Publicystyka



De minimis non curat praetor

budżet państwa| kognicja sądów| Minister Sprawiedliwości| opłaty sądowe| pieniactwo| sąd pokoju| skarb państwa| zdolność procesowa

włącz czytnik

Ja, osobiście, byłbym za trzecim rozwiązaniem, to znaczy za tym, aby dla zapewnienia wysokiej jakości i sprawności postępowania ograniczyć ilość spraw, z którymi można będzie zwracać się do sądów. Zgodnie z zasadą, że jeżeli ilość zadań jest większa od mocy przerobowych, to należy ograniczyć ilość przyjmowanych zadań. Jeżeli samochody nie mieszczą nam się w warsztacie, albo chorzy w klinice to wprowadzamy wstępną selekcję, decydując jakimi przypadkami będziemy się zajmować, a jakimi nie, bo nie mamy ani sił ani środków by zajmować się prawidłowo wszystkimi. Należy zatem, no cóż, przede wszystkim radykalnie ograniczyć kognicję sądów, czyli zmniejszyć ilość spraw, którymi sądy muszą się zajmować. Już starożytni Rzymianie mawiali: de minimis non curat praetor czyli pretor, znaczy się sąd, nie zajmuje się drobiazgami. A więc sprawy o nie zachowanie staranności przy trzymaniu kur, które przez to przelazły na działkę sąsiada, o urwanie rączki w pożyczonym wiadrze, o palenie w toalecie internatu, o zapłatę 21 zł za dostawę baniaka wody, czy też 4,13 zł tytułem nie uiszczonych odsetek za 2 dni opóźnienia w płatności nie powinny trafiać do sądu powszechnego lecz do innego, pozasądowego organu orzekającego. Nie ważne, czy nazwiemy go kolegium orzekającym, czy sądem pokoju, czy może elektronicznym sądem społecznym do spraw drobnych - grunt by nie musieli się nimi zajmować ci sami sędziowie, którzy sądzą rozboje, zgwałcenia, wypadki drogowe ze skutkiem śmiertelnym, dzielą majątkami o wielomilionowej wartości. W Wielkiej Brytanii znaczna część spraw rozstrzyganych jest poza systemem sądownictwa powszechnego, przez sądy magistrackie podobne do naszych kolegiów do spraw wykroczeń - i jakoś strasburski trybunał nie widzi w tym nic zdrożnego.

Niezależnie od ograniczenia kognicji sądów należy uprościć rozpoznawanie spraw, by ograniczyć praco- i czasochłonność procedowania. Nie w każdej sprawie jest bowiem konieczne prowadzenie procesu z całym ceremoniałem i pełną pompą. Nie ma potrzeby by sprawę immisji pozostawianych przez kury na trawniku sąsiada sądzić na rozprawie z udziałem stron, przesłuchiwać przy tym pół wsi (częściowo doprowadzonej przez Policję, bo się nie stawiała) i zasięgać opinii biegłego w zakresie analizy wpływu kurzego łajna na trawę gazonową. W kodeksie postępowania cywilnego niby jest coś, co nazywa się "postępowanie uproszczone" tyle że żadnych uproszczeń w nim w zasadzie nie ma. Wyłączone jest stosowanie pewnych szczególnych instytucji, których w większości postępowań i tak się nie stosuje, ale nic więcej. Kiedyś było ograniczenie możliwości wnoszenia apelacji do przypadków "rażącego naruszenia prawa" ale nie spodobało się to Trybunałowi Konstytucyjnemu. Była też kiedyś ścisła prekluzja dowodowa, czyli zakaz zgłaszania nowych dowodów, ale już jej nie ma, bo przeszkadzała autorowi którejś kolejnej nowelizacji. Cóż jednak stoi na przeszkodzie by faktycznie uprościć te postępowania? Wprowadzić zasadę, że rozprawa odbywa się tylko, gdy sędzia uzna to za stosowne? Że dowody na rozprawę muszą sprowadzić strony? Że każda ze stron może powołać najwyżej dwóch świadków? Prawo do sądu by od tego nie ucierpiało, a wszyscy ci, którzy nie bawią się w pozywanie spółdzielni o zwrot nadpłaconych 13 zł za wodę by z pewnością na tym zyskali.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.