TK



Quo vadis, lingua?

chamstwo| elity| empatia| Jerzy Łukaszewski| język nieparlamentarny| przyzwoitość| wulgaryzmy

włącz czytnik
Quo vadis, lingua?
Rys: Andrzej Barecki, okładka książki "Twój wredny szef", P. Rachtan, S. Jakima

Kiedy w dzieciństwie wykazywaliśmy nadmierną aktywność podwórkową w pobliżu okien jednej z sąsiadek, ta potrafiła ryknąć z siłą gigantofonu pod naszym adresem: „te grumie perunsczi!”, co reszta sąsiadów przyjmowała z niesmakiem, a sąsiadka zdobyła sławę „osoby nieokrzesanej”.

Dziś, gdy język nam sparszywiał, a wulgaryzmy wylatują z ust korali młodych mam nawet w obecności ich pociech, rzadko zastanawiamy się nad tym, jak wiele utraciliśmy na tej, jak to niektórzy eufemistycznie nazywają, „demokratyzacji” języka.

Niegdyś człowiek nadużywający słów nieprzyzwoitych  to był cham i prostak. Dokładnie tak. Dlaczego?

Ano z tego prostego powodu, że wulgaryzmy miały swoje pełnoprawne, ale ściśle określone miejsce w języku i używanie ich poza tym obszarem oznaczało, iż używający to człowiek bez poloru, wykształcenia, obycia, bez wyczucia językowych subtelności i mimo oczywistości intencji nie rozumiejący znaczenia słów, których używa.  Cham i prostak. Dokładnie tak.

Jak historia języka długa, wulgaryzmy były słowami oznaczającymi nie tylko nasz wyjątkowo negatywny stosunek do osoby nimi obdarzanej, ale i stan naszych emocji, w danym momencie znajdujących się w punkcie skrajnym.

Wystarczy pomyśleć i przywołać w pamięci wszystkie znane nam słowa znajdujące się pomiędzy dwoma biegunami: bezwzględnej akceptacji po obłożenie wulgarnym wyzwiskiem, by zdać sobie sprawę z ogromnego bogactwa ludzkiej emocjonalności ubarwiającej obszar naszej psychiki. To bogactwo jest skarbem. Skarbem, którego się nie kupi, nie nabędzie w żaden sposób, a który niewątpliwie wpływa na chyba wszystkie przejawy naszego człowieczeństwa, łącznie z  percepcją i możliwością artykulacji.

Kiedyś z uwagą czytałem na forach internetowych rozmaite dyskusje i zwracałem uwagę na rozpiętość skali emocjonalnej prezentowanej przez zabierających głos.

Z pewnym niedowierzaniem spostrzegałem, że ta skala w zasadzie przestaje istnieć, a w użyciu są właściwie tylko dwa oznaczone punkty: uwielbiam i nienawidzę. Nic ponadto, nic pośrednio.

Cóż to oznacza? Oczywiście, najłatwiej powiedzieć: ubóstwo językowe, ale jak już się rzekło, język jest narzędziem, którego używa się w komunikacji międzyosobniczej także dla zaprezentowania drugiej osobie stanu i poziomu swoich emocji, swoich możliwości, dla zakreślenia granic siebie.

Ubóstwo językowe jest więc świadectwem ubóstwa duchowego, intelektualnego, emocjonalnego itd.

Jeśli zaczyna się używać wulgaryzmów w roli „przerywników” w trakcie emocjonalnie neutralnej przemowy, świadczy to o spłaszczeniu naszej skali doznań psychicznych, co nie jest zjawiskiem obojętnym także społecznie, ponieważ w sytuacji wyeliminowania ze zbioru naszych zachowań niektórych elementów, zaczynamy inaczej reagować, a inni członkowie tegoż społeczeństwa nie mogą już liczyć na tak wydawałoby się, naturalne odruchy, jak empatia, zachowania nieegoistyczne itd. Nasz świat zaczyna wyglądać zupełnie inaczej. Zaczyna dryfować w kierunku dżungli z jej prostymi, wręcz prymitywnymi zasadami, ale za to – jednakimi dla wszystkich, co dla niektórych stanowi wystarczający argument dla wyzbycia się tego, co niegdyś określano mianem przyzwoitości.

Poprzednia 1234 Następna

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Artykuły powiązane

Brak art. powiąznych.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.