Publicystyka



Prawo Gogola: Artykuł XXV. O ugodach

Hadziacz| horodniczy| Mikołaj Gogol| Mirgorod| Ugoda hadziacka

włącz czytnik
Prawo Gogola: Artykuł XXV. O ugodach
Podpis króla Jana Kazimierza pod tekstem Ugody Hadziackiej

Chociaż wiele się teraz mówi o Ukrainie i jej przyszłości, cofnę się kilka wieków. W połowie września minie kolejna rocznica ugody hadziackiej z roku 1658, która była politycznym projektem wielkiej klasy: miało oto powstać Księstwo Ruskie jako trzeci – obok Korony i Litwy – pełnoprawny podmiot Rzeczpospolitej z własnym hetmanem, wojskiem, urzędami, trybunałem, przywilejami dla kozackiej szlachty, prawosławiem zrównanym z wyznaniem katolickim, z własnymi senatorami. Nic z tego nie wyszło. Ugoda została na papierze. Mało o niej wiemy, nie wspominając o pytaniu, gdzie jest ów Hadziacz (też nie miałem pojęcia, póki nie trafiłem w tamte strony).

W „Jarmarku w Soroczyńcach”, jednym z „ukraińskich” opowiadań Gogola czytamy „o straganie z łokciowymi towarami, gdzie handlowali kupcy z Hadziacza i Mirgorodu – dwóch znamienitych miast połtawskiej guberni”. Obie mieściny leżą niedaleko siebie, dzieli je mniej więcej pół setki kilometrów. Do Hadziacza, miejsca wspomnianej ugody, nie dotarłem: zatrzymałem się w Obuchowce, na granicy powiatów mirgorodzkiego i hadziackiego, szukając tam resztek posiadłości poety Wasyla Kapnista, znajomego rodziców Gogola, który – wedle literackiej legendy – miał wyprorokować małemu Mikołajowi wielką przyszłość. Stamtąd wróciłem autobusem do Mirgorodu, gdzie pomieszkiwałem.

Mirgorod… Już w samym rdzeniu nazwy miasta jest zawarty pokój, i to nie tylko w językach ukraińskim i rosyjskim, także w naszym – wystarczy wspomnieć na podlegający prawnej ochronie mir domowy. Szukając dalej: sędzia pokoju to po rosyjsku mirowoj sudia, i tak można ciągnąć te pokojowo-rozjemcze parantele. Niezależnie od swego miana, Mirgorod ma też specyficzny wkład do historii ugód. Wszystko za sprawą Gogola. W opowiadaniu o kłótni dwóch Iwanów, które już niegdyś ogólnie zrelacjonowałem, jest pewna scena godna uwagi z racji praktycznego przedstawienia unikalnej metody nakłaniania ludzi do pojednania. Kłopot z tym, że nie nadaje się ona do współczesnych, przesyconych atmosferą dyskrecji, gabinetów mediacyjnych – niestety, wymaga dużej sali i co najmniej kilkunastu uczestników. A teraz słów kilka o tejże wyjątkowej drodze do zgody…

Jak wiemy, dwaj przyjaciele od serca pożarli się na całego i wnieśli na siebie sążniste pozwy do sądu w Mirgorodzie. Całe miasto wiedziało o toczącej się od dwóch lat sprawie, zaś miejscowym władzom była ona nie w smak, gdyż obaj panowie byli dobrze znani i nie wiadomo było, jak wesprzeć jednego bez szkody dla drugiego. Nadarzyła się jednak pewna okazja – było nią przyjęcie u horodniczego. „Skąd wezmę pędzli i farb – pisał Gogol – żeby odmalować świetność zjazdu i wspaniałość uczty? […] Jakich tam bryczek i pojazdów nie oglądałeś”. Stawiła się cała lokalna socjeta, a z naszych przeciwników tylko Iwan Iwanowicz, bo jego oponent, Iwan Nikiforowicz, nie przybył w słusznym przekonaniu, że musiałby oglądać facjatę swego wroga. Jeden z obecnych zwrócił uwagę na ten brak i wszyscy zgodnie przystali na wydelegowanie posłańca po Nikiforowicza. Iwan numer dwa, chcąc nie chcąc, przyszedł i został rozmyślnie posadzony przy stole naprzeciw niegdysiejszego druha. Przy jedzeniu nie odezwali się do siebie ani słowem, i każdy, sam od siebie, zamierzał czym prędzej czmychnąć z sali. Nie przewidzieli jednego: gospodarz był na to przygotowany. Gdy stanęli bezradnie pod drzwiami zamkniętymi na klucz, na sygnał horodniczego, obecni zerwali się z miejsc i… To, co nastąpiło dalej, Gogol nazywa czymś normalnym w podobnych sprawach: „W Mirgorodzie jest to zwykły sposób godzenia powaśnionych”. Zwykły sposób, zależy dla kogo!, my nadal nic nie wiemy... Gogol więc tłumaczy nam jak dzieciom, że to „przypomina nieco grę w piłkę” (chyba się nie pomylę, jeśli powiem. że szło mu o „dwa ognie”). Z jednej strony ustawił się horodniczy, z drugiej –jego pomocnicy, a pośrodku – dwaj osaczeni. Używając języka procedury cywilnej można rzec tak: obie strony procesu naciskane były z obu stron, faktycznie zaś – były popychane coraz to mocniej ku sobie, a to szturchańcem w plecy, a to sójką pod żebro. Niektórzy z gości byli już po kielichu, wobec czego ich zapał był odpowiednio większy. Ostatecznie powstała wokół nich szczelna obręcz (któż nie zna weselnych zabaw z parą nowożeńców pośrodku), bronić się dalej Iwanom nie było jak, gdyż oblegały ich osoby urzędowe w towarzystwie małżonek, których rączki też dopomagały w tej zbożnej sprawie. Nie ma twierdz niezdobytych… Gogol: „Pomimo, że obydwaj przyjaciele przeciwstawiali się ile mogli, ulegli jednak zderzeniu, a to dlatego, że obydwie strony działające otrzymały znaczne posiłki od pozostałych gości”. Iwan I. i Iwan N. musieli skapitulować i podać sobie ręce, co przyjęto radosnymi wiwatami na ich cześć. Niestety! Nagle, całkiem przypadkowo, Iwanowi N. wymknęło się słówko przypomnienia o zaszłościach, które natychmiast spotkało się z ripostą drugiego… I – tu oddajmy znowu głos autorowi – „Wszystko poszło do diabła!”. Gościom udało się z trudem rozdzielić Iwanów, a potem każdy z nich poszedł w swoją stronę. Finalna scena tego epizodu rozgrywa się w mrocznej scenerii: Iwan I. pod osłoną nocą liczy resztki rodowej fortuny z przeznaczeniem na przyspieszenie procesu. Jego starania, owszem, odniosły skutek, gdyż po jakimś czasie przyszło zawiadomienie, że sprawa będzie rozpatrzona nazajutrz. Ta dobra wieść miała też drugie, niewesołe oblicze: „Niestety, w ciągu dziesięciu lat od tej chwili sąd zawiadamiał go codziennie, że sprawa będzie rozstrzygnięta jutro”. No cóż! Całe to wodzenie się w kręgu na podobieństwo Greka Zorby zakończyło się mało piękną katastrofą…

Poprzednia 12 Następna

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Artykuły powiązane

Brak art. powiąznych.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.