Publicystyka



Prawo Gogola: Artykuł XXVI. O formie obiegu dokumentów

"Martwe dusze"| biurokracja| Cyryl N. Parkinson| Cziczikow| dokument| Mikołaj Gogol| Wiktor Dłuski

włącz czytnik
Prawo Gogola: Artykuł XXVI. O formie obiegu dokumentów
Generał-gubernator przemawia. F. S. Kozaczinski, 1901, Wikipedia.org

Każdy dokument musi krążyć – wyjątkiem jest testament, ale i on ma swój czas startu. Za dokumentami stoją ich wytwórcy, zatrudnieni w biurach, działach, wydziałach – większych, mniejszych, nieraz jednoosobowych. Zasady ich działania były, i są, przedmiotem najróżniejszych obserwacji i uwag, także jadowicie prześmiewczych. Do autorów tych ostatnich należał pewien Anglik, rocznik 1909, twórca znanego prawa o nieskrępowanym rozroście biurokracji niezależnym od rzeczywistych potrzeb. My jednak zajmiemy się kimś innym. Kim mianowicie? Jego znakomitym poprzednikiem. Zobaczmy, co pewien Rosjanin, rocznik 1809, miał do powiedzenia o tych sprawach...

Jednym z najmniej znanych dzieł Gogola jest tom drugi „Martwych dusz” (dopiero od niedawna mamy dostęp do całości powieści, w jednej książce, w przekładzie jednego tłumacza – Wiktora Dłuskiego). Tym, co łączy obie części, jest osoba Pawła Cziczikowa, który bynajmniej nie zarzucił procederu skupu dusz. Jednym z posiadaczy ziemskich, których z tej racji odwiedził, był pułkownik Koszkariow, próbujący wdrożyć w swej posiadłości idealnie funkcjonującą administrację. Rzecz w tym, że nie był on latyfundystą z tysiącami dziesięcin ziemi i czeredą ekonomów – wprost przeciwnie: jego wioska była niewielka, ale plany – olbrzymie. Stworzył różnego rodzaju komitety i biura, których zadaniem było wdrażanie jego własnych pomysłów tudzież przyjmowanie pism, kierowanych do niego. Odczuł to na własnej skórze Cziczikowow, który zamierzał sprawę zakupu martwych dusz załatwić jak do tej pory, czyli na przysłowiową gębę. U Koszkariowa było to wykluczone, więc sam nader detalicznie wyłożył Cziczikowowi, co ma w tej eterycznej materii zrobić. A więc najsamprzód powinien przedstawić swą sprawę na piśmie, potem jego podanie zostanie skierowane do „kantoru przyjęć raportów i wiadomości”, stamtąd dopiero, po zaparafowaniu, trafi do niego, następnie Koszkariow przekaże to komitetowi do spraw wiejskich, tam dokument zostanie opatrzony poprawkami i w tym kształcie pójdzie do zarządcy, który – bynajmniej nie sam, lecz pospołu z sekretarzem –…

„Na miłość boską!” – przerwał mu nagle zniecierpliwiony Cziczikow, wyręczając w tym również nas, czytelników. Ten wyraz zaniepokojenia był całkiem zrozumiały: skąd tyle mitręgi w takiej prostej sprawie („Dusze są przecież w pewnym sensie… martwe.”). Koszkariow, mając na to inny pogląd („Przecież tak nie można napisać.”), poradził, by nabywane dusze opisać dokładniej („…żeby się wydawało, że są jakby żywe.”), po czym wysłał swego gościa na obchód po majątku. Wyniki pobieżnej lustracji były następujące: punkt przyjmowania wniosków był zamknięty, bowiem jego pracownik został przeniesiony do nowej instytucji („komitet wiejskich budowli”), a ktoś przysłany w zastępstwie został zaraz przechwycony przez tenże komitet budowlany, notabene dysponujący niemałymi pieniędzmi; podobna niemoc objawiła się w departamencie spraw wiejskich: trwała przebudowa jego siedziby, a personel był reprezentowany przez jakiegoś śpiocha, w dodatku pijanego. Cziczikow wrócił do Koszkariowa i bez skrępowania opisał zastany bałagan, ten zaś, wcale niezmieszany, nie dość tego, że serdecznie podziękował za informacje, to w jego obecności machnął sążnisty, bo ośmiopunktowy, prikaz do podległych placówek z surowym żądaniem wyjaśnień. Nie chcąc jednak przysparzać swemu kontrahentowi dalszej zwłoki, zapowiedział, że powierzy jego sprawę swemu najlepszemu pracownikowi, absolwentowi uniwersytetu („Takich mam pańszczyźnianych ludzi!”) – w tym czasie Cziczikow miał się rozgościć w bibliotece pełnej światłych książek i czasopism. Faktycznie: nasz bohater tam właśnie się udał, i, minąwszy półki z dziełami z zakresu „leśnictwa, hodowli bydła, hodowli świń, sadownictwa” tudzież filozofii, zatrzymał się dopiero przy dziale sztuki, gdzie pochłonęła go „ogromna księga z nieskromnymi mitologicznymi obrazkami”. Po jakimś czasie przybył gospodarz domu „z rozpromienionym obliczem i papierem w ręku”. Ówże głowacz („to absolutny geniusz!”) załatwił sprawę raz dwa! Ale w jaki sposób?, pytamy z niedowierzaniem. Wydał krótką opinię, miała dwa punkty. Po pierwsze – wytknął autorowi podania niewiedzę, jako że każda dusza jest ze swojej natury nieśmiertelna, tak więc nie może być ani bliska śmierci, ani tym bardziej nie może umrzeć. Po drugie, – w majątku wszystko jest od dawna zastawione, i to zastawem podwójnym, wobec czego nie można z niego czegokolwiek sprzedać, o duszach nawet nie wspominając.

Poprzednia 123 Następna

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Artykuły powiązane

Brak art. powiąznych.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.