Publicystyka



Prawo Gogola: Artykuł VI. O odpowiedzialności za zwierzęta

włącz czytnik

By się więc jakoś ratować przed melancholią – nieuchronną towarzyszką długotrwałego pieniactwa, opiszę incydent, do którego doszło w dniu składania pozwów przez obu panów. Jako pierwszy dokument dostarczył Iw – jego wymowa była mniej więcej taka: byłem nawet gotów przepłacić za niewiele wartą gwintówkę, a tymczasem spotkały mnie same zniewagi. Zaraz po nim przybył Nik z pismem barwnie opisującym próbę wyłudzenia jego fuzji przez sąsiada, który – „z właściwym sobie skąpstwem” – próbował wmusić weń kilka zbytecznych rzeczy. Obaj, co oczywiste, domagali się od przeciwnika odszkodowań, tudzież nalegali na zakucie go w dyby i zesłania na Syberię. Kiedy skończyły się godziny urzędowania i prezes pospołu z sekretarzem opuścili gmach sądu, kanceliści też zaczęli się zbierać do wyjścia: jedni składali do worka to, co im naniosła ludność („kury, jaja, pajdy chleba, pierogi, kołacze i inne fatałachy”), drudzy robili porządek na biurkach.

Wtedy to przydarzyła się „nieprzewidywana okoliczność”. Uprzedzam, nie był to ani pożar ani wizyta rewizora... Do kancelarii „wpadła bura świnia i ku zdumieniu obecnych porwała nie pierog czy też kromkę chleba, lecz podanie Iwana Nikiforowicza, które leżało na rogu stołu, opadając w dół arkuszami”. Można sobie tylko wyobrazić towarzyszący temu zgiełk i rwetes... Nie wiemy, czy zwierzę użyło racic, ogonka czy może wilgotnego ryja – Gogol się tym wcale nie zajmuje – w każdym razie „chwyciwszy papier bura maciora uciekła tak szybko, że żaden z kancelistów nie mógł jej dopędzić, chociaż w ruch poszły linie i kałamarze”. Trzeba było w te pędy wezwać z powrotem prezesa, zrobić protokół, zawiadomić horodniczego (burmistrza i szefa policji w jednej osobie), trzymając wszystko w wielkiej tajemnicy, by nikt postronny się nie dowiedział. Sekretu nie udało się utrzymać, już na drugi dzień całe miasto o tym huczało („Horodniczy pierwszy wygadał się przez roztargnienie”). Naturalnie, że podejrzanym stał się właściciel świni, Iw – i to do niego zwrócił się horodniczy: „Czy pan wie, dobrodzieju mój, że rabuś dokumentu podlega na równi z innym przestępcami, sądowi karnemu?”. Iw nie dał się podejść: „Ale to mowa o ludziach […], a świnia – to zwierzę, stworzenie boże”. Urzędnik mu na to: „Ustawa mówi wyraźnie: winny zrabowania… Nie jest tu znaczony ani rodzaj, ani płeć, ani stan, tedy i stworzenie może być winowajcą”. Sami widzimy, że zanim prawnicza lawina poczęła się toczyć, powstał dodatkowy spór w sporze… A jaki był epilog tego wszystkiego? – zapytacie Państwo. Jak wiadomo, literackie zaświaty nie znają pojęcia przedawnienia, tak więc sprawa naszych Iwanów pewno toczy się do dzisiaj przed którymś z tamtejszych trybunałów.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Artykuły powiązane

Brak art. powiąznych.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.