Przepraszam, to niemal oszustwo
Ktoś podał Europejskiemu Trybunałowi Sprawiedliwości fałszywe informacje, w sposób, który bliski jest oszustwa. Wyrok w sprawie polskich „Otwartych Funduszy Emerytalnych” oparty jest na wprowadzeniu Trybunału w błąd. Nie sądzę, by ktoś zakwestionował informacje, które podam poniżej – które, co piszę z przykrością, podam nie pierwszy raz. Jako stary autor dziejów banków, bankierów i obrotu pieniężnego.
Od początku pisałem, że to nie „reforma emerytalna”, a raczej pomysł na „skokowe” uruchomienie giełdy, na szybki „kapitalizm powszechny”. Oszustwem była sama już nazwa „Otwartych Funduszy Emerytalnych”. W języku giełdowym całego świata fundusze „otwarte” to fundusze zarządzane przez wybieralną reprezentację wkładców, natomiast funduszami „zamkniętymi” rządzą menedżerowie, angażowani przez właścicieli. Nasze OFE są klasycznymi funduszami „zamkniętymi”: rzekomi „wkładcy” nie mogą nijak decydować o „swoich” pieniądzach. Na co dawno zwracał uwagę Piotr Kuczyński – nie mają prawa decyzji, czy w ogóle chcą takiego rozporządzenia się ich pieniędzmi, tym bardziej – nie mają prawa wyboru, któremu funduszowi…
Nie mogą takiego prawa mieć. Nie są właścicielami przekazywanych OFE pieniędzy, właścicielem jest ZUS, Zakład Ubezpieczeń Społecznych, to on je przekazywał tym OFE, mocą własnej decyzji, nie pojedynczych „ubezpieczonych”. W świetle prawa ci „ubezpieczeni” nie mieli nic do powiedzenia w sprawie losu tych pieniędzy. Nawet, gdyby ich pytano. Decyzje należą do ZUS-u jako właściciela.
Pieniądze ZUS-u są pieniędzmi publicznymi, za które odpowiada państwo. Na marginesie: ZUS (Zakład Ubezpieczeń Społecznych) scentralizowano już przed wojną, po wojnie włączono do budżetu. Ten budżet całymi latami wydawał nadwyżki wpływów do ZUS-u nad wypłatami, zagarnął i nieruchomości ZUS-u, i papiery wartościowe; nie słyszałem, by te zawłaszczone środki przynajmniej obliczono.
Piszę słowo „ubezpieczeni” w cudzysłowie, ponieważ to nie jest żadne ubezpieczenie od wyliczalnego ryzyka, ani system oszczędnościowy. „Ryzykuje” w takim „systemie emerytalnym” tylko sam ZUS – tym, że pożyjemy dłużej i będzie musiał dłużej, zatem więcej płacić. Władze państwowe same na dobitek mianowały menedżerów OFE, przekazując im pieniądze publiczne, gromadzone przez instytucję państwową. Za te pieniądze kupowali oni obligacje państwowe – pierwotnie nawet do 80% obrotów. Obligacje, które mógł kupować sam ZUS, bezpośrednio.
Część „składek”, ściąganych przez ZUS, trafiała od 1 marca 1999 r. do Powszechnego Towarzystwa Emerytalnego, czyli do „Otwartych Funduszy Emerytalnych”. Były one również instytucją państwową, która tylko miała działać jak prywatny biznes, ale była prywatnym biznesem wyłącznie owych mianowanych przez państwo menedżerów, a nie „wkładców”, tj. „ubezpieczonych”. Obrona „naszych pieniędzy” była obroną tych, którzy na zarządzaniu „otwartymi funduszami emerytalnymi” zarabiali bądź w inny sposób czerpali z nich korzyści. Ich sytuacja była szczególnie delikatna – wszystkich…
OFE opierały swoje finanse na państwowych papierach skarbowych (obligacji) po kilku latach już tylko w 50 procentach. Z tych obligacji najbezpieczniejsze są te indeksowane inflacyjnie. Ale i tak oprocentowanie obligacji było niższe od 7 procent od obrotów, jakie pobierali menedżerowie OFE – nim obniżono im ten procent o połowę, a potem do 2,5%. Co i tak było więcej niż 1% od obrotu – amerykańskich menedżerów funduszy emerytalnych.
Do dziś nas nie poinformowano, ile od 1999 roku OFE razem dostały od ZUS-u, i tak dofinansowywanego przez budżet (w roku 2010 – OFE wzięły od ZUS-u 22,4 mld zł). Wedle Rocznika Statystycznego ich aktywa w ostatnim roku prosperity światowej 2007 wynosiły 140,6 mld zł, prawdopodobnie więc mają mniej niż w sumie z ZUS-u dostały. Przez czas światowej zaś prosperity 2005–2007 pobierały od przejmowanych składek, podkreślam – od „przejmowanych składek” (jak to określał Rocznik Statystyczny), rocznie kolejno jako „przychody wynikające z zarządzania OFE” 818,6, 959,9 i 1056,5 milionów złotych, a prócz tego – wynagrodzeń za to zarządzanie kolejno 381, 401,1 i 586,6 milionów złotych. Jan Krzysztof Bielecki oszacował łączną sumę tych kosztów OFE za 11 lat na około 13 miliardów zł, branych z pieniędzy od ZUS-u, czyli z pieniędzy podatników, a nie zarabianych przez siebie. Było czego bronić. A warto pamiętać, że „ubezpieczonym” przysługuje regres do państwa, które tak rozpuściło ich zbiorowe pieniądze, wobec których jednak nie korzystali z indywidualnego prawa własności.
W papierach skarbowych lokuje swe środki sam ZUS, czerpiąc dochód z ich oprocentowania, bez pośrednictwa OFE, bez płacenia im za to miliardów zł. Sam w żaden inny sposób nie pomnaża tego, co zbiera, i musi dostawać rocznie na swoje cele dodatkowo dwadzieścia parę, lub nawet i kilkadziesiąt miliardów zł dotacji państwowych. Gdyby lokował środki emerytalne na indywidualnych kontach emerytalnych w bankach na 5 % na procent składany, po 40 latach pobierania „składek” miałby dla „inwestora” 3 i 2/3 razy tyle, co w sumie od niego pobrał (dlatego warto zapoznać się z anglosaskimi rozwiązaniami dla emerytur, opartymi na „oszczędnościach kontraktowych”, jak je zwą Amerykanie).
Rozumiałem ambicję skrócenia drogi do pozycji amerykańskich funduszy emerytalnych, obejmujących wtedy około jednej trzeciej udziałów w amerykańskiej gospodarce (łącznej wartości kilkuset miliardów dolarów). Ale giełdowy biznes oszczędności „płynnych” (jak je nazywają Amerykanie) to biznes bardzo niestabilny, ugrać więcej, niż się ma, nie jest łatwo, a byle przesilenie giełdowe niesie groźbę strat – takich jak obecne, w skali świata na setki miliardów dolarów. Cała polska operacja nie miała nic wspólnego z zarządzaniem amerykańskimi giełdowymi oszczędnościami płynnymi, polskie przedsiębiorstwa zresztą nie idą jeszcze „do publiczności” (jak to nazywają Amerykanie), by ze sprzedaży akcji zyskać środki na rozwój, to jeszcze gospodarka na to za młoda. Nie potrzebują. Żyją ze sprzedaży swoich produktów lub usług, niechętnie sięgając po kredyty bankowe. Operacja zainstalowania OFE nie miała również nic wspólnego ze skokowym przejściem od gospodarki „planowej” do gospodarki rynkowej z przywróceniem pieniądza – co zasługiwało na nagrodę Nobla z ekonomii (żadna z prac ekonomicznych, nagrodzonych Noblem w ciągu ostatnich 20 lat, nie wywołała w świecie takich zmian jak „reforma Balcerowicza”).
Byłbym rad, gdyby ludzie tej miary co profesorowie Leszek Balcerowicz, Marek Belka, Marek Góra, Jerzy Hauser i Jacek Rostowski zadeklarowali wspólny udział w pracach nad całkowitą rekonstrukcją systemu emerytalnego – tak, by, już usamodzielniony (jak chciał już przed wojną Wiktor Kościński, największy polski znawca problemu), dał się może obrócić z „podatkowego” w oszczędnościowy, pomnażający ściągane „składki” w systemie oszczędności kontraktowych.
Stefan Bratkowski (Studioopinii.pl)
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.