TK



Prawo Gogola: Artykuł XXIII. O przesyłkach kurierskich

Chlestiakow| feldjegier| horodniczy| Imperium Rosyjskie| kurier| Mikołaj Gogol| Petersburg| Piotr I

włącz czytnik

Warto przywołać teraz markiza de Custine, który był w Rosji w tamtych czasach i dokładnie przypatrzył się Imperium – wyliczył on, że Petersburg w roku 1837 miał około 400 tysięcy mieszkańców. No, skoro tak się rzeczy mają, owa 35-tysięczna chmara kurierów była chyba nadmierna, bo blisko jej do 10% populacji. Coś się zdaje, że Gogol, pardon, Chlestiakow, przesadził… W tej sytuacji proponuję, przynajmniej chwilowo, statystyczną kapitulację, która wcale nie znaczy, że porzucamy tak wartko biegnący temat. Oczy de Custine`a są szeroko otwarte: „Czasem widać […] feldjegra, który, aby zawieźć rozkaz gubernatorowi jednej z prowincji, położonej gdzie na końcu cesarstwa, pędzi tam kibitką”. To samo dotyczy pomniejszych kurierów goniących między ulicami albo między dowództwem pułków i kwaterami oficerów. Nie dziwota, że de Custine zrównuje te ruchy z „partią szachów, w której tylko jeden człowiek przesuwa wszystkie figury, mając za niewidocznego przeciwnika całą ludzkość”. Francuski arystokrata wskazał Piotra I jako twórcę tejże „dyscypliny obozu wojskowego”, której naturalną konsekwencją jest poczucie powszechne permanentnego stanu oblężenia. Myśl de Custine`a podąża dalej – tam, gdzie pędzą kurierskie konie: „Towarzyszę im wyobraźnią i u kresu ich drogi widzę Syberię, Kamczatkę, ogromne pustkowie, mur chiński, Laponię, Ocean Lodowaty, Nową Ziemię, Persję, Kaukaz”. Wcale nie zazdrości tym urzędowym podróżnikom, wprost przeciwnie: widzi trud i niewygodę ich podróży, mimo, że „wiozą z sobą w pugilaresie losy świata”. Po tej imponującej wyliczance odległych miejsc w Imperium, jesteśmy skłonni uwierzyć, że te 35 tysięcy kurierów nie było wcale ilością przesadzoną, i że Chlestiakow, co tu wiele mówić, chyba nie kłamał. Ale czy kłamca może w ogóle powiedzieć prawdę?… To pytanie gotowe poprowadzić nas w kolejną podróż w czasie – nie do liceum, ale na pierwszy rok prawa, gdzie obok „rzymu”, „korony” i „doktryn” królowała logika… Kto wie, czy nie prościej wziąć do ręki zapomniany podręcznik tej bezkompromisowej nauki…

Czy kurierzy za czasów Gogola mieli zawsze tak dalekie drogi? Nie było krótszych? Jasne, że były, choć nie wszystkie biegły przed siebie, nieraz dziwnie skręcały... Jedną z nich Mikołaj Wasyliewicz opisał w opowiadaniu „Zaginione pismo”, które – mimo zniechęcającego tytułu – ma dobry finał. Nadawcą pisma jest kozacki hetman, adresatem – caryca, kurierem – prosty Kozak. Jeździec zaszył list w czapce i ruszył z kopyta. Jedzie sobie, jedzie i trafia na jarmark. Tam poznaje bratnią duszę, razem tęgo popijają, aż tu kompan mu wyznaje, że zaprzedał duszę diabłu i prosi o pilnowanie, by Zły w nocy go nie porwał. Rankiem nie było ani kolegi, ani konia naszego bohatera. Nie było też listu, a to z tego powodu, że w przeddzień zamienili się czapkami. Zrozpaczony Kozak wypytuje świadków bibki, ale nikt nic wie, dowiaduje się tylko, że „kiedy diabeł lub Moskal co zwędzi, to szukaj, bracie, wiatru w polu”. Nie miejsce tu na szczegóły dzielnych wyczynów naszego bohatera, dość powiedzieć, że musiał, i to w samym piekle, stanąć przeciwko czeredzie wiedźm i biesów… Odzyskał na sam koniec swe mienie: konia i czapkę, a w niej list, który osobiście dostarczył carycy. Do rąk własnych.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Artykuły powiązane

Brak art. powiąznych.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.