TK



Patologie normalności - po co państwo?

Orban| państwo| PO

włącz czytnik
Patologie normalności - po co państwo?
Foto: Archiwum KSP

Siłę państwa powinniśmy mierzyć stopniem zaufania, jakim się cieszy i jakie buduje, sprawnie reagując na zmieniające się potrzeby obywateli.

Gdyby odpowiedzi na pytanie, jakiego państwa domagają się Polacy, szukać w obietnicach partii o głosy Polaków walczących, byłaby to odpowiedź jednoznaczna – Polacy chcą państwa „normalnego”. Na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat normalność zapowiadały ugrupowania reprezentujące wszystkie strony politycznego spektrum. Nawet jeśli odniesienie do normalności jedynie okazjonalnie pojawiało się w samych sloganach wyborczych – „PSL = normalnie”, „Przywróćmy Normalność. Wygrajmy Przyszłość” – od lat niezmiennie stanowi podstawę przed-, po- i między- wyborczej retoryki.

Popularność normalności nigdy nie szła jednak w parze z precyzyjnością tego terminu. Przez ostatnie dwie dekady podkładano pod niego najrozmaitsze pojęcia – sprawiedliwość społeczną, wolność, europejskość, otwartość, kosmopolityzm, ale również siłę, niezależność od instytucji międzynarodowych, patriotyzm i katolicyzm.

Podczas ostatnich wyborów Platforma Obywatelska po raz kolejny obiecywała nam państwo normalne, normalność definiując tym razem – podobnie jak cztery lata wcześniej – przede wszystkim jako spokój, przeciwstawiany neurotyzmowi głównej partii opozycyjnej. Ogromna słabość polskiej prawicy sprawiła, że ten kojący komunał o wygodnie niedodefiniowanej treści po raz kolejny okazał się skuteczny. Niewielkie są jednak szanse na to, by identyczna strategia pomogła Platformie również w 2015 roku, a jeszcze mniejsze, by tak rozumiana „normalność” wyszła na zdrowie samemu państwu.

Po dwudziestu latach od odzyskania niezależności Polacy potrzebują nie tyle obietnicy państwa „normalnego”, ale budowy państwa silnego. Taki postulat wychodzący od osoby reprezentującej środowisko liberalne może wydawać się niedorzecznością, ponieważ liberałowie uznawani są zazwyczaj za przeciwników wszelkiej obecności państwa w przestrzeni publicznej.

Państwo, wedle tak rozumianego liberalizmu, powinno być zredukowane do roli stróża nocnego, który interweniuje tylko i wyłącznie – ale za to z całą stanowczością – gdy zagrożona zostaje swoboda działalności gospodarczej obywateli. To rozumowanie nie tylko mylnie pojmujące liberalizm, ale przede wszystkim błędne samo w sobie. Platforma Obywatelska, od lat nazywana partią liberałów, powinna wreszcie jasno zdać sobie z tego faktu sprawę.

Siły państwa nie trzeba się obawiać, jeśli tylko jest ona właściwie rozumiana. Nie powinniśmy mierzyć jej wielkością instytucji państwowych czy gotowością do użycia przymusu. Państwo, które nieustannie musi wyprowadzać na ulice wojsko lub policję, by pacyfikować społeczne niezadowolenie, nie jest państwem silnym, nawet jeśli owe pacyfikacje przeprowadza bardzo skutecznie. Użycie siły to paradoksalnie zazwyczaj znak słabości państwa, sugeruje bowiem, iż nie cieszy się ono odpowiednim szacunkiem i legitymizacją, by egzekwować swoje uprawnienia na drodze pokojowej.

Silnego państwa nie należy więc utożsamiać z państwem o rozbudowanym aparacie przemocy, lecz – dokładnie odwrotnie – państwem, które do aktów przemocy uciekać się nie musi. To państwo, które stwarza obywatelom możliwości realizacji ich celów poprzez zaangażowanie w życie polityczne, obywatele zaś ze swej strony uznają procedury państwowe za przynajmniej względnie uczciwe.

Przykładem poważnego kryzysu takiego przekonania były przetaczające się w zeszłym roku przez całe Stany Zjednoczone demonstracje, połączone z „okupacjami” miejsc publicznych. Fakt, że władze nie potrafiły skłonić protestujących, by swoje postulaty realizowali na drodze legalnych procesów politycznych pokazał wyraźnie, jak poważnie nadszarpnięte zostało zaufanie do amerykańskiego państwa i możliwości partycypacji, jakie ono oferuje. Ostatecznie władze zdecydowały się na usunięcie protestujących, ale absurdem byłoby sądzić, iż skuteczne akcje policyjne stanowiły dowód siły państwa. Gdyby tak było, za państwo wyjątkowo silne musielibyśmy uznać również Syrię, której przywódcy od blisko roku z powodzeniem tłumią bunty obywateli.

Potęga władz państwowych nie jest tożsama z siłą państwa. Dlatego silnym państwem nie są także – tak popularne wśród niektórych przedstawicieli polskiej prawicy – Węgry, mimo że premier Orbán sprawnie przeprowadza kolejne, coraz mniej popularne reformy, skutecznie koncentrując władzę w swoich rękach. Za państwo silne może uznać Węgry tylko ktoś, kto nie dostrzega różnicy pomiędzy państwem a rządem i tym samym uważa, że siłę państwa należy mierzyć siłą jego przywódcy. To myślenie błędne, ponieważ – wbrew przekonaniu wielu urzędników, polityków, a nawet części politologów – państwo to nie instytucja. Nie mieści się ono w żadnym konkretnym organie władzy państwowej, tym czy innym ministerstwie, wojsku, policji, a nawet rządzie.

Istota nowoczesnego rozumienia państwa polega na odseparowaniu go od konkretnych osób i urzędów, będących w danym momencie wykonawcami funkcji państwowych. Siły państwa nie należy utożsamiać z władzą polityczną, jaką dysponuje ten czy inny urzędnik. Premier Orbán podporządkował sobie większość instytucji państwowych, ale to nie oznacza, że stworzył silne państwo. On rządzi silną ręką państwem dramatycznie słabym.

Siłę państwa powinniśmy mierzyć stopniem zaufania, jakim się cieszy i jakie buduje, sprawnie reagując na zmieniające się potrzeby obywateli. Nie mam tu na myśli schlebiania doraźnym zachciankom tej czy innej części elektoratu, ale wrażliwość na to, co dzieje się tak w granicach państwa, jak i w przestrzeni międzynarodowej. Państwo musi dostrzegać przeobrażenia ekonomiczne, społeczne, demograficzne, jakie nieustannie zachodzą w społeczeństwie. Ignorowanie tych przemian lub próby ich zahamowania – nawet jeśli na krótką metę skuteczne – ostatecznie podkopują więź między jednostką a państwem, tym samym pozbawiają to drugie racji bytu.

ostosowując się do zmian w życiu obywateli, państwo daje im poczucie współuczestnictwa w większej zbiorowości. I właśnie tym przekonaniem pojedynczych ludzi, a nie wielkością służb mundurowych czy władzą, jaką dysponuje szef rządu, powinniśmy mierzyć siłę państwa, która – tak rozumiana – powinna być również oznaką jego normalności.

*Łukasz Pawłowski członek redakcji „Kultury Liberalnej”, doktorant w Instytucie Socjologii UW, visiting scholar na Wydziale Nauk Politycznych Indiana University
Artykuł z portalu Instytutu Obywatelskiego

Państwo

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze


Konrad | 05-02-12 12:39
Największą patologią państwa polskiego jest dramatyczny brak zaufania na linii państwo-obywatel oraz bezradność i bezbronność tego ostatniego w relacjach z państwem. Niespotykana w cywilizowanych krajach liczba służb policyjnych i specjalnych, nadużywanie aresztu tymczasowego czy największa w UE liczba osób przebywających w więzieniach i oczekujących na odbycie kary, to już tylko wypadkowa narastających patologii.

Aleksander Janiak | 06-02-12 13:27
Zgadzam się z przedmówcą, ale na szczęście my, Polacy potrafimy gdy naprawdę tego chcemy, zjednoczyć się i protestować przeciwko, najzwyczajniej w świecie, temu co nam się nie podoba. Jak pokazały ostatnie protesty dotyczące ACTA. Kwitując to jednym zdaniem, można by rzec, iż nie jest idealnie ale wspólnie dążymy do tego, aby tak było.

Marek Wichrowski | 06-02-12 14:26
Jak można ufać państwu "polskiemu"? Proszę wybaczyć pozorną naiwność tej wypowiedzi. Pozorną! Proszę o koncentrację. Kilka tysięcy rowerzystów w więzieniach (fenomen w skali świata, historii świata!), skazywanie za posiadanie np. jednej sztuki amunicji z II wojny, skazywanie studentów za posiadanie marihuany; przyzwolenie aby policja działała w chorym schemacie wykrywalności. Mam wielu studentów-policjantów; opowiadają mi. Patologia. Zbliża się np. czas "remanentu" wykrywalności w policji, to oni ścigają za byle co, ale nie znajdą włamywacza, który obrabował Wam mieszkanie. Jest to zbyt trudne (np. paser to informator), łatwiej namierzyć rowerzystę lub studenta z jointem lub cokolwiek innego, trywialnego. Nie do końca zdajemy sobie sprawozdanie (świetne powiedzenie Marka Hłaski), jaką nienawiść do państwa ""to"" wytwarza.