TK



M. Kozłowski: Europejska solidarność i Syria

al Bagdadi| aneksja Krymu| Front Al Nusra| Hezbollah| Irak| Iran| ISIS| Izrael| Krym| Kurdowie| Palyra| Państwo Islamskie| Rosja| Syria| USA

włącz czytnik

Okrucieństwo wszystkich walczących stron, wysokość strat, ideologiczny fanatyzm no i zagraniczni sponsorzy sprawiają, że obecnie wynegocjowanie jakiegoś pokojowego porozumienia między walczącymi stronami wydaje się mało prawdopodobna. Jedynym sposobem na przełamanie impasu wydaje się zatem interwencja z zewnątrz. Tu jednak sytuacja  także jest patowa, jako że zaangażowane w konflikt siły zewnętrzne mają sprzeczne interesy i cele, których jak dotychczas, czyli do wybuchu kryzysu związanego z falą uchodźców, nie udało się ani uzgodnić, ani nawet zharmonizować.

Zacznijmy od gracza najpoważniejszego, najmocniej zaangażowanego, który prowadzi rzeczywiste działania bojowe choć tylko przy użyciu lotnictwa - czyli USA.

Na początku konfliktu USA postawiły sobie za cel obalenie władzy prezydenta Asada. Służyła temu pomoc dla „umiarkowanej” opozycji.

Amerykanie bardzo niechętnie przyznają się do porażek, a jeszcze mniej chętnie zmieniają strategie, a nawet taktykę. Pochłonięci szkoleniem i wyposażaniem  „umiarkowanych” opozycjonistów i ciesząc się z kolejnych porażek wojsk rządowych nie zauważyli powstania Państwa Islamskiego. Zorientowali się dopiero wówczas, gdy ISIS opanował już jedną trzecią terytorium Syrii. Dopiero wówczas zmieniono taktykę i zdecydowano o lotniczych atakach przeciw państwu Al Bagdadiego.  Naloty te jednak mimo zmontowania potężnej koalicji –  formalnie należy do niej kilkadziesiąt państw w tym Polska, jednak tylko dziewięć faktycznie uczestniczy w operacjach bojowych –  mimo lokalnych sukcesów, jak np. w czasie walk o Kobane, nie przyniosły sukcesów. Naloty rozpoczęły się dokładnie rok temu, 23 września 2014 roku. W tym czasie terytorium państwa islamskiego powiększyło się w Syrii niemal dwukrotnie, a najbardziej spektakularnym sukcesem było zajęcie Palmyry. Siły Frontu Al Nusra  pokonały wyposażone przez Amerykanów oddziały związane z Wolną Armią Syryjską  zajmując Idlib i Aleppo. Najbardziej jednak spektakularną porażką okazał się program szkolenia syryjskich bojowników. W środę 16 września dowódca wojsk USA na Bliskim Wschodzie gen. Lloyd Austin, w czasie wystąpienia przed senacką komisją przyznał, że spośród wyszkolonych przez Amerykanów bojowników obecnie udział w akcjach bojowych bierze  czterech ludzi. Program, w myśl którego miało ich być 5 tysięcy do końca tego roku i po dalsze 5 tysięcy w następnych latach, już kosztował 43 miliony dolarów.

Gorzkim sukcesem okazało się też skłonienie Turcji do udostępnienia amerykańskim samolotom bazy w Incirlik i wzięcia udziału w operacjach lotniczych. Owszem, samoloty tureckie dokonują nalotów, ale przede wszystkim atakują Kurdów, a więc jedyną jak dotychczas siłę, która rzeczywiście i z sukcesami walczy na ziemi z państwem islamskim. Co gorsze, w maju w czasie operacji sił specjalnych wymierzonej w jednego z dowódców ISIS Abu Sayafa, komandosi amerykańscy zdobyli materiały dowodzące powiązań między tureckim wywiadem a Państwem islamskim. Bowiem dla Turcji głównym przeciwnikiem w Syrii nie są radykalni islamiści, lecz reżim Asada i Kurdowie.

Świat

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.