Publicystyka



Zawodowy świadek

nadzór ministra sprawiedliwości| Stefan Wiechecki| Sub iudice| świadek

włącz czytnik
Zawodowy świadek

Wśród moich prezentów gwiazdkowych (tych znajdowanych pod choinką w Wigilię, bez udziału współpracowników coca-coli i innych tam gwiazdorów) znalazło się jak zwykle sporo książek. Było ładne wydanie "Diuny", podręcznik żeglarstwa (podobno bezpieczniejsze od nurkowania), wielka pomyłka literacka pod tytułem "Kompleks 7215" (naprawdę nie warto) oraz zbiorek felietonów sądowych Stefana Wiecheckiego pod tytułem "Mąż za tysiąc złotych". Od tego ostatniego zacząłem lekturę i zeszło mi się do sporo po północy. Wśród historii o protestowanych wekslach, starozakonnych kupcach, sekwestratorach, zawodowych donżuanach naciągających "narzeczone" na pieniądze i zazdrosnych małżonkach czuło się ducha czasów które już nie wrócą. Także do sądów, gdzie - jeśli wierzyć felietoniście - i sprawy były wówczas ciekawsze i wyroki sensowniejsze. Ale niektóre rzeczy się nie zmieniły. W jednym z felietonów, zatytułowanym "Zawodowy świadek" znalazłem opis pewnej sytuacji, który pozwolę sobie, w istotnym zakresie, zacytować:

"Świadkowie składają uroczystą przysięgę, po czym padają sakramentalne pytania:

- Nazwisko?

- Już mówiłem ładne pare razy... pan sekretarz zapisał też.

- Cóż to znaczy? Proszę odpowiadać na pytania!

- Wszystko od początku? Nie mam pretensję, proszę: Rozenberg.

- Imię?

- Salomon.

- Zajęcie?

- Świadek.### br br ###

- Pytam czym się przesłuchiwany zajmuje?

- Panie sędzio kochany, ja pana co powiem: jak ja dwa lata nic nie robię tylko chodzę tu za świadka, to nie jest moje zajęcie? A co to jest, co? Raz zachorował pan Bielasek to się sprawę odkładało. Drugi raz zapomniał przyjść pan Migdalski, to też poszliśmy do domu. Jak wzięli pana władzego do szkoły, żeby mu wyuczyć na pana przodownika, to się zaczęło siekane nieszczęście. W ślepe ciotke poszliśmy się bawić. Jak się jeden pokazał, to się drugi schował. A ja już dwa lata chodzę.

- Dziś sprawa będzie rozpatrzona.

- Daj boże.

- Jakże to było? Co pan widział? Kto kogo uderzył w tramwaju numer 17 dnia 4 lipca 1929 roku? Bielas Migdalskiego czy odwrotnie?

Poprzednia 12 Następna

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.