Publicystyka



Mankamenty demokracji przedstawicielskiej

Abraham Lincoln| Arend Lijphart| Ateny starożytne| demokracja bezpośrednia| demokracja przedstawicielska| Indeks Transformacji Fundacji Bertelsmanna| Joseph Schumpeter| obietnice wyborcze| partie polityczne| Paul E. Meehl| Philippe Schmitter| Piotr Uziębło| poliarchia| preferencje| Robert A. Dahl| równość szans

włącz czytnik

II.  Demokracja a poliarchia Roberta Dahla

Zdaniem Abrahama Lincolna, demokracja miała polegać na „rządach ludzi, przez ludzi i dla ludzi”. W jego czasach „rządy przez ludzi”, w odróżnieniu od rządów w starożytnej Grecji, oznaczały już rządy reprezentatywne — udzielanie przez licznych pełnomocnictwa nielicznym do sprawowania władzy nad licznymi. Zwyciężyła też, raczej ostatecznie, zasada wolnego wyboru nad ślepym losem, który dla Greków oznaczał zdanie się na werdykt bogów. Dzisiejsza demokracja oznaczałaby więc:

—  rządy ludzi, czyli prawo każdego z nas do równego udziału w podejmowaniu decyzji dotyczących nas samych i społeczności, do której mocą naszej woli przynależymy;

—  nieskrępowaną możliwość wyboru między różnymi scenariuszami, programami, poglądami czy politykami, które to perspektywy mają rządzić naszą społecznością, co musi oznaczać jednocześnie równy dostęp do wieloźródłowej informacji na ich temat;

— konieczną odpowiedzialność za błędy czy świadome naruszenia w typowaniu i realizacji tej czy innej polityki, co oznacza prawo obywateli do jej recenzowania, oceny, nagradzania lub karania;

— zestaw instytucji czy procedur, które nam to wszystko, jako obywatelom, umożliwiają, a przede wszystkim gwarantują wolności i prawa, których jedyną cechą jest to, że nie naruszają podobnych u innych ludzi;

— powyższe wolności, prawa i obowiązki muszą być efektywnie wykonywane w praktyce, jako że demokracja nie może funkcjonować tylko na papierze.

Nie budzi wątpliwości, że najlepszym udziałem w podejmowaniu decyzji jest partycypacja bezpośrednia. Mam wiedzę, informację, świadomość, dyskutuję, wreszcie decyduję w wyniku kompromisu czy deliberacji, ale i tu — w ostateczności — można zostać przegłosowanym przez jakąś większość. Tak też było w starożytnych Atenach, od ok. 508 r. p.n.e. i trwało prawie 200 lat. Od 7 do 8 tys. co najmniej 20-letnich obywateli, nawet do 40 razy w roku, zbierało się, aby podejmować podstawowe decyzje we wszystkich sprawach publicznych. Nawet oni, jako Zgromadzenie Prawodawcze, zmuszeni byli selekcjonować władzę administracyjną, którą jednak rozliczali skrupulatnie z rządów (nawet do kary śmierci orzeczonej przez Zgromadzenie czy sądy ludowe). Partycypacja obywateli była ogromna. W IV w., w 30-tysięcznej społeczności wybierano na urzędy 7 tys. obywateli, choć ten sam urząd można było pełnić tylko jeden raz. Reelekcja możliwa była tylko raz w życiu w Radzie Pięciuset, z wyjątkiem kolejnej jednorocznej kadencji. Do porównań z tą antyczną demokracją jeszcze powrócę, kiedy będę się zastanawiać, co doradziliby dziś tamtejsi demokraci w sytuacji, kiedy poza przypadkami referendów ratyfikujących ustawy we współczesnej demokracji również władza prawodawcza ma charakter reprezentatywny. Nowożytne państwa uznały delegowanie władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej za normę, argumentując to z reguły masowością współczesnych państw.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.