Debaty



Sześciolatki niezgody narodowej

włącz czytnik
Sześciolatki niezgody narodowej
Sala lekcyjna w skansenie wsi łowickiej w Maurzycach. Foto: Dariusz Cierpiał, Wikimedia Commons

Hasło – sześciolatki do szkół, i odzew – ratujmy maluchy wywołały kolejną bitwę o  narodowe dusze. Niewinna pozornie różnica zdań wydała owoce zbliżone smakiem do kampanii smoleńskiej. Wprawdzie, na szczęście, żaden maluch nie poległ tragicznie, ale już zgłosili się ochotnicy do ich ratowania. Ratować póki się jeszcze tragedia nie stała. Maluchy nie polegną póki my żyjemy.

Podobieństwo z kampanią smoleńską nasuwa się dlatego, że i tu mamy do czynienia z podręcznikowym wzorem jak należy manipulować faktami, aby podgrzewać emocje, siać niepewność i strach na tyle duży, aby obywatele wyłączyli myślenie a włączyli irracjonalne zachowanie.

Bywają reformy trudne, bo bolesne, np. kiedy wiadomo że uderzą niektórych po kieszeni, albo kiedy szykują się redukcje zatrudnienia. Wtedy ludzie protestują racjonalnie – boją się o przyszłość, boją się biedy. Ta reforma – posłać dzieci do szkoły o rok wcześniej niż dotychczas, nie tylko że nie zapowiada pogorszenia warunków życia, a przeciwnie, sięgając do państwowej kasy zapowiada cenny społecznie dar – wychodzi naprzeciw zmianom które już się dokonały: chce lepiej przystosować szkolnictwo do potrzeb nowego pokolenia dzieci i zapewnić im korzystniejszy start w życiu. Jest to reforma konieczna i już spóźniona w stosunku do większości rozwiniętych krajów, prawie nigdzie nauki szkolnej nie zaczyna się tak późno jak u nas.

Maluchy rozwijają się szybciej w dzisiejszych przyspieszonych czasach – żyją z komputerem, szybciej uczą się nie tylko liter, także samodzielnego zdobywania informacji. Jeśli chcemy, żeby nie pogubiły się kiedyś w tym przyspieszonym świecie i żeby osiągały sukcesy, trzeba je wcześniej wdrażać do systematycznej zespołowej edukacji.

Szkoła jako instytucja nie jest może najszczęśliwiej wymyślonym sposobem edukowania dzieci i młodzieży. Mija się z ich potrzebami, każdy widzi że młodzi uczą się dziś bardziej na własną rękę, czyli z własnego komputera niż z lekcji. Ale na pewno szkoła da więcej małym mądralom niż infantylna zabawa w przedszkolu, nie mówiąc już o opiekuńczej roli babci i dziadka.

Co się takiego stało, że parę haseł utrzymanych w histerycznym tonie wygrywa z racjonalnymi argumentami pedagogów i psychologów, z faktem nie do podważenia, że cywilizowany świat posyła swoje dzieci wcześniej do szkół niż my, że rodzice nie chcą widzieć i słyszeć dobrej woli władz oświatowych skłonnych bardziej elastycznie traktować te zmiany? Argumenty nie trafiają, podejrzliwość rośnie, nie maleje.

Poprzednia 1234 Następna

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.