie, iż polityczna przyszłość świata należy do liberalnej demokracji i realizowanych przez nią wartości zachodnich.

O ile należy zgodzić się z przekonaniem, że rzeczywiście ustrój ten prawdopodobnie jak żaden inny realizuje powszechną ludzką potrzebę pokoju, bezpieczeństwa i dostatku, to jednak z perspektywy czasu widać, że teza o tym, iż demokracja liberalna jest przez to „skazana na zwycięstwo” okazała się nieprawdziwa. W rzeczywistości teoria ta jest wyrazem iście „amerykańskiego”, bardzo subiektywnego i życzeniowego myślenia o świecie, nie uwzględniającego jego kulturowego zróżnicowania oraz tego, że samo ustanowienie w danym państwie instytucji demokratycznych – takich jak parlament, obieralny prezydent czy wolne wybory – nie stanowi jeszcze o jego demokratyczności. Najdobitniej widać to na przykładzie Bliskiego Wschodu: niepowodzeń realizowanego przez Stany Zjednoczone w tym regionie „eksportu demokracji” czy płonnych nadziei części opinii publicznej na demokratyzację tego rejonu świata jako naturalną konsekwencję Arabskiej Wiosny.

Pytanie o to, czy liberalna demokracja może być ustrojem uniwersalnym, jest bardzo ciekawe i zajmujące. Jednak dużo bardziej interesującą kwestią jest przyszłość demokracji liberalnej w jej kolebce i regionie nam najbliższym, jakim jest Europa. Tu również pojawia się pewna groźba niestabilności jej funkcjonowania. Wytłumaczenie tego stanu rzeczy jest za każdym razem bardzo podobne – społeczeństwo odwraca się od demokracji zawsze wówczas, gdy pojawia się silne poczucie zagrożenia i niepewności.

Obecna sytuacja naszego kontynentu rodzi dla funkcjonowania demokracji spore dylematy i wyzwania. Krach gospodarczy, kryzysy zadłużeniowe i wynikający z tego stanu rzeczy kryzys wspólnej waluty, fatalny poziom bezrobocia wśród młodzieży (szczególnie na południu Europy), coraz większe zagrożenie terroryzmem i agresywną polityką Rosji, groźba Brexit-u i kryzys uchodźczy – wszystkie te problemy, sprowadzające się do utraty poczucia bezpieczeństwa, powodują wzrost niezadowolenia społecznego oraz erozję politycznego projektu zjednoczenia europejskiego. Wydaje się to szczególnie paradoksalne, biorąc pod uwagę, że z wymienionymi problemami w pełni skutecznie walczyć można jedynie poprzez dialog i ścisłą współpracę w ramach europejskiej wspólnoty. Ta ostatnia zamiast umacniać swą pozycję, coraz bardziej słabnie.

W tym stanie rzeczy najbardziej niepokojący wydaje się jednak stosunek znacznej części obywateli Unii Europejskiej wobec projektu europejskiego zjednoczenia i liberalnego komponentu współczesnego modelu europejskiej demokracji. Miarodajnym na to dowodem może w tym przypadku być chociażby wzrost poparcia dla ugrupowań eurosceptycznych (lub po prostu jawnie antyeuropejskich), populistycznych, a niekiedy również, co najbardziej niepokojące, posługujących się hasłami ksenofobicznymi i rasistowskimi.

Wszelkie kryzysy, z jakimi zmaga się obecnie Europa, w szczególności kryzys imigracyjny, są wodą na młyn dla funkcjonowania i wzrostu politycznego znaczenia tego typu ugrupowań, bazujących w swej działalności na manipulacji i podsycaniu społecznych emocji. Emocje nie sprzyjają w tym wypadku pielęgnowaniu wartości demokratycznych. I stwarzają pokusę przekazywania władzy politykom, którzy swój program sprowadzają do szukania i definiowania wrogów. Obojętnie czy są nimi w większym stopniu imigranci, instytucje unijne, czy niektóre instytucje państwa demokratycznego w ogóle.

Co najważniejsze, działacze ci przekonują, że ich program jest uprawomocniony poglądami i wolą ogółu społeczeństwa. Argumenty takie słyszymy również w Polsce. W tym kontekście przypomnieć można słowa, swoją drogą bardzo zasłużonego i powszechnie szanowanego polityka, będącego ikoną antykomunistycznej opozycji, który z sejmowej mównicy stwierdził, iż „dobro i wola narodu musi być nad prawem, nawet nad konstytucją”. Zdanie to może służyć za esencję tego, jak nie powinna być rozumiana współczesna idea i pożądany model demokracji. Już starożytni przestrzegali przed groźbą przekształcenia się demokracji w ochlokrację i tyranię większości. Również z najnowszej historii Europy znamy nader jaskrawe przykłady demokratycznego oddawania władzy przywódcom, którzy argumentując to realizowaniem interesów ogółu, prowadzili politykę jawnie antydemokratyczną.

Eurosceptycyzm ugrupowań nacjonalistycznych i populistycznych sprowadza się do całkowitego negowania koncepcji zjednoczonej Europy. Jako taki jest więc ruchem wstecznym. Obok niego istnieje jednak zupełnie inna wersja europejskiego sceptycyzmu, związana z pewnymi środowiskami liberalnymi i lewicowymi. Poddaje on krytyce jedynie sposób funkcjonowania i zasady rządzące dzisiejszą Unią Europejską, nie zaś ideę integracji kontynentu. Przeciwnie, postuluje ściślejszą współpracę w ramach wspólnoty i zwiększenie jej demokratyczności (zgodną z zasadami demokracji oddolnej), a przez to i jej legitymacji do reprezentowania obywateli Unii.

Obie formy sprzeciwu wobec realizowanej koncepcji integracji europejskiej mają w rzeczywistości to samo źródło. Jest nim sprzeciw wobec wszystkich mankamentów składających się na problem deficytu demokracji we współczesnej polityce europejskiej, który wiąże się głównie – według krytyków – z brakiem demokratycznej legitymacji „technokratycznych” i zbiurokratyzowanych instytucji unijnych.

Można wobec tego zauważyć, że istnieją obecnie dwie główne koncepcje poddające krytyce współczesną demokrację w Europie i przedstawiające odmienne remedium na kryzysy toczące nasz kontynent. Pierwsza z nich sprowadza się do nawoływania do konieczności powrotu wartości nacjonalistycznych i populistycznych. Druga głosi postulat demokracji oddolnej i dalej idącej demokratyzacji życia publicznego. I jako taka zasługuje na pewną uwagę, ponieważ przedstawia konstruktywną krytykę obecnej liberalnej demokracji, w rzeczywistości stanowiąc troskę o jej przetrwanie poprzez usprawnienie jej funkcjonowania.

Zagrożenie dla demokracji nie musi oznaczać nagłego zastąpienia jej przez autokratyczny, opresyjny reżim. Równie istotnym niebezpieczeństwem jest groźba postępującej fasadowości jej instytucji, oligarchizacji, alienacji partii politycznych (które przestając mieć charakter masowy, tracą bezpośrednie więzi z wyborcami), czy faktycznego ograniczenia uczestnictwa politycznego obywateli w elekcji polityków w cyklicznych wyborach.

Naczelną ideą współczesnej demokracji powinien być realny wpływ obywateli na los państwa oraz ciągły, obywatelski nadzór nad jego instytucjami. Wobec tego nasuwa się jeszcze jedna uwaga: bez poprawnie funkcjonującego społeczeństwa obywatelskiego wraz z wszelkimi jego cechami – solidarnością, poczuciem wspólnoty, tolerancją dla odmiennych poglądów, umiejętnością dyskusji i dialogu, poczuciem osobistej odpowiedzialności za siebie i za życie wspólnoty, potrzebą organizowania się w stowarzyszenia realizujące pewne pożyteczne dla społeczeństwa cele – sprawna demokracja nie ma prawa zaistnieć (lub się utrzymać).

Jednak samo istnienie społeczeństwa obywatelskiego jest niewystarczające. Konieczne jest również zapewnienie korzystnych warunków istnienia dla wszelkich instytucji i formalnych bądź nieformalnych zrzeszeń, i respektowanie ich postulatów przez polityków i władzę. Wzajemna nieufność obywateli względem siebie i względem władzy (którą można zaobserwować w państwach o niskiej frekwencji wyborczej, będącej przydatnym miernikiem szacunku obywateli dla rządzących) oraz władzy względem obywateli (wyrażającej się chociażby w ilości regulacji nakładanych na obywateli, odbieranych często jako naruszanie osobistej wolności) powoduje swoiste błędne koło i spiralę nieufności. Ta nie sprzyja poprawnemu funkcjonowaniu demokratycznego państwa prawa.

Przed groźbą spadku poparcia społecznego dla idei demokracji liberalnej najlepiej „uciec do przodu”, a więc zacząć wdrażać takie rozwiązania, które realizowałyby przynajmniej część z założeń współczesnych wizji demokracji opartej na oddolnej partycypacji. W dobie społeczeństwa informacyjnego – coraz większej świadomości obywateli, dostępu do źródeł wiedzy o otaczającej rzeczywistości, rozrostowi funkcjonujących w sieci niezależnych mediów i platform wymiany poglądów – absurdalnym i nielogicznym wydają się postulaty wielu europejskich polityków, iż jedynym lekarstwem na problemy dotykające kontynent jest powrót do modelu scentralizowanego, nacjonalistycznego państwa narodowego. Takiego, które zamyka granice i reprezentuje politykę w oparciu o egoistyczną „rację stanu”.

Świat staje się coraz bardziej otwarty, granice geograficzne i kulturowe coraz mniej wyraźne, kontakty międzyludzkie coraz łatwiejsze dzięki funkcjonowaniu niezliczonych środków komunikacji, gospodarki coraz bardziej współzależne. Wydaje się, że właśnie pewna decentralizacja zarządzania, włączanie coraz szerszych rzesz obywateli w procesy decyzyjne (w szczególności w odniesieniu do „małych ojczyzn” – na przykład poprzez wprowadzanie budżetów partycypacyjnych dla miast i regionów), nie zaś wzmacnianie protekcjonistycznej i planistycznej roli państwa, są rozwiązaniami adekwatnymi do wymogów czasów, w których żyjemy.

Frustracja znacznej części europejskiej opinii publicznej wynika właśnie z wrażenia braku wpływu na bieg spraw publicznych i przekonania o alienacji klasy politycznej, nie zaś z poczucia zbyt małych uprawnień państwa względem obywateli. Oczywiście wizja demokracji oddolnej wydaje się być obecnie mało realna czy zbyt idealistyczna. Pamiętać jednak należy, że w podobny sposób odbierano jeszcze na początku minionego stulecia projekty powszechnego prawa do głosowania czy równouprawnienia kobiet.

Stwierdzenie o zmierzchu demokracji liberalnej w Europie wydaje się być zbyt pesymistyczne i daleko idące. W istocie przeżywamy jedynie jej kryzys spowodowany obecnymi gospodarczymi i społecznymi perturbacjami kontynentu. Tylko ustrój demokratyczny jest w stanie zagwarantować istnienie wartości, do których współczesny Europejczyk przywiązuje dużą wagę i bez których ciężko byłoby mu żyć.

Pokusa odwrotu od tego modelu rządów związana jest z tym, że – jak pisał włoski klasyk filozofii polityki – „w demokracji łatwo jest o pytanie, trudno o odpowiedź, autokracja utrudnia pytanie, ale ma zawsze łatwą odpowiedź”. W czasach istnienia licznych problemów i pytań o przyszłość polityczną Europy i Unii Europejskiej zdanie to nabiera szczególnego znaczenia.

Renesans liberalnej demokracji będzie wobec tego możliwy tylko wówczas, gdy zarówno klasa polityczna jak i obywatele wspólnie uznają, że demokratyczny wpływ społeczeństwa na politykę nie musi i nie powinien sprowadzać się jedynie do wrzucania karty wyborczej w dniu głosowania, lecz do stałego uczestnictwa w życiu państwa i wspólnoty. I co za tym idzie, wspólnego rozwiązywania kluczowych problemów. Wymaga to zarówno mądrości polityków, jak i sprawnie działającego społeczeństwa obywatelskiego. Miejmy nadzieję, że nie jest to idea zbyt idealistyczna, by nie mogła być urzeczywistniana.

*Emil Kwidziński – doktorant z zakresu nauk o polityce na Uniwersytecie Gdańskim, stypendysta Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego; interesuje się integracją europejską, prawem UE oraz współczesną myślą polityczną.

Instytut Obywatelski

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.