Publicystyka



Prawo Gogola: Artykuł VIII. O ochronie wizerunku

włącz czytnik
Prawo Gogola: Artykuł VIII. O ochronie wizerunku
Znaczek Poczty Polskiej z 1952 rku, w 100 rocznicę śmierci M. Gogola

Rosyjski pisarz, Iwan Bunin, w „Życiu Arseniewa”, utworze, który dał mu na emigracji nagrodę Nobla, zawarł opis swojej młodzieńczej wędrówki przez Ukrainę w roku 1890; kwintesencją zauroczenia tym krajem było wspomnienie „mirgorodzkiego, sytego, mieszczańskiego dobrobytu”.

W tymże Mirgorodzie, od którego Gogol wziął nazwę swego pierwszego zbioru opowiadań, mieszkałem czas jakiś w roku 2007. Zakupy robiłem tam zazwyczaj w dużym, całkiem dobrze zaopatrzonym sklepie. Wszystko w nim wyglądało tak jak u nas. Był tylko jeden wyjątek: spora gablotka ze zdjęciami umieszczona w oknie wystawowym. Z kolorowych fotografii wielkości pocztówek popatrywały twarze mężczyzn i kobiet w najróżniejszym wieku, było ich ze dwadzieścia – niektóre ckliwie smutne, inne z niepewnym uśmiechem, jednakże wszystkie bez śladu pozowania. Z napisu wynikało, że nie jest to bynajmniej prezentacja personelu, ale galeria sklepowych złodziei schwytanych na gorącym uczynku. Pod każdym z portretów widniało, kto zacz, z imienia i nazwiska. Zapamiętałem to jako przykład topornej postsowieckiej pedagogiki, wykluczającej myśl, że czasem można kogoś bardziej skrzywdzić, niż na to zasłużył. Ponieważ niedaleko od sklepu znajdował się mirgorodzki sąd – ten sam, gdzie odbył się w pierwszej instancji proces dwóch Iwanów z opowiadania Gogola, rozpoczęty dalece niefortunnie wtargnięciem świni i wyniesieniem pozwu na czubku ryja – nie mogłem uciec od zastanowienia się, co by się stało, gdyby któryś ze sfotografowanych zażądał sądownie od właścicieli sklepu usunięcia swojej podobizny. I chociaż moje pytanie było hipotetyczne, to sam problem prawny był (i jest)  niezmiennie ważny. Teraz jednak zostawiamy na boku wizerunki sprawców kradzieży, i przechodzimy do czegoś całkiem odmiennego: kradzieży wizerunków. Przy pomocy Mikołaja Wasyliewicza Gogola, co oczywiste…

W jego testamencie znajdujemy takie oto słowa: „Nieoględnym sposobem pozbawiono mnie prawa własności: wbrew mojej woli i bez mojej zgody opublikowano mój wizerunek”. To krótkie zdanie jest na tyle precyzyjne, że nawet dzisiaj, w Polsce A.D. 2016, pokrzywdzony w podobny sposób może tak właśnie sformułować osnowę pozwu, dodając opis własnego kazusu i wskazanie na przepisy kodeksu cywilnego względnie ustawy o prawie autorskim. W przypadku Gogola wiązało się to z dołączeniem do pisma Moskwitianin litografii będącej odwzorowaniem jego olejnego portretu. Zważywszy na rok wydania, 1843, było to jedno z nielicznych pism w Rosji, siłą rzeczy ograniczone do wąskich kręgów czytającej publiczności; z pewnością nie szło o setki tysięcy odbiorców, ale kilka, może kilkanaście, tysięcy. Mimo tego, Gogol stwierdzał, że został obcesowo wyzuty z osobistego prawa, jako że: „[…[ raz opublikowany wizerunek, kogokolwiek, staje się od tej pory własnością każdego, kto zajmuje się wydawaniem grawiur i litografii”. Niemałym zaskoczeniem może być, że zaproponował ostatecznie swoisty kompromis polegający na tym, by po jego śmierci wydawcy „szlachetnie zrezygnowali ze swoich praw”, zaś czytelnicy zniszczyli posiadaną litografię, jako że zrobiona była „niedobrze i bez podobieństwa”, i w zamian zaopatrzyli się w inną, autorstwa twórcy przezeń cenionego, Fiodora Jordana. „W ten przynajmniej sposób sprawa zakończy się sprawiedliwie” – czytamy w podsumowaniu. Jak nietrudno zauważyć, w pretensjach Gogola, chociaż powołał się na pogwałcenie prawa, brak było stanowczej zapowiedzi ciągania wydawcy po sądach. Różne mogą być tego przyczyny, ale główna z nich – moim zdaniem – nie wynikała ze względów czysto prawnych. Upatruję ją mianowicie w niespożytej ruchliwości pisarza, wykluczającej możność udziału w procesie. Jako potwierdzenie tej niezbyt ryzykownej tezy wystarczy wzięta od biografa Gogola lista odwiedzanych przez niego miast w latach 1842-47 (proszę pamiętać, że była to era dyliżansów): „Drezno, Salzburg, Monachium, Wenecja, Florencja, Rzym. Florencja, Mantua, Werona, Innsbruck, Salzburg, Karlsbad, Praga, Greifenberg, Berlin […]” – przerywam w połowie tę wyliczankę podaną przez Nabokova, składającą się według niego na „linię kropkowaną, tworzącą pozbawione geograficznego znaczenia błędne koło”.

Poprzednia 123 Następna

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Artykuły powiązane

Brak art. powiąznych.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.