M. Kozłowski: Ukraina – Co może się wydarzyć

aneksja| Anschluss| Arsenij Jaceniuk| Krym| NATO| Ołeksandr Turczynow| Putin| Rosja| Ukraina| Unia Europejska| Wiktor Janukowycz| Witalij Kliczko

M. Kozłowski: Ukraina – Co może się wydarzyć

National Geographic podjął decyzję, by na drukowanych, bądź rozpowszechnianych w sieci mapach zaznaczać Krym jako część Federacji Rosyjskiej, gdyż „przedstawia świat taki jakim jest”.

Przypomnijmy: była to pierwsza od czasów II wojny światowej inwazja zbrojna jednego państwa przeciw innemu zakończona skuteczną czyli zrealizowaną de facto aneksją terytorium. Poprzedni podobny przypadek, próba aneksji Kuwejtu przez Irak skończyła się budową międzynarodowej koalicji, która zbrojnie usunęła agresora z zajętego terytorium. Tym razem skutecznej odpowiedzi nie było i nie będzie, bo sankcje nałożone na Rosję maja wyłącznie charakter symboliczny i nawet ci, którzy je nałożyli wyraźnie to podkreślają . Także nieuznanie faktu aneksji Krymu praktycznie przez cały świat nie ma w chwili obecnej praktycznego znaczenia. Oczywiście w dalszej perspektywie może, być inaczej. Nieuznanie przez Stany Zjednoczone aneksji państw bałtyckich niewątpliwie miało znaczenie  podczas odzyskiwania przez te państwa niepodległości, a także ich akcesji do NATO I Unii Europejskiej. No ale zdarzyło się to po przeszło 50 latach.

Nie piszę tego z oburzeniem czy żalem. Po prostu innej alternatywy nie było. Przypominają się słowa pewnego amerykańskiego generała po konferencji w Jałcie

 

„Jałta była po prostu przyjęciem do wiadomości istniejącej rzeczywistości”.

 

Oczywiście sankcje mogły być nieco bardziej dotkliwe, ale przecież i tak pozostałyby tylko gestem. Dotychczas nie zdarzyło się by sankcje, nawet najsurowsze, doprowadziły do szybkiej zmiany polityki obłożonymi nimi państwa. Owszem, w długiej perspektywie sankcje mogą jakieś znaczenie odegrać , Tak było w przypadku  Afryki Południowej w czasach apartheidu czy Polski stanu wojennego. Jednak i w pierwszym i w drugim przypadku dezaprobata świata wobec rządzących i ich izolacja miały znaczenie wtórne wobec wewnętrznych procesów społecznych i politycznych zachodzących w tych krajach.

W jaki sposób i w jakiej perspektywie obecna dezaprobata świata wobec działań Rosji przełoży się na wewnętrzne procesy w tym kraju trudno w tej chwili przewidzieć. Tym bardziej, że nie wiadomo czy, polityka ograniczania stosunków z tym krajem będzie kontynuowana i w jakim zakresie. Wydarzenia biegną niezwykle szybko i każda próba przewidzenia przyszłości obarczona jest dużym ryzykiem.  Jednak aby moc właściwie reagować w przyszłości trzeba być przygotowanym na różne scenariusze, także te najbardziej pesymistyczne. Podjęcia próby podsumowania tego co się wydarzyło, a także zarysowanie prawdopodobnych scenariuszy przyszłych wydarzeń nie jest zajęciem wyłącznie akademickim.

Pierwsze pytanie, zadawane najczęściej, brzmi: Co rozgrywające się na naszych oczach wydarzenia znaczą dla przyszłości świata i czy w najbliższym czasie grozi nam wojna. Na drugą część tego pytanie odpowiedź wydaje się jednoznaczna. Obecnie wybuch wojny pomiędzy Rosja a NATO jest bardzo mało prawdopodobny z tego samego powodu dla którego odpowiedź świata wobec aneksji Krymu skończyła się na symbolicznych sankcjach. Po prostu w dobie atomowej ryzyko wojny jest tak niewyobrażalnie wysokie, że prawdopodobieństwo iż ktoś, nawet największy szaleniec, na taki krok się zdecyduje  –  jest znikome. Tak było przez cały okres zimnej wojny, tak było i później. O rządzącej dziś Rosja ekipie można powiedzieć wiele złego, ale na pewno nie są to szaleńcy. Putin wiedział doskonale, że zajmując Krym nie ryzykuje żadnego odwetu. W przypadku ataku na terytorium NATO takiej pewności mieć nie może i wydaje się, że ta niepewność jest wystarczającą gwarancja iż do ataku np. na Estonię, nie mówiąc już o Polsce nie dojdzie.

Nie oznacza to jednak, że wydarzenia ostatnich dni nie stanowią poważnego zagrożenia dla bezpieczeństwa Świata jako całości. Podkreślał to zresztą kilkakrotnie nasz minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski, który wyraźnie wyrasta na jednego z czołowych mężów stanu w Europie. Aneksja Krymu , która była przede wszystkim gigantycznym upokorzeniem Ukrainy i karą za zmianę władzy w tym kraju oznacza bowiem, że odtąd obowiązuje w świecie zasada, że jeśli posiadasz wystarczające siły a najlepiej broń nuklearną możesz bez ryzyka dokonywać zmian politycznych, a nawet terytorialnych w swym sąsiedztwie bez ryzyka międzynarodowego odwetu. Z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć zatem można przyspieszony wyścig zbrojeń nuklearnych ze wszystkimi tego konsekwencjami. Do czasu aneksji Krymu Stany Zjednoczone i Europa mogły, przynajmniej teoretycznie, wyścig ten powstrzymywać udzielając gwarancji bezpieczeństwa bądź takie gwarancje obiecując. Teraz będzie to znacznie trudniejsze: ryzyka związane z takim wyścigiem wielokrotnie sygnalizowano i opisywano, a jest to przede wszystkim rosnąca w postępie geometrycznym możliwość dostania się materiałów rozszczepialnych w niepowołane ręce. Jedno jest zatem pewne. Niezależnie od przebiegu wydarzeń na Ukrainie i wokół niej świat już stał się bardziej niebezpiecznym miejscem .

Drugie najczęściej zadawane pytanie to perspektywy przyszłości Ukrainy. Tutaj niestety najbardziej prawdopodobny scenariusz jest bardzo pesymistyczny. Przynajmniej w perspektywie krótkoterminowej.

Także i w tym przypadku ryzyko bezpośredniej zbrojnej agresji Rosji celem oderwania dalszych części terytorium wydaje się niewielkie. I to nie dlatego, iż Putin obawia się dalszych sankcji czy reakcji świata. Jeśli dobrze się wczytać w aneksyjne przemówienie Putina, a od czasów Hitlera wiadomo, że słowa przywódców dokonujących Anschlussu trzeba brać bardzo poważnie, celem Rosji nie jest rozczłonkowanie Ukrainy, lecz stopniowa odbudowa imperium poprzez wasalizację dawnych republik, które wybiły się na niepodległość. Udało się to z Białorusią, udało z Armenią, jednak Ukraina to stawka najwyższa. I stąd tak ostra reakcja po obaleniu Janukowycza. Nie chodzi zatem o Donieck, Charków czy Odessę lecz o cała Ukrainę. Czyli ustanowienie władzy, która będzie – przy zachowaniu sztafażu niepodległości – całkowicie Rosji powolna. W tym przypadku zajęcie Krymu miało na celu przede wszystkim pokazanie obecnej władzy na Ukrainie jej bezsilności. A wiadomo, że dla każdej władzy, a szczególnie dla władzy wyłonionej w następstwie rewolucji, zabójcze jest ukazanie jej słabości i bezskuteczności. Chciałbym być dobrze zrozumiany. Obecne władze Ukrainy, które reprezentują premier Arsenij Jaceniuk, pełniący obowiązki prezydenta przewodniczący parlamentu Ołeksandr Turczynow i najpoważniejszy kandydat na prezydenta szef Udaru Witalij Kliczko , budzą podziw i szacunek sposobem, w jaki mierzą się z obecną sytuacją. Jednak wyzwania przed jakimi stoją i przed jakimi stanie każda rzeczywiście niezależna ekipa rządowa, są tak ogromne, że osiągniecie zamierzonego celu czyli utrzymanie pełnej niezależności Ukrainy przynajmniej w tym rozdaniu są, po ludzku biorąc, bardzo niewielkie.

O wyzwaniach tych napisano już bardzo wiele. Od dramatycznej sytuacji gospodarczej poczynając poprzez praktycznie nieograniczone możliwości rosyjskiej ingerencji w demokratycznym procesie politycznym, po rzeczywiste dramatycznie głębokie podziały społeczne, etniczne  i geograficzne tego państwa.

Ukraina jest zbyt wielka, by nawet zmasowana pomoc zagraniczna i i to bez brania pod uwagę wszystkich gospodarczych dolegliwości jakie ma w swym arsenale Moskwa - w sposób istotny i widoczny przełożyła się na odczuwalną poprawę poziomu życia mieszkańców. Raczej przewidzieć można proces odwrotny, czyli dalsze ubożenie społeczeństwa. Sporo mówi się o ekonomicznym znaczeniu nawet symbolicznych sankcji w stosunku do Rosji. Mają być one dotkliwe dlatego, że niepewność polityczna odstrasza  inwestorów. Ten sam proces i to w stopniu bez porównania większym już obecnie ma miejsce na Ukrainie. Z 14 działających tam zagranicznych banków pozostały dwa, a i one rozważają likwidacje swych ukraińskich oddziałów. Podobnie jest w przypadku innych wielkich firm międzynarodowych kierujących się nie sentymentami lecz ekonomiczną kalkulacją

Jeszcze poważniejsza jest sytuacja polityczna. Wcale nie jest pewne, że 25 maja uda się przeprowadzić wybory prezydenckie. Ukraina jest dziś tak głęboko podzielona, że nie wiadomo, czy kandydat reprezentujący przykładowo partię „Swoboda” będzie mógł bez ryzyka i swobodnie prowadzić swa kampanię w Ługańsku, a prorosyjski kandydat z Charkowa we Lwowie. Na Ukrainie miała miejsce rewolucja i to rewolucja krwawa. Do dziś nie wiadomo, kim byli snajperzy strzelający z dachów wokół Majdanu zarówno do manifestantów jak i funkcjonariuszy Berkutu. Ci ludzie nie rozpłynęli się, broń nie została nikomu odebrana, a wiadomo, że gdy raz użyta zostanie broń, jej użycie po raz kolejny jest  z psychologicznego punktu widzenia znacznie łatwiejsze. Zabójstwo w biały dzień jednego z działaczy „Prawego sektora” tylko potwierdza obawy, że może być jeszcze gorzej

Ale jeśli nawet uda się wybory przeprowadzić, z ogromną dozą prawdopodobieństwa założyć można że Rosja postara się, aby były one na tyle niespokojne, by uznać je za „niepraworządne” i by moc dalej odmawiać legitymacji władz w Kijowie. A bez jakiegoś modus vivendi ze swym największym sąsiadem i partnerem gospodarczym na dłuższą metę Ukraina egzystować nie może.

Nie trzeba wielkiej wyobraźni by przewidzieć, że owe „niepraworządne”, nie uznawane przez Rosję władze, mogą zostać prędzej czy później obalone. Żadne bowiem społeczeństwo nie może żyć w stanie permanentnej rewolucji, a potrzeba jakiegoś minimum ładu i społecznego spokoju okazać się może przemożna. A kolejnych wyborów, które wyłonią władze jeszcze bardziej podporządkowane Moskwie niż było to w przypadku Janukowycza, już nawet nie trzeba będzie w sposób jawny i oczywisty fałszować.

Taki scenariusz rozwoju wydarzeń, choć oczywiście należy robić wszystko, aby do niego nie doszło, wydaje się jednak bardzo prawdopodobny i polityczną ślepotą byłoby nie dostrzeganie jego możliwych konsekwencji.

Aksjomatem naszej polityki podzielanym przez wszystkie ugrupowania i siły polityczne jest stwierdzenie, że niezależność Ukrainy to najskuteczniejsza gwarancja naszego bezpieczeństwa. Dziś widzimy dowodnie, że utrzymanie tej niezależności w sytuacji braku procesów demokratyzacyjnych w Rosji i odradzania się rosyjskiego imperializmu, może okazać się niewiarygodnie trudne, o ile wręcz nie niemożliwe. Jeśli sytuacja w istocie rozwijać się będzie w kierunku, który tu zarysowałem, przed polityką całego „wolnego świata” w tym, a może przede wszystkim Polski staną bardzo poważne wyzwania. Konieczne będzie - mimo pozorów normalizacji – dalsze wywieranie presji na Rosję, zwłaszcza utrzymanie wobec niej wspólnego frontu. Nie mówię tu o izolacji – ta w przypadku nuklearnego mocarstwa, członka Rady Bezpieczeństwa ONZ jest niemożliwa, ale utrzymanie wobec władz rosyjskich takiego dystansu, by jednak to odczuły. Jednocześnie nie wolno izolować i „karać” rosyjskiego społeczeństwa, zwykłych Rosjan. Prawdziwa nadzieja na rzeczywistą niepodległość Ukrainy to zmiany w Rosji. I jeśli dziś ze zgrozą patrzymy na szowinistyczny zachwyt wielu Rosjan cieszących się z podboju Krymu, powinniśmy mieć stale przed oczyma inne widoki: dziesiątki tysięcy Rosjan demonstrujących przed rokiem przeciw putinowskiemu samodzierżawiu i te tysiące, które również i dziś wychodzą na ulice, co wymaga szczególnej odwagi, bowiem ludzie ci demonstrują nie tylko przeciw władzy, ale także większości ogarniętych szowinistycznym amokiem rodaków. Artykuł profesora Andrieja Zubowa z MGIMO, państwowego Instytutu Spraw Międzynarodowych porównujący wprost zajecie Krymu do Anschlussu Austrii przez Hitlera w Moskwie to dowód, że nawet w bliskich władzy elitach rosyjskich są ludzie myślący samodzielnie i nie obawiający się publicznie zabrać głos.

Taka polityka wymagać będzie wymagać będzie dużych umiejętności i ogromnego wyczucia. Tym bardziej, że jeśli spełni się ów zły scenariusz na Ukrainie dojść może do naprawdę poważnych wydarzeń. Rozbudzone społeczeństwo nie tak łatwo pogodzi się z narzucona przez Rosję władzą, a władza, po doświadczeniach z Majdanem może być znacznie brutalniejsza niż nieudolny i skorumpowany Janukowycz. Opozycja Ukraińska będzie oczekiwała od Polski wsparcia i pomocy, a Polska nie będzie mogła tej pomocy odmówić. Dlatego tak ważne jest by była to pomoc nie tylko nasza, lecz by wspólnota euroatlantycka okazała się w tym szczególnym przypadku rzeczywistą wspólnotą.

Tutaj jestem ostrożnym optymistą. Jak dotychczas polskie władze, od początku protestów na Majdanie po aneksje Krymu, prowadziły niezwykle delikatną, trudną grę w sposób niemal optymalny. Przyznać to musiała , choć niechętnie, nawet opozycja. Wymierne rezultaty tej polityki są wyraźnie widoczne. Choć nie ma jeszcze badań socjologicznych, które by to potwierdziły, wyraźnie zmalał w Polsce poziom niechęci czy nieufności wobec Ukrainy i Ukraińców. Jest to kapitał, którego nie można stracić. Wyraźnie też wzrosła międzynarodowa pozycja naszego kraju. Jesteśmy słuchani uważnie, a nasze propozycje , choć nie zawsze w stopniu który by nas zadawał często staja się polityka całej euroatlantyckiej wspólnoty. I znów – utrzymanie tego kapitału jest bezcenne.

Na koniec chciałbym dodać jedno. Wśród zagrożeń nie wymieniłem tak często i z lubością używanych przez Putina, a również nierzadko powtarzanych w Polsce i w innych europejskich krajach ostrzeżeń przed ukraińską skrajną prawicą , owymi rzekomymi „Banderowcami” . Po pierwsze skrajna prawica (a i skrajna lewica także) występują w całej Europie od Paryża po Budapeszt i od Szwecji po Grecję. Siła , wpływy i radykalizm takich formacji na Ukrainie nie są ani większe ani bardziej złowrogie  niż w wymienionych tu krajach. A jeśli chodzi o polskie obawy to wystarczy przypomnieć sobie obrazki z tzw. „Marszów Niepodległości”. Bo doprawdy nie wiem czym rożni się kult Bandery od kultu np. Eligiusza Niewiadomskiego czy Adama Doboszyńskiego.

Zarysowałem scenariusz, który wydaje mi się – podkreślam w perspektywie krótkoterminowej – najbardziej prawdopodobny.

Ale jeśli nawet obecna runda zmagań o wolną Ukrainę zakończy się przegraną , to na pewno nie będzie to runda ostatnia. Nie gdzie indziej, ale na jednym z nagrobków na cmentarzu łyczakowskim we Lwowie wyryto byronowskie słowa w przekładzie Mickiewicza: „Walka o wolność gdy się raz zaczyna z krwią ojca dziedzictwem przechodzi na syna”.

*Autor jest historykiem, publicystą i alpinistą, był działaczem opozycji w okresie PRL, a w latach 1999-2003 - ambasadorem RP w Tel Awiwie.

Studio Opinii

Świat

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.