Publicystyka



Topiński: Kwity, teczki i inne zmyłki

dyktatura proletariatu| komitet obywatelski| Lech Wałęsa| Porozumienie Centrum| prowokacja| PZPR| SB| stan wojenny| szantaż| TW| Żoliborz

włącz czytnik
Topiński: Kwity, teczki i inne zmyłki

Jestem kilka miesięcy starszy od Lecha Wałęsy. W sprawie podjęcia współpracy ubecja po raz pierwszy mnie dopadła w połowie lat siedemdziesiątych. Miałem donosić na moich kolegów z Instytutu Ekologii PAN w Dziekanowie. To był instytut, a w nim tłum wykształciuchów.

W Instytucie, zatrudniającym wówczas ponad 200 osób, partyjnych było może dziesięcioro, aktywnych “czerwonych” może trzech. Mieszkałem na Żoliborzu w samym tyglu rozwijającej się opozycji. Wiele mi dawały opowieści o przesłuchaniach, prowokacjach, naciskach na podejmowanie współpracy. Ubecja trafiła na przygotowanego 

Propozycji współpracy nie przyjąłem i zrobiłem to na tyle zdecydowanie, że nikt nigdy więcej mi tego już nie proponował. Moi znajomi podpisywali, bo nie mieli innego wyjścia. Mnie się udało… Nie miałem wypadku samochodowego… bo nie miałem samochodu, nie narozrabiałem po pijanemu – bo od dziecka mam wstręt do alkoholu, niczego nie ukradłem, nie zdradzałem żony, nie zadawałem się z żadnym szpiegiem. Zajmowałem się leśnymi zwierzątkami.

Do współpracy chciał mnie jeszcze zmusić, już w stanie wojennym prokurator wojskowy, ale wówczas byłem przygotowany jeszcze lepiej, jechał szantażami… ale też mu nie wyszło.

To byli fachowcy od przesłuchiwania. Szło im świetnie jak mieli „haki”. Jak nie mieli, starali się mieć argumenty i to na ogół dość się liczące. Moją koleżankę, nauczycielkę z małego miasteczka zaprosili na “rozmowę” gdzie ją zmusili do dwóch rzeczy: zapisania się do PZPR-u i zaraz po tym do podpisania kwitów. Sama wychowywała dwoje dzieci, a podpisanie kwitów było warunkiem otrzymania podwyżki.

Nie znam takich przypadków w Warszawie ale w szkołach małomiasteczkowych to było codziennością. W całej Polsce kwity podpisywali studenci dostający się na studia w ramach odwołań. Nakłaniani byli chętni do otrzymania paszportu. W tamtych czasach nie trzeba było być świnią, by podpisać kwity.

Wyrastałem na Żoliborzu, w opozycyjnie nastawionym towarzystwie, a i tak nie było łatwo odmówić. Najpierw wzywali w jakiejś błahej sprawie, potem umawiali się na następny raz. Byli uprzejmi, grzeczni, zorientowani, apelowali do uczuć „wyższych”. Opowiadali o swoich przygodach z przesłuchiwanymi… ha, ha, ha! jak żeśmy go wsadziliśmy na jedną noc do celi z dwoma aktywnymi pedałami, od samego rana inaczej śpiewał

Taki żart. Żarty były różne, było ich więcej, bo „rozmowy” trwały godzinami. Mieli listy osób. które nie poszły do wyborów, więc uprzejmie pytali… a dlaczego? Jak pytali uprzejmie, to niezręcznie było nie odpowiedzieć, więc każdy coś tam burczał.

To lata siedemdziesiąte. Robotnicy mieli znacznie gorzej niż ja, szczególnie ci wielodzietni, jeszcze szczególniej Ci z małych miast. Pracodawca był jeden, pod kierunkiem PZPR-u, warunki pracy okropne. Nie wiem, ile wówczas osób pracowało w stoczni – ale samochody STAR robiło 30 tys. ludzi. To wyglądało zupełnie inaczej i nie da się dzisiejszej miary przyłożyć do tamtej rzeczywistości. Tych 30 tys. ludzi zaganiano do pracy co jakiś czas na jakiś czas. Na ogół siedzieli w halach i czekali na dostawę np. akumulatorów. Stało kilkadziesiąt wyprodukowanych aut i wszyscy czekali aż przywiozą do nich kierownice albo fotele. Zakład tapicerski stał, bo czekali na sprężyny, zakład sprężyn też stał, bo nie dostał stali, a wszystko było państwowe …itd., itd.

To był biznes, do którego wszyscy dokładali. Im fabryka wyprodukowała więcej samochodów, tym miała większe straty. Ubecja miała żniwa. Robotnicy się buntowali, ubecja ich wsadzała na dołki. Byli bici! Nie mieli tak dobrze, jak ja – młody uczony z Instytutu Ekologii.

Podpisywali by mieć spokój, by zarabiać jakieś pieniądze… a potem się migali, uciekali, odmawiali. W tamtych latach jak już się kimś „zaopiekowali”, to przyparty do muru prawie każdy coś podpisywał. Nie mam do nich żalu.

Wałęsa był idealnym facetem do walki z władzą DYKTATURY PROLETARIATU, bo był autentycznym przedstawicielem proletariatu. Tak jak ja to dzisiaj oceniam, to władza się pogubiła we własnej retoryce. Mieli przeciw sobie autentyczną klasę robotniczą z autentycznym niewykształconym robotnikiem, z którego dopiero w boju wykształcał się działacz, również autentyczny.

Bardziej bym był ciekaw przebiegu starań Kiszczaka, by Wałęsy nie dopuścić do przewodniczenia Solidarności, niż tego czy ktoś, coś podpisał. Gwiazdę, Mazowieckiego, Kuronia załatwiliby jedną fałszywką, przeciwstawiliby zdrowy pogląd PZPR-u chorym urojeniom sfrustrowanych inteligentów kierowanym przez dywersyjne ośrodki antypolskiej propagandy i… byłoby po zawodach!

Z Wałęsą byli bezradni.

Wałęsa się okazał także niebywale odporny. Internowali go w Arłamowie z ubekami, którzy go mieli załatwić i przeszedł przez to bez większych strat. Szefa rolniczej solidarności, którego trzymali w podobnych warunkach, zalkoholizowali, zdemoralizowali i dzisiaj nikt nie pamięta kto to był. Wałęsa był sam z pracującymi nad nim ubekami przez cały rok i się nie złamał. Pełny szacunek!

Kiszczak miał pomysł wyremontowania ZZ Solidarność wedle własnej estetyki. Wiem od samych molestowanych, że ich i jeszcze wielu innych namawiał do przystąpienia lub pozostania w Komisji Krajowej prowadzonej przez Wałęsą ale bez różnych oszołomów, jak ich nazywał. Nikt się nie zgodził. Poczucie estetyki chyba zawiodło wówczas Kiszczaka. Ale przecież nie zrezygnował.

W wyborach „30% demokracji” wiadomo było gdzie Partia stoi na przegranej pozycji – i tam Kiszczak skierował swoją aktywność. Do kampanii wyborczej Jacka Kuronia udało mu się wstawić kilku ubeków. Kuroń niestety wierzył w ludzi i żadne ostrzeżenia nie działały. Sądzę, że Komitet Wyborczy Jacka Kuronia nie był wyjątkiem. Kiszczak, wedle swoich możliwości obstawił tak wszystkich konkurentów Ludowej Władzy. Mniej albo więcej, to tu, to tam mu się udało.

Niestety nie miałem wówczas łagodnego charakteru (dopiero teraz złagodniałem :)) i z jakiegoś, dziś już nieważnego powodu wywołałem w moim żoliborskim Komitecie Obywatelskim na tyle głośną awanturę, że się wieść rozniosła.

Przyszedł do mnie wówczas mój przyjaciel, plastyk i opowiedział mi o kolegach, którym właśnie nadepnąłem na odcisk. Mianowicie przed stanem wojennym plastycznie przyozdabiał remontowaną restaurację „Społem”, vis a vis był Pewex, przed którym pracowali cinkciarze, a w restauracji się zaokrętowali ubecy ze sprzętem i fotografowali. Ich, a jeszcze bardziej ich klientów. To byli oni, moi koledzy! Oni nie byli TW, oni tam pracowali.

Ci pokazani mi przez kolegę plastyka – ubecy, byli wolontariuszami w Komitecie Wyborczym Jacka Kuronia, było ich troje i wszyscy pewnego dnia odeszli do “Porozumienia Centrum” zakładanego wówczas przez Kaczyńskich. Jeden z nich został posłem. Odeszło ich więcej, ku zaskoczeniu pozostałych. Tak powstało Porozumienie Centrum na Żoliborzu. Jeśli w szafie Kiszczaka znajdą się dokumenty tej akcji, to dopiero będzie sensacja!!!

Po ich opublikowaniu, oczywiście.

W tej całej wrzawie znowu zniesmaczył mnie Prezydent Andrzej Duda. Znowu wyręczył system wymiaru sprawiedliwości i orzekł. Po facecie, ponoć z inteligenckiego, krakowskiego domu spodziewałbym się nieco umiaru w ocenie swych poprzedników.

Prezydentowi się nie godzi.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.