Debaty



Jan Rokita: O paradoksie władzy w czasach pryncypatu

Adam Michnik| AWS| Donald Tusk| Jarosław Kaczyński| Platforma Obywatelska| Prawo i Sprawiedliwość| pryncypat| republikanizm

włącz czytnik

Tego typu szczegółowych pytań o rzeczywiste skupiska władzy w czasach pryncypatu Tuska postawić można parę setek. Próba odpowiedzi zawsze wynika bardziej z domniemań i ocen aniżeli z realnej wiedzy o państwie.

Jedna z popularnych „narodowych” teorii szuka wyjaśnienia z pozoru niesterowanych procesów w działającym po latach europejskiego treningu mechanizmie nietwórczego, automatycznego kserowania modeli zewnętrznych, zwłaszcza jeśli mają one jakieś zakorzenienie w unijnym acquis communautaire. Jednak przekonanie, iż państwo polskie wypracowało samoczynną umiejętność takiego eurokserowania, nie zdaje praktycznego sprawdzianu. Odkąd bez głębszego namysłu Tusk zlikwidował Komitet Integracji Europejskiej, który przez lata siłą i podstępem zmuszał instytucje polskiego państwa do europeizacji, tak administracja, jak i parlament utraciły zdolność sprawnego absorbowania unijnego dorobku. Drastycznym tego świadectwem jest skierowane ostatnio przez Komisję Europejską przeciw Polsce powództwo sądowe, z żądaniem zmuszenia Warszawy do zaprowadzenia uchwalonych jeszcze w 2009 r. reguł rynku telekomunikacyjnego i zapłaty horrendalnej wysokości kar.

Należy zatem raczej szukać innych niż zewnętrzne mechanizmów repartycji władzy. Są np. urzędy oplecione przez lata jakimś „towarzystwem” ekspertów-lobbystów; tak właśnie jest chyba z Ministerstwem Edukacji Narodowej i tu – najprawdopodobniej – tkwi tajemnica reform szkolnych. Rozproszona struktura licznych służb specjalnych była chyba dotąd w ogóle poza polityczną kontrolą; zdaje się, że jakieś minimum minimorum nadzoru próbuje obecnie zaprowadzać nowy minister spraw wewnętrznych. Polityczne znaczenie niegdysiejszych oligarchów wyraźnie zmalało jeszcze przed rokiem 2005 w wyniku afery Rywina; nie sposób dziś wiarygodnie ocenić, czy i na ile niektórzy z nich odbudowali ścieżki wpływu. Swoją drogą jest im zapewne o tyle trudniej, że wielkie partie, zdemoralizowane darmowym napływem budżetowej gotówki, raczej lekceważą obecnie ich pieniądze. A jeśli na tę kwestię spojrzeć przez pryzmat afery hazardowej, to widać raczej obraz żałosnej regionalnej sitwy niźli wielkiej korupcji, czynionej z rozmachem jak w czasach Rywina i Millera.

Od paradoksu władzy do kryzysu polityki

To, co można dostrzec i nazwać z pewnością, to fakt spontanicznej i mało przejrzystej dekoncentracji, rozproszenia owej zwyczajnej władzy, a w efekcie jej ewidentnego odpolitycznienia. Taka depolityzacja potestas, kierującej się, jakby powiedział Agamben, racjonalnością nie ściśle polityczną, ale ekonomiczno-rządową, stanowi logiczne następstwo koncentracji w ręku sternika politycznej auctoritas, sprawowanej na dodatek w warunkach niedorozwiniętego organizacyjnie i instytucjonalnie centrum władzy. Rozpad władzy jest więc paradoksalnie ceną jej skupienia. I zaświadcza o kryzysie polityki, rozgrywającym się w samym jej rdzeniu.

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.