Świat



A w Londongradzie cisza

David Cameron| Putin| Roman Abramovich| Rosja| sankcje| Sewastopol| Tony Blair| Ukraina| Wielka Brytania

włącz czytnik
A w Londongradzie cisza
Roman Abramowicz. Foto: M. Lystseva, Wikimedia Commons

Krótka obserwacja wydarzeń z ostatnich tygodni może prowadzić do konkluzji: brytyjska polityka to geografia plus pieniądze.

19 marca w sztabie marynarki wojennej Ukrainy w Sewastopolu odbyła się ponura ceremonia – przy wtórze hymnu wojskowi z Rosji przejęli kontrolę nad jednostką, rozwieszając wszędzie rosyjskie flagi. Kilkanaście dni wcześniej Rosja zaanektowała Krym, inicjując tam fikcyjne i nielegalne referendum. To wtedy wróciliśmy w Europie do XIX-wiecznego studiowania map. Stratedzy geopolityczni zaczęli przyglądać się granicom państw, które po II Wojnie Światowej wydawały się nienaruszalne, analizować przebieg rzek i pasm górskich, umiejscowienie rurociągów gazowych i portów przeładunkowych. Szefowie dyplomacji i przywódcy najważniejszych krajów europejskich – Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, a także Polski – zintensyfikowali działania. Do słownika codziennego wróciło słowo „bezpieczeństwo”, odmieniane na różne sposoby i używane z różnymi przymiotnikami – bezpieczeństwo terytorialne, polityczne i energetyczne.

Co nam się opłaca

W tym samym czasie zaczął się też rysować dwuwymiarowy obraz rzeczywistości. Obok prowadzenia polityki retorycznej, ostro krytykującej rosyjskie działania, większość państw zaczęła też przeliczać, ile może je kosztować ukraińska solidarność. Innymi słowy, czy ekonomiczna wojna z Rosją Wladimira Putina w ogóle im się opłaca. Do mediów wyciekły m.in. zdjęcia ze spotkania premiera Davida Camerona z brytyjską Radą Bezpieczeństwa. Z jednego z dokumentów, którego zbliżenie na zdjęciach uchwycił fotograf, wyraźnie wynikało, że Londyn nie planuje sankcji ekonomicznych wobec Rosji, ani nie zamierza w jakikolwiek sposób zamykać swoich centrów finansowych dla rosyjskich inwestorów. Okazało się też, że Wielka Brytania nie popiera wojskowych przygotowań NATO („na razie”), a główną rolę w negocjacjach między Ukrainą a Rosją ma odegrać ONZ, a nie UE. Dla świata zewnętrznego to był prosty komunikat: rosyjscy oligarchowie, inwestujący w londyńskim City i kupujący luksusowe domy w dzielnicach Chelsea czy Mayfair, mogą spać spokojnie.

Tym bardziej, że rosyjski rachunek w Londynie opiewa na setki milionów funtów. Według „Financial Times” w ciągu ostatnich dziesięciu lat Wyspy Brytyjskie przyciągnęły do kraju najwięcej bogaczy ze wszystkich wielkich gospodarek świata. W 2013 r. w Wielkiej Brytanii mieszkało ich 850 tys., blisko połowa – w centrum Londynu. Ilu wśród nich było Rosjan, trudno powiedzieć. Wiadomo jednak, że rosyjscy biznesmeni rokrocznie dominują na liście najbogatszych Brytyjczyków, a Rosjanie są właścicielami 5 proc. najdroższych londyńskich nieruchomości. Wśród nich prym wiodą: właściciel klubu piłkarskiego Chelsea Roman Abramovich, wydawca dziennika „Evening Standard” Evgeny Lebedev czy najbogatszy człowiek Rosji, magnat przemysłu metalowego – Alisher Usmanov. Rosyjskie bogactwo na Wyspach to już temat nie tylko dla magazynów finansowych, ale też element popkultury – brytyjski oddział telewizji Fox (jedna ze stacji Ruperta Murdocha) wyemitował w ubiegłym roku kiczowaty reality show „Meet the Russians”.

Poprzednia 123 Następna

Świat

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.