Publicystyka



Prawo Gogola: Artykuł VII. O testamentach

Mikołaj Gogol| testament

włącz czytnik

I chociaż Mikołajowi Wasyliewiczowi G. udało się zebrać całe rzesze czytającej publiczności jako świadków własnego testamentu (na tyle skutecznie, że możemy jego lekturę odbywać w XXI wieku), to całkiem odmiennie rzecz się miała z testamentem opisanym w jego niewielkim utworze scenicznym zatytułowanym „Proces”. Przedstawię teraz pokrótce jego treść... Wysoki urzędnik sądowy, Aleksander Proletajew, przy lekturze gazety trafia na wzmiankę o awansie służbowym swego znajomego, Pawła Burdiukowa. Ukąszony zazdrością zaczyna biadać nad niesprawiedliwością świata, który nosi takich niegodziwców („Najpaskudniejszy człowiek, jakiego tylko można sobie wyobrazić!”). I chociaż wysłał już w myślach Burdiukowa na odległą Kamczatkę, nie dość na tym – użalił się jeszcze, że do tej pory nie miał żadnej okazji, by mu choć podstawić nogę („Niełaskaw dla mnie Pan Bóg. Już ja bym cię, Burdiukow, pogłaskał, ja bym cię posmarował po buzi”). Te pełne troski rozważania o bliźnim przerywa służący, zapowiadający wizytę… Burdiukowa. I rzeczywiście wchodzi Burdiukow, tyle, że nie Paweł, a jego rodzony brat, Christofor. „Przyjechałem prosić o osobistą pomoc i obronę” – zaczął tamten od progu. Okazało się, że idzie mu o wstawiennictwo w procesie przeciw bratu, który tak umiejętnie skołował ciotkę Jewdokiję Żerebcową, że ta zapisała w testamencie owemu Pawłowi swoją wieś i pięćset chłopskich dusz, ich siostrze, Marii – drugą wieś i setkę dusz, a jemu, nieszczęsnemu petentowi, „całą starzyznę znajdującą się w komorze”: pierzyny, naczynia, prześcieradła i trzy spódnice. „Co ja mam z nimi robić? Chyba na głowę sobie wdzienę?” – rozpaczał Christofor B. wobec dygnitarza. Ten spytał z niedowierzaniem: „I świadkowie to podpisali?”. Padła odpowiedź: „A jakże. Nazbierał jakichś drani!”.

A więc, drogi Czytelniku, w tym rozdaniu – jak łatwo dostrzec – nie mamy już do czynienia z tysiącami zacnych świadków, ale z garstką szemranych typków. Kolejne zapytanie Proletajewa brzmiało: „I nieboszczka opatrzyła to własnoręcznym podpisem?”. Znękany gość podzielił się swymi podejrzeniami: „Właśnie o to chodzi, że opatrzyła, ale czort wie jak”. Ów czartowski zasób wiedzy przedstawiał się tak: ciotka – zamiast „Jewdokija” – podpisała się „Daj-kija”. Kiedy Proletajew to usłyszał, zadrgało jego skołatane serce: oto ma kolegę w garści („A to prezent! Po prostu Bóg mi go zesłał”.) – oczywiście, że pomoże w obaleniu testamentu, zaraz w tej sprawie napisze do znajomego w sądzie. Pożegnawszy uradowanego rozmówcę, wezwał służącego, dał mu wychodne i rubla na wódkę, a zostawszy sam, wykrzyknął: „No, nareszcie i na moim podwórku święto! Poczekaj, teraz ja zacznę graći zobaczymy, jak ty mi zatańczysz”. I tu zostawiamy Proletajewa fetującego w gabinecie triumf swoiście pojmowanej sprawiedliwości, bo na tym rzecz się kończy. Kurtyna!

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Artykuły powiązane

Brak art. powiąznych.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.