TK



Bratkowski: miliardy na przyjaciół i znajomych królika

Eugeniusz Kwiatkowski| Ignacy Mościcki| jednoosobowe spółki skarbu państwa| PRL| publiczna RTV| rada nadzorcza| rady nadzorcze

włącz czytnik
Bratkowski: miliardy na przyjaciół i znajomych królika
Prezydent Ignacy Mościcki w 1934 roku. Foto: Wikimedia Commons

Jednoosobowe spółki Skarbu Państwa od początku były ustrojowym i finansowym nieporozumieniem. Takim, ot, pseudo-liberalnym pomysłem na pseudo-pół-prywatyzację. Jako człowiek, który lata strawił na popularyzacji sztuki zarządzania, próbowałem perswadować to od początku. Namawiałem, żeby jednak przeczytano rozporządzenie z mocą ustawy prezydenta Mościckiego z roku 1927, regulujące zarządzanie przedsiębiorstwami państwowymi w gospodarce rynkowej. W niczym nie przeszkadzałoby ono ewentualnej sprzedaży danego przedsiębiorstwa.

Tę regulację opracowali byli dwaj sprawdzeni, znakomici menedżerowie z praktyką w biznesie, inżynierowie Eugeniusz Kwiatkowski i Ignacy Mościcki, ówcześnie minister przemysłu i handlu oraz prezydent państwa. Wedle ich regulacji przedsiębiorstwem państwowym kierować powinien, jak w biznesie prywatnym, jednoosobowo szef przedsiębiorstwa (dowolnego tytułu). On odpowiadał za wyniki techniczne i finansowe, za stosunki z otoczeniem i za perspektywy przedsiębiorstwa. Wyniki go sprawdzały, bieżąco kontrolowane.

Starałem się zapoznać z tym, jak takiego szefa powoływano, bo to istotne. Otóż kandydat na dyrektora Pionek, wielkiego zakładu zbrojeniowego, musiał przedstawić sześć opinii polecających od wybitnych fachowców branży, biorących tym samym za niego odpowiedzialność. W tamtych czasach wystarczała odpowiedzialność moralna, bo ta elita zawodowa, ukształtowana była w ideałach „Zetu”, patriotycznej tajnej organizacji młodzieży studenckiej, przyszłych inteligentów, gotowych walczyć za kraj i dla niego pracować. Nie wyobrażała by sobie nawet, że mogła by wprowadzić państwo w błąd; przejście z przemysłu prywatnego do przedsiębiorstwa państwowego oznaczało podjęcie służby krajowi. Nie proponowałbym dzisiaj aż takich wymagań moralnych, ale jest pewne, że opinia przedstawicieli elity zawodowej byłaby wiarygodniejsza niż opinia „rady nadzorczej”, złożonej z wszystkich przyjaciół i znajomych królika, kosztującej na dobitek ogromne pieniądze, a za nic nie odpowiedzialnej. To, lekko licząc, kilkanaście miliardów złotych. Płaconych za nic. Do zatrzymania w budżecie.

Dało się to łatwo zauważyć w dyskusji nad ustrojem publicznej radiofonii i telewizji. Nasze państwo na mocy prawa handlowego (i tak pokancerowanego) utrzymuje dwa razy po naście rad nadzorczych dla regionalnych telewizji i rozgłośni radiowych, włącznie z dwiema centralnymi, kosztem z górą miliarda złotych, przy paru jeszcze tysiącach zł za każde posiedzenie tych ostatnich, z olbrzymimi budynkami dla rozbudowanych nieprawdopodobnie zarządów, kiedy nawet w minionym ustroju wystarczał prezes i zastępcy, mianowani i odwoływani przez aparat partyjny, który za te nominacje nie pobierał dodatkowych wynagrodzeń.

Oczywiście, mógłbym tu wytknąć raz jeszcze nieobecność pewnych pojęć, odrzucanych programowo przez miniony ustrój i zapomnianych przez demokratyczne sejmy po roku 1989. Przez 8 lat do czasu uchwalenia konstytucji można było wrócić do pojęć oraz instytucji, funkcjonujących w europejskiej kulturze prawnej od starożytności, czyli od początku naszych tradycji prawa – a jednak nie wróciliśmy do nich, chociaż rozróżnienie między prawem publicznym a prawem prywatnym to jeden z trzech podstawowych dualizmów w literaturze prawniczej (obok rozróżnienia między prawem pozytywnym a prawem natury i między prawem przedmiotowym a podmiotowym). Wskutek ignorancji, dziedziczonej po minionym ustroju, zabrakło w naszym systemie prawnym czegoś takiego jak „osoba prawa publicznego”. Za PRL nawet w Wielkiej Encyklopedii Powszechnej, skądinąd wcale rzeczowej jak na epokę, w której powstawała, hasła „prawo publiczne” w ogóle nie było.

Tu jednak nie trzeba nam teoretyczno-prawnych rozważań. To na inną okazję. Chodzi o miliardy zł, obciążające bezproduktywnie budżet państwa, które można zaoszczędzić jedną ustawą. Pseudoliberalizm okazał się bowiem bardzo kosztowny.

Studio Opinii

Państwo

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.