TK



Zakroczymski: Nasze konstytucje-fantomy, czyli historia pełna pomazańców

Beata Szydło| dobra zmiana| Ignacy Mościcki| Jarosław Kaczyński| Józef Piłsudski| Królestwo Polskie| Księstwo Warszawskie| Mateusz Morawiecki| Napoleon Bonaparte| pomazaniec| PRL| przewodnia siła narodu

włącz czytnik
Zakroczymski: Nasze konstytucje-fantomy, czyli historia pełna pomazańców

„Skoro żartujemy, to mogę powiedzieć, ale też poważnie i z pełną powagą, że oboje z Mateuszem jesteśmy pomazańcami Jarosława Kaczyńskiego. Bo to Jarosław Kaczyński desygnował mnie, zaproponował Komitetowi Politycznemu PiS, żebym była kandydatem na premiera i również Mateuszowi Morawieckiemu, żeby w naszym rządzie był wicepremierem odpowiedzialnym za sprawy gospodarcze. I myślę, że na tym poziomie powinniśmy zamknąć ten temat”.

Tak w całości brzmiała wypowiedź premier Beaty Szydło na konferencji prasowej z 29 września. Trzeba oddać sprawiedliwość szefowej rządu, że to nie ona wprowadziła tego dnia kluczowe pojęcie „pomazańca”, a jedynie użyła terminu zaproponowanego nieco prześmiewczo przez dziennikarza TVN. Niemniej jednak nie odcięła się od słowa, które wszystkim (i słusznie!) skojarzyło się natychmiast z nomenklaturą średniowieczną („Cesarz-pomazaniec Boży”). Ważniejszy od konkretnych słów jest jednak ogólny sens wypowiedzi: oto szefowa polskiego rządu zupełnie szczerze przyznaje nie tylko, że sama jest zależna od człowieka nieumocowanego w strukturach państwa, ale także że ten człowiek wydaje jej dyspozycje odnośnie polityki kadrowej.

PRL. Przewodnia siła

Znamienne, że mówiąc o źródle swojej władzy, Beata Szydło wspomniała „desygnowanie” przez prezesa Kaczyńskiego. Świadomie lub podświadomie (na to drugie wskazywałoby, że niemal natychmiast się poprawiła) użyła sformułowania rodem z art. 154 Konstytucji. Czytamy w nim, że „Prezydent Rzeczypospolitej desygnuje Prezesa Rady Ministrów, który proponuje skład Rady Ministrów”. Można powiedzieć, że konfrontacja tych dwóch sformułowań urasta do rangi symbolu. Oto dowiedzieliśmy się, że Jarosław Kaczyński – prezes partii i zwykły poseł na sejm – przywłaszczył sobie jedną z kluczowych prerogatyw prezydenta (desygnowanie premiera) i premiera (wybór ministra). I to w dodatku przy pełnej zgodzie obojga.

Wiele mediów zakipiało z oburzenia, inni zaczęli przyrównywać tę sytuację do czasów PRL, kiedy to najważniejszy ośrodek dyspozycji politycznej znajdował się nie na Krakowskim Przedmieściu, gdzie wówczas siedzibę miał Urząd Rady Ministrów, ale ponad kilometr na południe, w Domu Partii, gdzie obradowało Biuro Polityczne i urzędował Pierwszy Sekretarz. W lapidarnych słowach ujął tę zależność Jakub Karpiński w swoim opracowaniu „Ustrój komunistyczny w Polsce”. „Kierownictwo partii komunistycznej bywało głównym ośrodkiem władzy na miejscu, ale zawsze ważne dziedziny wchodziły w kompetencje policji politycznej […]. Przyznawano jednak, że policja jest – lub powinna być – kierowana przez partię. […] Uprzywilejowana rola partii komunistycznych w polityce doczekała się nawet swego rodzaju międzynarodowego uznania. Świadczyły o tym ceremonie wizyt oficjalnych lub podpisywania umów”. (Tu widzimy, że między dzisiejszą sytuacją a systemem sprawowania władzy w Polsce Ludowej istnieje jednak poważna różnica). I dalej: „Kierownictwo uprzywilejowanej partii politycznej pełniło nadzorczą, «kierowniczą» rolę wobec państwa”.

Poprzednia 1234 Następna

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Artykuły powiązane

Brak art. powiąznych.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.