TK



Adolf i inni

Biblia| DNA| epos o Gilgameszu| genetyka| geny| język| kibole| rasizm| subkultura| wieża Babel

włącz czytnik

Jak ważną rolę odgrywał język u ludzi widzimy choćby w przytaczanej już kiedyś na tych łamach opowieści z Genesis, w której widzimy Adama przechadzającego się po Edenie i nadającego zwierzętom i przedmiotom nazwy – imiona. Nadanie nazwy było równoznaczne z poznaniem istoty rzeczy i „opanowaniem” obiektu.

Starszy od Biblii epos o Gilgameszu zaczyna się w sposób bardzo charakterystyczny.

„ Gdy u góry niebo nie było nazwane
na dole ziemia nie była wymieniona z imienia
[...]
gdy nie istniał żaden bóg…”

Coś co było nienazwane nie funkcjonowało w zbiorze ludzkich pojęć, nie istniało.

Ta zasada najdłużej przechowała się w ludzkich imionach. Dziś już mało kto przywiązuje wagę do znaczenia imion, ale niegdyś było ono decydujące przy wyborze.

Ciekawym przykładem są dywagacje na temat imienia pierwszego historycznego władcy Polski – Mieszka I. Okazuje się, że problem imienia polańskiego księcia dręczył ludzi żyjących stosunkowo niedługo po nim. Nie umieli powiedzieć, a i my do dziś tak naprawdę nie wiemy co znaczyło jego imię choć hipotez jest co najmniej kilkanaście.

Najoryginalniejszą podał nieoceniony Kadłubek, źródło dziwaczności wszelakich. Zanotował on mianowicie za wcześniejszym kronikarzem, że polski książę urodził się ślepy (typowa średniowieczna alegoria  o kształcie legendy narodzinowej, którą niemal każdy władca miał w życiorysie, w tym przypadku stworzona przez Galla Anonima) i z tego powodu jego rodzice się …zmieszali. Proste, prawda? Mieszko – od zmieszać.

Śmieszne? Pewnie tak, ale pokazuje z jaką determinacją ludzie poszukiwać potrafią zrozumienia tego, co ich otacza, szczególnie gdy jest to element spajający lub określający grupę.

Sprawa przybiera karykaturalny obraz w momencie, gdy „prawdziwi Polacy” wykazują się na co dzień wyjątkowo słabą znajomością poprawnego języka polskiego.

Sytuacja zaczyna wyglądać groźnie, gdy potrzeba odróżniania się uzna za swój naczelny cel wartościowanie i odgórnie zacznie wystawiać cenzurki, a idąc konsekwentnie dalej będzie chciała decydować o istnieniu bądź nie całych dużych populacji, a w najłagodniejszej formie przypisywać im „odpowiednie” miejsce i rolę w świecie.

Tego rodzaju ciągoty są stare jak świat.

Czasem stają się ideową podbudową rasizmu, czasem mają niwelować poczucie niższości, czasem jedno i drugie na raz.

Kiedy trafią na grunt grupowych kompleksów – stają się niebezpieczne dla otoczenia.

Kiedy zobaczymy ilu ludzi przed Hitlerem prezentowało tego rodzaju poglądy uchodząc za światłych myślicieli, zrozumiemy, że to co się zdarzyło w pierwszej połowie XX w stać się po prostu musiało. Urażona duma jednego narodu, jego poczucie krzywdy gdzieś musiały znaleźć ujście. Psychologia zna ten mechanizm i mówi nam, że takie sytuacje wciąż mogą się zdarzać. Lekcja II wojny nikogo niczego tak naprawdę nie nauczyła. Ani oprawców, ani ofiar.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.