TK



Ciche przyzwolenie

Australia| Europa| Holandia| imigracja| imigranci| nomadzi| Paul Scheffer| Stany Zjednoczone| wielokulturowość

włącz czytnik
Ciche przyzwolenie
Foto: Dave Proffer, Wikimedia Commons

Na słabej integracji społeczeństwo niczego nie zyskuje. Czy Europejczyków stać dziś na niewykorzystanie potencjału „nowych” obywateli?

„Na ośle do samolotu”. To określenie robotników cudzoziemskich w Maroku, którzy przeskakują ze swego lokalnego świata do świata nowoczesnego. Równie dobrze można się nim posłużyć w stosunku do zdecydowanej większości przybywających do Europy imigrantów. Jak pisze o nich filozof Paul Scheffer w książce „Druga ojczyzna. Imigranci w społeczeństwie otwartym”, życiowym przełomem dla nich był już kontakt z wielkim miastem. W ciągu jednej podróży, zazwyczaj w kierunku któregoś z krajów europejskich, musieli przeskoczyć kilka etapów w rozwoju społecznym i zawodowym.

Przeciętny Europejczyk taką „podróż” odbywa stopniowo, przechodząc płynnie pomiędzy kolejnymi etapami swojego życia. Nie powinien więc nikogo dziwić fakt, że imigracja może być, i zazwyczaj jest dla większości imigrantów, ogromnym przeżyciem.

Europa, jeden z najczęściej obieranych przez cudzoziemców kierunków, widziana i oceniania jest przez nich początkowo jako przyjazna i otwarta na innych przestrzeń. Czy tak jest w rzeczywistości? Czy Europa jest w stu procentach przygotowana na przyjęcie imigrantów? Czy napięcia i konflikty na styku religia – państwo, pojawiające się wraz z ich przybyciem, muszą wybuchać? To tylko nieliczne z obowiązujących przekonań i mitów z jakimi mierzy się Paul Scheffer.

Imigranci – główni bohaterowie jego książki – to społeczni nomadzi. Przemieszczający się z miejsca na miejsce. Głównie mieszkańcy dawnych kolonii („My jesteśmy tu, ponieważ wy byliście tam” głosi przywołany przez Scheffera napis na jednym z transparentów protestujących w Londynie Pakistańczyków). Ich podróż często uosabiana jest z „romantycznym mitem imigranta”, poszukiwacza wrażeń. Ich wyjazd – traktowany jako wyraz wolności w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. W praktyce jednak okazuje się, że do wyjazdu są oni po prostu zmuszeni. Decydują o tym zazwyczaj względy ekonomiczne, często polityczne. Z drugiej strony mamy do czynienia z Europejczykami. Żyjącymi w liberalnych społeczeństwach, kulturowo odmiennymi. Pomiędzy tymi stronami często dochodzi do konfliktów. Dlaczego? Czy i jak można ich uniknąć?

Napięcie narastające wśród społeczności imigrantów spowodowane jest przymusem opuszczenia kraju rodzinnego. Prowadzi ono do kolejnych przykrych następstw. Stopniowemu pogorszeniu ulegają stosunki między rodzicami a dziećmi. Na postawione cudzoziemcom pytanie: „Czy można być jednocześnie tu (w nowej ojczyźnie) i być nieobecnym?”, często z ich ust słyszy się odpowiedź twierdzącą. Ten pojawiający się na obczyźnie dystans międzypokoleniowy oraz poczucie obcości, są klasycznymi następstwami imigracji. Aby nie dopuścić do takich sytuacji, można próbować szukać rozwiązania – jak to robi Scheffer – odwołując się do wyników badań nad społecznościami imigrantów, prowadzonych w tradycyjnie imigracyjnych społeczeństwach (jak amerykańskie czy australijskie). Smutne jest jednak to, że Europejczycy – dysponując wiedzą o wspomnianych możliwych negatywnych następstwach imigracji – nie wyciągają z tego wniosków.

Kolejny pogląd, z którym stara się zmierzyć w swojej książce Scheffer, wiąże się ze stereotypowym odbieraniem społeczeństw europejskich jako rzekomo otwartych, z chęcią przyjmujących imigrantów. Panujący w nich relatywizm kulturowy, przez wielu tak bardzo wychwalany, ma zdaniem Scheffera raczej negatywny wpływ na politykę integracyjną. Na pierwszym miejscu stawia on bowiem konserwatyzm, a nie zmiany. To podejście nie pozwala na trafne zdiagnozowanie problemów oraz następstw procesów asymilacyjnych. Imigracja to styk różnych kultur. Prawdopodobieństwo konfliktów jest więc ogromne.

Za przykład może posłużyć Holandia. Jej społeczeństwo oddaje hołd polityce unikania. Na zewnątrz odbierana jako kraj neutralny, także w polityce wewnętrznej przez mieszkających tam cudzoziemców określana jest jako mało przyjazna. Społeczeństwo otwarte to takie, któremu powinno zależeć na pełnej integracji jego nowo przybyłych członków. Tymczasem powszechnie praktykowana przez Holendrów tolerancja wobec innych kultur, rozumiana jest przez nich raczej jako ciche „przyzwolenie” na odmienność kulturową, a tak naprawdę prowokuje zamknięcie imigrantów w ramach ich własnych społeczności. Ciche przyzwolenie na kultywowanie tradycji odbierane jest bowiem jako wytworzenie pewnej hierarchii ważności: my – autochtoni, kontra oni – przyjezdni. Prowadzi to do wejścia przybyłych w rolę ofiary. A następnie do stopniowego wycofania się na własne poletko i, w efekcie, wykluczenia ich z pełnoprawnego udziału w życiu społecznym.

Na słabej integracji społeczeństwo niczego nie zyskuje. To, nad czym powinniśmy się zastanowić, to zdaniem Scheffera, sposób w jaki aktywnie należy włączyć imigrantów do udziału w tkance społecznej. Można to osiągnąć tylko poprzez dyskusję i debatę oraz poszukiwanie punktów styczności pomiędzy różnymi kulturami. Poszukiwanie uniwersalnych miar i wartości. Tylko na takiej wspólnej płaszczyźnie możliwy jest równy udział wszystkich obywateli w aktywnym życiu społecznym. Tożsamość nie jest czymś stałym, danym raz na zawsze. Dystans oraz polityka „przymykania oczu” na odmienności kulturowe pozornie ułatwia współbycie. W rzeczywistości jednak zacieśnia więzi między samymi imigrantami, oddalając ich jednocześnie od autochtonów. Czy na tym powinno zależeć społeczeństwom europejskim? Czy stać Europejczyków na niewykorzystanie potencjału nowych obywateli?

Brak dostatecznej integracji nowo przybyłych i konsekwencje takiego stanu rzeczy najbardziej można zaobserwować w mieście. Jak pisze Scheffer, który jest także profesorem urbanistyki na Uniwersytecie w Amsterdamie: „Po raz pierwszy w historii większość ludności mieszka w miastach” (s. 79). I dalej dochodzi do konkluzji: „Miasta to laboratoria zmian: pozytywnych i negatywnych. A przemiany te w największej mierze można przypisać ruchom imigracyjnym” (s.80).

W jaki sposób się to uwidacznia? Imigranci najczęściej zamieszkują w miastach, gdzie, jak sądzą, mają najlepsze perspektywy rozwoju. To, w jaki sposób „integrują” się, widzimy poprzez pojawiające się na mapach administracyjnych podziały na dzielnice zamieszkane przez mniejszości narodowe i etniczne. Łączy się z tym także problem nierówności w dostępie do edukacji. Gorsze dzielnice oznaczają gorsze szkoły, a nie od dziś wiadomo, że to najprostsza droga do wykluczenia. Oznaczają także pojawienie się tzw. kultury getta. I znów mamy do czynienia z opozycją my – oni.

Scheffer twierdzi, że jeśli dane społeczeństwo boryka się z integracją imigrantów, to jest to efektem słabości tego społeczeństwa. Wyjściem z sytuacji jest głęboka autorefleksja, dialog i dążenie do współpracy pomiędzy imigrantami i autochtonami.

Analiza sytuacji w Holandii służy autorowi za wskazanie największych problemów i wyzwań, przed którymi stają dziś wszystkie państwa europejskie. W obliczu tykającej bomby demograficznej: procesu starzenia się Europy, jesteśmy wręcz skazani na imigrację, i to w większym stopniu  niż dotychczas. Problemy z integracją dotyczą dziś większości demokracji europejskich. Nie znikną, wręcz przeciwnie – raczej będą się nawarstwiać.

Paul Scheffer, „Druga ojczyzna. Imigranci w społeczeństwie otwartym”, tł. E. Jusewicz-Kalter, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010
*Autorka jest socjolożką, ekonomistką, analityczką ds. rynku pracy i polityki społecznej w Instytucie Obywatelskim

Instytut Obywatelski

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.