TK



Referendum odwoławcze – czas na nowe zasady

burmistrz| frekwencja| Hanna Gronkiewicz-Waltz| odwołanie władz samorządowych| referendum| referendum lokalne| Warszawa| wójt

włącz czytnik

Dziwne dylematy wyborcze

Pierwszy niepokój pojawia się w sytuacji następującej. Załóżmy, że frekwencja w wyborach na prezydenta miast wyniosła 51,5 proc. W referendum odwoławczym wzięło zaś udział 31 proc. uprawnionych do głosowania w tym 16 proc. oddało głos przeciwko urzędującemu prezydentowi. W efekcie doszło więc do jego odwołania. Czy zdanie niecałej jednej szóstej mieszkańców rzeczywiście powinno być tu decydujące?

Zmodyfikujmy nieco powyższy przykład. Frekwencja w wyborach niech pozostanie bez zmian, jednak na referendum pójdzie mniej, bo 29 proc. mieszkańców. Spośród nich 28 proc. uprawnionych do głosowania wyrazi wolę odsunięcia urzędującego prezydenta. Czy to nie powinno być wystarczająco dużo (ponad 56 proc. uczestników ostatnich wyborów), by doprowadzić do odwołania zarządcy miasta? Rozpatrzymy jeszcze trzeci przykład. W referendum odwoławczym wzięło udział 60 proc. uprawnionych do głosowania, z czego 31 proc. optowało za pozostawieniem dotychczasowego prezydenta na stanowisku. Tu chyba aprobata mieszkańców wyrażona została jednoznacznie, mimo tego że aż 29 proc., czyli tyle samo, co w drugim przykładzie, było przeciwnego zdania.

Uważna analiza powyższych trzech przykładów rodzi szereg wątpliwości odnośnie sytuacji wyborcy, który popiera urzędującego prezydenta. W przykładzie pierwszym powinien on zostać w domu. To, że poszedł na wybory i zagłosował przeciwko, w gruncie rzeczy doprowadziło do odwołania zarządzającego miastem. Wynik jego głosu był więc de facto zupełnie różny niż, naturalna w warunkach demokracji, intencja, która nim kierowała. Z kolei w trzecim przykładzie to właśnie aktywny udział w wyborach zapobiegł temu, by odwołano prezydenta, którego popierali mieszkańcy. Jak w tym kontekście interpretować przykład drugi? Czy jest to wyraz strategicznego myślenia zwolenników urzędującego prezydenta, czy też może społecznej bierności wobec nagłego zrywu wyborczego? Co właściwie powinien robić wyborca, który chce pozostania urzędującego prezydenta na stanowisku?

Czas na nową regułę

Wszystkich tych kłopotliwych pytań można by uniknąć, gdyby zmienić regułę referendalną tak, żeby była pełna jasność: jeśli chcę odwołania prezydenta, to idę zagłosować za. Jeśli nie chcę, to powinienem pójść głosować przeciw. Byłoby to zgodne z pozostałymi instytucjami demokratycznego wyboru i nie powodowałoby szeregu komplikacji, jak choćby (zupełnie zrozumiałe w świetle obecnych reguł) nawoływanie premiera do bojkotu demokratycznej procedury umocowanej w Konstytucji. Nowa reguła, które rozwiązałaby wszystkie wspomniane problemy powinna uzależniać ważność referendum od tego, ile uprawnionych do głosowania zagłosowało przeciw urzędującemu prezydentowi.

Państwo

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze


Krzysztof Nędzyński | 14-10-13 11:38
"Sama idea referendum odwoławczego nie jest chyba przez nikogo kwestionowana."

Jest. Referendum nie jest po to, żeby odwoływać polityków:
http://www.rp.pl/artykul/1049810.html

A my w Polsce mamy szczególnie dużo powodów, aby zachowywać ostrożność w sprawie tego typu instrumentów. Warto pamiętać, że liberum veto oryginalnie też było pomyślane jako instrument do powstrzymywania złych polityków.

Kadencyjność to jedna z bardzo niewielu rzeczy stałych w polityce - stałych, które są niezbędne, aby cokolwiek sensownego móc zaplanować i przedsięwziąć. Jeśli opozycja w dowolnym momencie może powiedzieć "sprawdzam", to nikt nie będzie się brał za poważną, długoterminową politykę.

Political fiction, ale unaocznia pewne rzeczy: gdyby Amerykanie mieli recall, to Reagan być może zostałby odwołany w dnie recesji w 1982 r.

Referenda odwoławcze należy zlikwidować, znieść wszystkie progi frekwencji dla referendów w konkretnej sprawie, w szczególności na szczeblu krajowym (pół miliona podpisów i robimy referendum, czy się to podoba Sejmowi czy nie). Przegrane referendum w konkretnej sprawie w zupełności wystarczy, żeby obezwładnić złego polityka.