Publicystyka



Prawo Gogola: Artykuł XXXI. O mówieniu prawdy

Józef Czapski| Mikołaj Gogol| Pitagor Czertokucki| powóz

włącz czytnik
Prawo Gogola: Artykuł XXXI. O mówieniu prawdy
Lando - Muzeum Powozów i Zaprzęgów Konnych w Tuliczu

Kilka dni temu uczestniczyłem w przyjacielskiej składce przeznaczonej na pokrycie książkowych potrzeb krakowskiego pawilonu Józefa Czapskiego. Jedna z koleżanek powiedziała nam wówczas o słowach Czapskiego zamieszczonych w muzealnym folderze: „Nie liczy się realizm, czy antyrealizm. Liczy się prawda”. Bardzo się z tego ucieszyłem…

Wiedziałem już o czym napiszę – od jakiegoś czasu woziłem ten temat z sobą. Tak, woziłem. Wyjaśnię w czym rzecz…

Czapski spędził w Petersburgu prawie dziesięć lat, tam zrobił maturę, podjął studia prawnicze, był w Korpusie Paziów. Tam przeżył „nawrócenie na Polskę”, był w kawalerii do dnia, gdy poprosił o dymisję z powodu antymilitarnych przekonań, za którymi stała doktryna Tołstoja. Wymieniwszy zaś nazwisko Tołstoja, jesteśmy już na drodze wiodącej nieodmiennie do Gogola. Otóż wielki Lew miał swoisty stosunek do twórczości swego poprzednika: niewiele sobie cenił „Martwe dusze”, zachowując estymę jedynie dla jego „Wybranych fragmentów z korespondencji z przyjaciółmi” (z ich racji nazwał go „rosyjskim Pascalem”) oraz opowiadania zatytułowanego „Powóz”, tak krótkiego, że jego lektura zajmuje nie dłużej niż kwadrans. Początkowo mocno mnie zdziwił ten Tołstojowy wybór, teraz już patrzę na to inaczej.

Pomijając konwencję obyczajowo-ziemiańską, jest to – tak to przynajmniej obecnie pojmuję – dzieło o prawdzie, jednakże nie tej wielkiej, za którą należy cierpieć, dającej wyzwolenie, ale o prawdzie prowincjonalnej, zwykłej, nie mającej w sobie nic z powagi. O prawdzie, która niewiele kosztuje, bo niedochowanie jej wierności nie naraża nas na groźny osąd pokoleń, a co najwyżej na krótkotrwały despekt, i to w niewielkim gronie. Pozwolę sobie teraz na przedstawienie, co się wydarzyło na kartach „Powozu”…

W miasteczku powiatowym B. wiało wielką nudą, dopóki nie osiadł tam pułk kawalerii i sztab brygady. Wtedy to rozpoczęły się towarzyskie spotkania, partyjki wista i bale. Czołową postacią miejscowego obywatelstwa był Pitagor Czertokucki, dymisjonowany oficer kawalerii, zamieszkały w pobliskim majątku liczącym czterysta dusz. Po udziale w uroczystym przyjęciu wydanym przez generała, zaprosił go do siebie z rewizytą, oczywiście z całym sztabem, na obiad i okazanie nowonabytego powozu. Rzeczy tak się jednak ułożyły, że imć Czertokucki, chociaż zamierzał początkowo pojechać prosto do domu, by wydać kucharzowi i służbie dyspozycje, wdał się jeszcze w towarzyskie rozmowy, później „niepostrzeżenie znalazła się przed nim szklanka z ponczem, który też, przez roztargnienie, natychmiast wypił”, do tego doszły karty, po nich wniesiono kolację, były kolejne kieliszki, a przy nich wspomnienia o kampanii 1812 roku, w tym – uwaga! – opowieść jakiegoś ziemianina o „bitwie, jaka się w ogóle nigdy nie rozegrała”. Nic dziwnego, że pan Pitagor wyruszył do siebie dopiero nad ranem, a do domu dotarł o czwartej. Tam, rzecz jasna, mając mocno w czubie, nikomu nie powiedział, że będą goście…

Poprzednia 123 Następna

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Artykuły powiązane

Brak art. powiąznych.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.