Publicystyka



Wolne wybory i frekwencja

Ernest Skalski| Kukiz| lista krajowa| metoda Hare'a-Niemeyera| Metoda Sainte-Laguë| okręg wyborczy| podział mandatów| wybory| wybory proporcjonalne

włącz czytnik
Wolne wybory i frekwencja

Od paru lat dobiega z różnych miejsc lament nad zabetonowaną sceną polityczną. Najświeższy przeczytałem w komentarzu do artykułu Ernesta Skalskiego „Ustrzeż nas, Panie, od przyjaciół…”pomieszczonego w Studio Opinii. Komentator „bisnetus” pisze:

„Ja już nigdy nie pójdę na pseudowybory, które łamią polską Konstytucję i okradają wszystkich obywateli z prawa do uczestnictwa w wyborach (czytaj z biernego prawa wyborczego). Zresztą, czy „mężowie stanu“, którzy otrzymali w ostatnich latach z budżetu 800 milionów złotych, a mimo to mają pełne i zasmrodzone gacie na samą myśl stanięcia z prostym bisnetusem do uczciwych i wolnych wyborów są godni bisnetusa głosu? Absolutnie nie. To świadczy o ich klasie jako polityków i o beznadziejności ich prywatnych pseudopartyjek. Niech spadają. Ja pójdę dopiero wtedy na wybory, gdy w Polsce się wprowadzi prawdziwą demokrację.”

Na scenie politycznej liczą się dziś tylko dwie największe partie i ze trzy - cztery mniejsze. Winą za ten stan rzeczy zarówno „bisnetus” jak i politycy z mniejszościowych ugrupowań i wcale liczni komentatorzy, a nawet politolodzy obciążają sposób finansowania partii politycznych z budżetu państwa oraz surową ordynację wyborczą, która stawia 5% próg przed większością komitetów wyborczych. Pierwszy zarzut obala powstanie i sukces Ruchu Palikota w wyborach 2011, który grosza publicznego na kampanię nie dostał. Także przed laty Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość rozpoczynały swój pochód bez wsparcia budżetowego. Rozważmy zatem zarzut drugi.

We wszystkich sondażach preferencji wyborczych odnotowuje się od pewnego czasu wyraźny wzrost liczby osób niezdecydowanych, które nie potrafią wskazać najbliższej im ideowo bądź programowo formacji. Wyborcy podobno wycofują się, bo nie ma partii idealnie im odpowiadającej, a te obecne w Sejmie nie są dość reprezentatywne. Na horyzoncie pojawia tedy upiór groźnej absencji, sięgającej nawet 60 proc., która może zachwiać naszą wciąż jeszcze młodą i niedojrzałą demokracją. Gdyby zatem, według tych opinii, nie 5-procentowy próg, mogłoby społeczeństwo mieć większą zachętę do uczestnictwa w elekcji i Polacy wybraliby dużo bardziej reprezentatywny parlament.

Tymczasem w krótkiej historii naszego odrodzonego państwa mieliśmy już bardzo reprezentatywny – jak nigdy wcześniej, ani później - Sejm i Senat. W 1991 roku odbyły się pierwsze w pełni wolne wybory do obu izb (do Senatu po raz drugi). Przypomnijmy te pięcioprzymiotnikowe (wolne, proporcjonalne, powszechne, bezpośrednie i tajne) wybory, bo wyciągnąć z nich można ważne nauki i wnioski. Ważne dla zmielonych i oburzonych, od bisnetusa po Kukiza oraz dla niektórych komentatorów, których pamięć tak daleko wstecz nie sięga. A było tak:

Poprzednia 1234 Następna

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.