TK



Bratkowski: Humbug pękł

Adam Jedliński| Franciszek Stefczyk| Grzegorz Bierecki| Jarosław Kaczyński| KNF| SKOK| unie kredytowe| ustawa o spółdzielczości kredytowej

włącz czytnik

Podam tu dość proste, podstawowe wiadomości o zasadach organizacyjnych „spółek zarobkowych”, odpowiadających zresztą zasadom Schulzego i Raiffeisena:

Spółka zarobkowa, czyli prawdziwa kasa oszczędnościowo-kredytowa, była spółdzielnią kredytową, a nie żadnym para-bankiem, do którego można było przyjść zapisać się jednego dnia i następnego wziąć w „kredycie” wcale niemałe pieniądze (fakty znane z praktyki SKOK-ów). Nie była też kasą oszczędności (mieliśmy przed drugą wojną światową komunalne kasy oszczędności, takie KKO z pieniędzmi uboższych obywateli gromadzą w Niemczech połowę ogółu kapitałów własnych Niemiec). Spółka zarobkowa to była swoista instytucja finansowej pomocy wzajemnej. Udzielała kredytów, krótko- i średnioterminowych, do roku, tylko członkom, którzy uprzednio swoimi wkładami zbudowali kapitał spółdzielni, kredytowała tylko rozwój, z wykluczeniem kredytu konsumpcyjnego. Przyjmowano tylko ludzi wiarygodnych finansowo i solidnych moralnie, wykluczano z kręgu potencjalnych członków – ludzi mających za duży pociąg do alkoholu, ludzi rozrzutnych i lekkomyślnych. Kandydat musiał budzić zaufanie. Ludzie grający na giełdzie takiego zaufania nie budzili, podobnie ci, którzy kiedyś zaufanie zawiedli. Słowem, nie przyjmowano każdego, kto chciał, nawet z dużymi pieniędzmi. Dzięki temu spółki te nie zaznały złych kredytów jak SKOK-i , z których podobno paręset stoi na granicy bankructwa. Sama spółka nie mogła dorabiać sobie grą na giełdzie. Wykluczone były za to oszukańcze kredyty dla ludzi dosłownie z ulicy, z których ściągano w SKOKach z oprocentowaniem równym 100 procentom użyczonej sumy (np. 500 zł minus 20 zł podatku od 500 zł sumy dłużnej; mam dokumenty w ręku, uzyskał tę „pożyczkę” nieszczęsny alkoholik).

O udzieleniu kredytu decydowała wybieralna komisja kredytowa. Liczyła się wiarygodność kredytowa potencjalnego kredytobiorcy. Jeśli napotkał on potem trudności w realizacji swego przedsięwzięcia, inni członkowie na ogół doradzali mu, jak sobie z nim poradzić… Część zysków szła na dywidendy dla członków, sporą część odkładano na fundusz rezerwowy. Mówiąc nawiasem, członkowie nieraz rezygnowali ze swej dywidendy!

Nie było żadnej centrali, której spółka musiałaby się opłacać już od podjęcia swej działalności – ta współczesna „centrala” też od początku budziła moje podejrzenia. Prawdziwe spółki zarobkowe miały swego „patrona”, który przeprowadzał rewizje ksiąg, nie pobierając żadnego wynagrodzenia, albo same spółki zlecały je odpłatnie innym fachowcom. Kolejni „patroni” wielkopolskich spółek zarobkowych, Szamarzewski, Wawrzyniak i Stanisław Adamski (przyszły biskup), księża, utrzymywani przez swoje parafie, pracowali dla spółek zarobkowych i kierowali nimi, ucząc, radząc, kontrolując, darmo. Związek spółek nie prowadził samodzielnych interesów, nie był samoistnym podmiotem finansowym, o którym decydowałby zarząd związku. Kiedy dowiedziałem się, że analogiczny podmiot prawny, czyli władze związku SKOK-ów, jako centrala gromadzą pieniądze z przymusowych wpłat od kas i same robią interesy, pisałem, że to perspektywa nadużyć. Duże pieniądze bez kontroli same prowokują malwersacje. Tutaj centrala jak bank udzielała pożyczek, w tym Grzegorzowi Biereckiemu. Już samo to było skandalem.

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.